[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam postanowił się zatrzymać.Otworzył przedni właz i rozejrzał się wychylony do pasa.Miejsce było dobre, czołg ze wszystkich stron osłonięty był wysokimi brunatnymi zboczami.Maksym zgasił silnik i natychmiast usłyszał, jak Gaj ochrypłym falsetem wywrzaskuje jakieś wiernopoddańcze brednie, jakąś kretyńską rymowankę, jakąś toporną odę na cześć najwspanialszego i najukochańszego Maka; taką pieśń mógłby ułożyć pies, gdyby nauczył się paru słów ludzkiego języka.- Zamilcz! - rozkazał Maksym.- Wyciągnij tych ludzi z czołgu i ułóż na ziemi.Stój, jeszcze nie skończyłem! Rób to ostrożnie, bo to moi najmilsi przyjaciele, nasi najukochańsi przyjaciele.- A ty dokąd się udasz? - zapytał Gaj z przerażeniem.- Będę niedaleko.- Nie odchodź.- rozjęczał się Gaj.- Albo zezwól, żebym z tobą poszedł.- Nie słuchasz mnie! - powiedział Maksym surowym tonem.- Rób, co ci kazałem.I rób to ostrożnie! Pamiętaj, że to są nasi przyjaciele.Gaj zaczął lamentować, ale Maksym już go nie słuchał.Wyskoczył z czołgu i pobiegł w górę zbocza.Gdzieś niedaleko nadal toczyły się czołgi, ryczały z wysiłkiem silniki, chrzęściły gąsienice, od czasu do czasu strzelały działa.Wysoko w niebie przeleciał z gwizdem ciężki pocisk.Maksym pochylony wbiegł na szczyt wzgórza, przykucnął między drzewkami i jeszcze raz serdecznie pogratulował sobie wyboru takiej znakomitej kryjówki.W dole - dosłownie na wyciągnięcie ręki - znajdowała się szeroka luka między wzgórzami i przez tę lukę z pokrytej dymem równiny wlewał się ciasny, nieprzerwany pancerny potok.Gąsienica w gąsienicę szły czołgi - niskie, spłaszczone, z ogromnymi talerzowatymi wieżami i długimi lufami armatnimi.To już nie byli katorżnicy, to szła regularna armia.Przez kilka minut Maksym, ogłuszony i zaskoczony, oglądał to widowisko, przerażające i nieprawdopodobne, jakby żywcem przeniesione z filmu historycznego.Powietrze drgało i wibrowało od wściekłego hałasu, wzgórze trzęsło się pod nogami jak przerażone zwierzę, a mimo wszystko Maksymowi wydawało się, że czołgi toczą się w ponurej, groźnej ciszy.Doskonale wiedział, że tam, pod pancernymi blachami, ogłupiali żołnierze dławią się krzykiem, ale wszystkie włazy były szczelnie zaśrubowane i wydawało się, że każdy wóz jest po prostu kawałem martwego metalu.Kiedy przejechały ostatnie czołgi, Maksym obejrzał się za siebie, popatrzył w dół i jego czołg stojący krzywo wśród drzew wydał mu się blaszaną zabawką, staroświecką karykaturą prawdziwego pojazdu bojowego.Tak, dołem przetoczyła się Siła, przetoczyła się po to, żeby zderzyć się z inną Siłą i przypomniawszy sobie o tej innej Sile, Maksym pospiesznie zbiegł w dół, w zarośla.Wyminął czołg i zatrzymał się.Leżeli rządkiem: biały jak ściana Fank podobny do trupa; skurczony, pojękujący Zef z niebieskawymi palcami wbitymi w rudą czuprynę i wesoło uśmiechnięty Haczyk z martwymi oczami lalki.Rozkaz został wykonany precyzyjnie.Ale Gaj w poszarpanym mundurze zalanym krwią też leżał opodal, z twarzą odwróconą od nieba i szeroko rozrzuconymi rękami.Trawa wokół niego była zryta i wydeptana, poniewierał się w niej spłaszczony biały hełm pokryty ciemnymi plamami, a z połamanych krzewów sterczały jeszcze czyjeś nogi w wysokich butach.- Massaraksz.- wymamrotał Maksym, wyobrażając sobie z przerażeniem, jak przed kilkoma minutami zwarły się tu na śmierć i życie dwa warczące psy, każdy walczący ku chwale swego właściciela.I w tym momencie owa inna Siła zadała odwetowy cios.Maksyma cios ten trafił w oczy.Ryknął z bólu, zacisnął ze wszystkich sił powieki i upadł na Gaja już wiedząc, że pada na martwe ciało, ale starając się je osłonić.To było zupełnie odruchowe, bo o niczym nie zdążył pomyśleć ani niczego poczuć poza bólem oczu - padał jeszcze, kiedy mózg się wyłączył.Kiedy otaczający świat znów stał się dostępny ludzkiemu postrzeganiu, świadomość włączyła się ponownie.Minęło zapewne tylko kilka sekund, ale Maksym ocknął się pokryty rzęsistym potem, z zeschniętym gardłem i takim szumem w głowie, jakby go ktoś rąbnął deską w ucho.Wszystko się zmieniło.Świat stał się purpurowy, świat był zasypany liśćmi i połamanymi gałęziami, świat był wypełniony rozżarzonym powietrzem, z czerwonego nieba sypały się wyrwane z korzeniami krzewy, płonące konary, bryły gorącej, suchej ziemi.I panowała rozedrgana bólem cisza.Żywych i martwych rozrzuciło na wszystkie strony.Zasypany liśćmi Gaj leżał o jakieś dziesięć kroków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]