[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Modląc się w duchu, żeby jego wiara w moc tego rytuału okazała się równie silna jak wiaraNancy, skoczył przez świece.Wylądował na liściach po drugiej stronie i z trudem złapał równowagę.Wszystko wyglądałotak samo, tylko ściana na końcu niszy wydawała się znacznie bardziej odległa.Obejrzał się zasiebie.Star Yard nic się nie zmieniła.Słyszał ludzkie kroki, szum samochodów, a nawet czułciepły poranny wietrzyk.Odwrócił się i ruszył do końca niszy.Nancy miała rację: na lewo byłaodnoga, która najwyraźniej wiodła do kolejnego zaułka, tak jak w jego śnie.Słyszał przed sobąkroki Nancy i kiedy ją zawołał, odkrzyknęła głosem, który teraz brzmiał zupełnie normalnie:— Pospiesz się, ofermo!Dotarł do końca uliczki i znalazł następne odgałęzienie, tym razem po prawej stronie.Przeszedł przez nie i znów skręcił w lewo.Skręcając, spojrzał w górę.Niebo było jednolicieszare, jak w jego sennym majaku, na parapetach okien siedziały tuziny gołębi.Nancy czekała na niego na końcu ostatniego przejścia.Nie świeciło tu słońce i wyglądało nato, że zaczął padać deszcz.Kiedy jednak wyszli z niszy, nadal znajdowali się na Star Yard,dokładnie w tym samym miejscu, w którym byli przedtem.Znów mijali ich spieszący się ludzie zteczkami i z początku również odgłosy wielkiego miasta brzmiały tak samo.Jednak stojąc tak inasłuchując, Josh powoli uświadomił sobie różnicę.Uliczny szum był teraz znacznie głośniejszy,bardziej jazgotliwy i słychać w nim było przeciągłe wycie staromodnych klaksonów zamiastnosowego pomruku nowoczesnych wozów.Słychać też było wiele innych obcych dźwięków,takich jak turkot kół i stukot podków.Nad dachami narastał monotonny warkot i kiedy Josh podniósł głowę, ujrzał przelatującysamolocik o krótkich skrzydłach i wielkim, powoli obracającym się śmigle.Tuż za nim leciałnastępny, a potem jeszcze jeden.Był to zdumiewający widok.Wspaniały i jednocześnie przerażający.Josh wziął Nancy zarękę.— Nance, zrobiliśmy to! Przeszliśmy, no nie? — Obejrzał się na niszę.Wyglądała dokładnietak samo, ale nie paliły się przed nią świece.— To jedne z tych sześciorga drzwi.Nie ma co dotego wątpliwości.Jesteśmy po drugiej stronie.To równoległy świat.Mijający ich ludzie mieli na sobie eleganckie, odświętne ubrania.Wszyscy nosili nakryciagłowy: mężczyźni meloniki, kapelusze lub czapki, kobiety berety lub kapelusiki.Wszyscy mielipłaszcze, a ich buty były wyczyszczone do połysku.— Myślisz, że wróciliśmy do właściwego czasu? — zapytała Nancy.Kilka osób zwolniło kroku i gapiło się na jej obszyty frędzlami płaszcz z koźlej skóry, krótkąbiałą spódniczkę i buty do kolan.— Nie wiem.Może.Nie wygląda na to, aby ktoś tu słyszał o Adidasie.Nancy niespokojnie obejrzała się na niszę.— Mam tylko nadzieję, że zdołamy odnaleźć powrotną drogę.— Powinniśmy.Jeśli Julia była tutaj, a potem jej ciało porzucili w naszym świecie, to te drzwimuszą działać w obie strony.Właśnie mijał ich młodzieniec w cyklistówce, niosący duży kosz wyładowany bochenkamichleba.Na widok Nancy obejrzał się i przeciągle gwizdnął.— Hej, panienko! — zawołał.— Zapomniałaś włożyć kieckę?— To okropnie irytujące — stwierdziła Nancy.— Nawet jeśli nie znaleźliśmy się wewłaściwym czasie, chyba nikt tu nie widział minispódniczki.— Mogłabyś zapiąć płaszcz.— Mam lepszy pomysł.Chodźmy poszukać jakichś ubrań, które nie będą zwracały niczyjejuwagi.— Najpierw powinniśmy znaleźć kilka świec.— Co takiego? Myślałam, że kupiłeś całą paczkę.— Owszem, ale zostawiłem je na chodniku po tamtej stronie.— Boże, Josh.Jesteś genialny.I jak zamierzałeś wrócić?— Nie zamierzałem.Wcale nie wierzyłem, że przejdziemy przez jakieś drzwi.— Cóż, chyba uda nam się tu kupić kilka świec.Dotarli do końca Star Yard.Większość mijanych ludzi zanadto się spieszyła, żeby ichzauważyć, lecz hałaśliwa grupka biuralistek oraz ich adoratorów w melonikach zatrzymała się,wytrzeszczając oczy.— O rany, spójrzcie na nią! — zawołała jedna z kobiet.Kiedy doszli do Carey Street, uświadomili sobie, że znaleźli się w zupełnie innym świecie.Starsze budynki wyglądały niemal tak samo, tylko były znacznie czarniejsze od sadzy, ale ulicabyła wybrukowana, a pędzące po niej samochody sprawiały wrażenie, jakby wyjechały zmuzeum motoryzacji.Rileye, bentleye i wolseleye — wszystkie z wielkimi chromowanymireflektorami, sterczącymi błotnikami i bocznymi stopniami.Josh zobaczył potężnego beżowegopackarda, bardziej podobnego do wagonu kolejowego niż do samochodu, a takżeciemnozielonego de soto airflow, którego do tej pory widział jedynie w należącej do ojca książceo starych amerykańskich automobilach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]