[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W myśliwskim pokoju i prosi, żeby tam jaśnie państwo przyszli.- Chodzmy do myśliwskiego, tam będzie cieplej niż w moim budu-arze, cieplej niż tutaj - mówiła prowadząc ich przez szereg poko-jów, słabo rozświetlanych przez kandelabr sześcioramienny, jakimoświetlał drogę lokaj.Pokój był Stanisława Mendelsohna, młodszego syna Szai, a nazwajego pochodziła od dywanu ze skór tygrysich i takichże portier udrzwi i od mebli z rogów bawolich, obitych skórą o długim, popiela-tym włosiu; masy broni wisiały na ścianie dookoła olbrzymiego łbałosia z potężnymi łopatkowatymi rogami.- Czekam całą godzinę - odezwał się Bernard niewstając nawet na powitanie; siedział pod łosiem i pił herbatę.- Dlaczego nie przyszedłeś po nas do teatru?- Bo nigdy nie chodzę na szopki teatralne, przecież o tym wiesz,to dobre dla was! Skrzywił sie pogardliwie.- Pozer! - szepnęła Róża lekceważąco.Skupili się przy stoliku, ale nikt nie miał ochoty mówić.Lokaj porozstawiał herbatę.Cisza ciężka i nudna rozlała się po gabinecie, trzeszczały tylko za-pałki, bo Bernard co chwila zapalał papierosa, lub dochodził głuchystuk bil bilardowych uderzających o siebie.- Kto gra?- Stanisław z Kesslerem.- Widziałeś się z nimi?- Znudzili mnie prędko, a jeszcze prędzej ograli.Może nareszciezaczniecie mówić! Nikt jednak nie zaczynał.Melę nurtowały jakieśprzykre myśli, patrzyła smutnie na Różę i obcierała co chwila załza-wione oczy.227Władysław Stanisław Reymont- Mela, jesteś brzydka dzisiaj! Kobiety płaksiwe są podobne do zmo-czonych parasoli, zamknąć je czy rozpiąć - zawsze kapią.Nie cierpięłez babskich, bo są albo fałszywe, albo głupie.Tumanią lub płynąz powodów najbłahszych.- Daj spokój, Bernard, bo dzisiaj nawet twoje porównania przecho-dzą bez żadnego wrażenia.- Niechaj mówi, to jego specjalność.- No, i ty, Róża, nie wyglądasz świetnie.Masz taką minę, jakby ciękto w przedpokoju mocno wyściskał i wycałował, jakby ten słodkiakt przerwano gwałtownie w najlepszym miejscu.- Wcale nie jesteś wytworny dzisiaj.- Nie idzie mi o to zupełnie.- Więc po cóż mówisz głupstwa!- Po to mówię, że usypiacie wszyscy, że ty, Wysocki, wyglądasz jakłojówka, która kopci na szabasowym stole i okapuje smętkiem naurocze Sulamity.- Nie czuję się tak dobrze na świecie jak ty.- Masz rację, mnie jest bardzo dobrze - zaczął się śmiać nerwowoi zapalał papierosa równocześnie.- Znowu poza! - zawołała, bo ją niecierpliwił.- Róża! - wykrzyknął podrywając się, jakby podcięty biczem.-Albo przyjmuj wszystko, co mówię, albo mnie więcej nie zobaczyszu siebie.- Irytujesz się, a ja nie chciałam cię obrażać.- Irytują mnie twoje definicje.Nazywasz mnie pozerem, a nie znaszmnie zupełnie.Co możesz o mnie wiedzieć, o moim życiu; cóż mogąwiedzieć panny, które jeszcze nie wyszły z zakresu gałganów i nudypanieńskiej - o mężczyznie! nic, absolutnie nic prócz tego: jak ubra-ny, jakie ma włosy i oczy, w kim się kocha, czy dobrze tańczy itp.Znasz moją zewnętrzną garderobę, a chcesz definiować mnie całego.Wołasz na mnie: Pozer! Dlaczego? %7łe rzucam czasem paradokso marności życia, pracy i pieniędzy.Gdyby to mówił Wysocki,228ZIEMIA OBIECANAuwierzyłabyś, bo on nic nie ma i musi ciężko pracować; ja zaś po-zuję, gdy na to wszystko pluję, bo jakże by panna mogła zrozumieć,że mówię to na serio, ja, człowiek bogaty, akcjonariusz fabryki Kessler et Endelman ! Zupełnie tak samo na Mullera mówisz Błazen! bo widzisz go tylko, jak u ciebie wywraca koziołki, opo-wiada kawały i przygody miłosne, jest zabawnym, ale poza tymMullerem błaznującym jest jeszcze inny Muller, Muller, który myśli,uczy się, spostrzega, rozumuje - juści ani on, ani ja nie przychodzi-my do ciebie z naszymi rozumowaniami, z naszym wewnętrznymja, nie mówimy ci, co nas gnębi, gryzie lub zachwyca, bo ty tego niepotrzebujesz; nudzisz się i potrzebujesz się nami bawić, więc istot-nie stajemy się błaznami dla was, bo się nam podoba być czas jakiśbłaznami i koziołkować w różny sposób przed znudzonymi gąskamiłódzkimi! Oglądacie nas jak towar na kontuarze, taksujecie podługtego, o ile wam będzie w nim do twarzy.A zresztą, mówić do kobietrozumnie to lać wodę w sito.- Może jesteśmy głupie, ale ty jesteś zarozumiały.- A jeśli nie spostrzegamy tego, o co mnie obwiniasz, to twoja wina,to wasza wina, że nas traktujecie Jak dzieci - zaczęła Mela.- Bo jesteście i zostaniecie dziećmi - rzucił ostro i powstał.- Więc czemu masz pretensje, że nie postępują jak dorośli!- Jeżeli się gniewacie na mnie, to wychodzę, dobranoc! - Szedł kudrzwiom.- Zostań, Bernard, proszę cię - zawołała Róża zagradzając mu sobąwyjście.Pozostał, ale poszedł do jednego z pokojów i siadł przy fortepianie.Róża chodziła po pokoju wzburzona jego słowami.Wysocki milczał,słowa Bernarda obijały mu się jak brzęczenie, którego nie starał sięrozeznać, patrzył na Melę, która położyła głowę na stole i zapatrzyłasię tępo przed siebie.- Usiądz przy mnie - szepnęła czując jego gorące spojrzenie.- Co ci jest? - zapytał, pochylony nad jej twarzą.229Władysław Stanisław ReymontGłos przytłumiony zadrgał takim miękkim akcentem, że zapaliłw jej duszy jakąś dziwnie słodką radość i oblał jej twarz i dłoniepłomieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]