[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ellen nie było wtedy jeszcze na świecie - wmomencie zabójstwa miała siedem lat.Spis na pewno zawierał ich adres.Jasne, w ciąguośmiu lat, które upłynęły od tamtego czasu, rodzina mogła się przeprowadzić, ale jeśli tak,któryś z sąsiadów na pewno mógłby mi powiedzieć, dokąd się przenieśli.To było małemiasto.Tyle że danych ze spisu ludności nie było.Miła bibliotekarka o nazwisku Starrettpowiedziała mi, że jej osobistym zdaniem te dokumenty zdecydowanie powinny być wbibliotece, ale rada miejska z jakiegoś powodu uznała, że ich miejsce jest w ratuszu.Przeniesiono je tam w 1954 roku, wyjaśniła.- To nie brzmi optymistycznie - powiedziałem z uśmiechem.- Wie pani, jak to mówią:z ratuszem nie wygrasz.Pani Starrett nie odwzajemniła uśmiechu.Była pomocna, nawet urocza, ale pełna tejsamej czujnej rezerwy, z jaką odnosili się do mnie wszyscy, których spotkałem w tymdziwnym mieście - Fred Toomey był wyjątkiem, który potwierdzał regułę.- Niech pan nie opowiada głupstw, panie Amberson.Narodowy spis ludności to nictajnego.Pan tam pójdzie i powie sekretarz rady miasta, że przysłała pana Regina Starrett.Nazywa się Marcia Guay.Ona panu pomoże.Chociaż pewnie schowali te dokumenty dopiwnicy, a to dla nich najgorsze miejsce.Jest tam wilgotno, nie zdziwiłabym się, gdyby byłymyszy.Jeśli będą jakieś kłopoty, wszystko jedno jakie, proszę tu do mnie wrócić.Poszedłem więc do ratusza, gdzie plakat w holu ostrzegał RODZICE,PRZYPOMNIJCIE DZIECIOM, %7łEBY NIE ROZMAWIAAY Z NIEZNAJOMYMI IBAWIAY SI TYLKO Z KOLEGAMI.Przy każdym okienku stało po kilka osób.Większośćpaliła.Oczywiście.Marcia Guay powitała mnie zakłopotanym uśmiechem.Pani Starrettwcześniej zadzwoniła do niej w moim imieniu i była stosownie zbulwersowana, kiedy paniGuay powiedziała jej to samo, co teraz mnie: dane ze spisu ludności w 1950 roku przepadłyrazem z resztą dokumentów przechowywanych w piwnicy ratusza.- W zeszłym roku strasznie u nas lało.Przez cały tydzień, bez przerwy.Kanał wylał icałe Dolne Miasto.tak starsi mieszkańcy nazywają centrum miasta, panie Amberson.całeDolne Miasto było podtopione.Nasza piwnica przez prawie miesiąc wyglądała jak WielkiKanał w Wenecji.Pani Starrett ma rację, tych dokumentów w ogóle nie należało przenosić.Nikt nie wie, dlaczego to zrobiono i kto o tym zdecydował.Okropnie mi przykro.Nie mogłem nie poczuć tego, co czuł Al, kiedy próbował ocalić Carolyn Poulin: żejestem w swoistym więzieniu o elastycznych ścianach.%7łeby się wyswobodzić, będę musiał jerozciąć, ale jak? Czy miałem kręcić się w pobliżu miejscowych szkół w nadziei, że zobaczęchłopca podobnego do sześćdziesięciokilkuletniego woznego, który właśnie przeszedł naemeryturę? Wypatrywać siedmioletniej dziewczynki, która rozśmiesza koleżanki do rozpuku?Czekać, aż jakiś dzieciak krzyknie Hej, Tugga, zaczekaj! ?Jasne.Nowo przybyły kręcący się pod szkołami w mieście, w którego ratuszu wisiplakat przestrzegający rodziców przed obcymi.To byłoby tak, jakby nie tylko dać się wyłapaćna radarze, ale wprost w ten radar wlecieć.Jedno wiedziałem na pewno - musiałem się wynieść z Derry Town House.Przycenach z roku 1958 swobodnie było mnie stać na to, żeby mieszkać tam jeszcze siedemtygodni, ale to mogłoby wywołać plotki.Postanowiłem poszukać w ogłoszeniach pokoju dowynajęcia.Odwróciłem się w stronę Dolnego Miasta i znieruchomiałem.Ba-da-da-da.ba-da-da-di-dum.To rzeczywiście był Glenn Miller. In the Mood , utwór, który nie bez powodu dobrzeznałem.Zaciekawiony, ruszyłem w stronę muzyki.7Na końcu koślawego płotka między chodnikiem przy Kansas Street a zboczemopadającym do Barrens był mały placyk piknikowy.Stał na nim kamienny grill i dwa stołypiknikowe rozdzielone zardzewiałym koszem na śmieci.Na jednym ze stołów leżałprzenośny adapter.Na talerzu obracała się duża czarna płyta, odtwarzana z prędkością 78obrotów na minutę.Chudy jak tyczka chłopak w sklejonych taśmą okularach tańczył na trawie zabsolutnie zjawiskową rudowłosą dziewczyną.W LHS nazywaliśmy pierwszoklasistów narybkiem i ci dwoje już łapali się do tej kategorii, choć ledwo, ledwo.Tańczyli jednak zgracją dorosłych.I to nie jitterbuga; swinga.Byłem zauroczony, ale i.co? Przerażony? Możetrochę.Bałem się przez prawie cały mój pobyt w Derry i w Teksasie.Chodziło też jednak ocoś innego, coś większego.Swoistą trwogę, jakbym był na krawędzi poznania wielkiejtajemnicy.Albo jakbym widział (jak w zwierciadle, niejasno, rozumiecie) maszynerięwszechświata.Trzeba wam bowiem wiedzieć, że poznałem Christy na kursie swinga w Lewiston imiędzy innymi przy tym właśnie utworze uczyliśmy się tańczyć.Pózniej - w naszymnajlepszym roku, sześć miesięcy przed ślubem i sześć miesięcy po - tańczyliśmy nazawodach, raz zajęliśmy czwarte miejsce (znane też jako pierwsze poza pudłem , wedługChristy) w Regionalnym Konkursie Swinga.Naszą piosenką był lekko spowolniony, tanecznymix Boogie Shoes K.C.and the Sunshine Band.To nie jest zbieg okoliczności, pomyślałem, obserwując ich.Chłopak miał na sobieniebieskie dżinsy i koszulkę z okrągłym wycięciem pod szyją; dziewczyna była w białejbluzce wypuszczonej na wyblakłe czerwone spodnie do połowy łydki.Swoje niesamowitewłosy miała związane w taki sam bezczelnie uroczy koński ogon, jaki zawsze nosiła Christy,kiedy tańczyliśmy na zawodach.Wraz z wywijanymi skarpetkami do kostek i rozkloszowanąspódniczką w stylu retro, oczywiście.To nie może być zbieg okoliczności.Tańczyli odmianę lindy hopa, którą znałem jako hellzapoppin.Jest to szybki taniec -szybki jak błyskawica, jeśli ma się wystarczającą kondycję i grację - oni jednak poruszali sięwolno, bo dopiero uczyli się kroków.Widziałem każdy ruch w najdrobniejszych szczegółach.Znałem wszystkie, choć od ponad pięciu lat nie miałem okazji ich ćwiczyć.Podejść do siebie,trzymając się za ręce.On lekko się pochyła i wyrzuca lewą nogę w przód, ona robi to samo,oboje ze skrętem talii, jakby szli w przeciwnych kierunkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]