[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na następnej stacji ktoś wsuwa mu w rękę cały zwitek banknotów i jadądalej;.Wokulski spostrzega, że znowu jest noc, i znowu zapada w stan, który może być snem,a może tylko utratą przytomności.Ma oczy zamknięte, pomimo to myśli, że śpi i że ten dziwny stan zobojętnienia opuści go wParyżu."Paryż!.Paryż!.(mówi sobie ciągle śpiąc).Wszakże od tylu lat o nim tylko marzyłem.Toprzejdzie.Wszystko przejdzie!."Godzina dziesiąta rano, nowa stacja.Pociąg staje pod dachem; hałas, krzyk, bieganina.Wokulskiego napada od razu trzech Francuzów ofiarujących mu usługi.Nagle ktoś chwyta goza ramię.- No, Stanisławie Piotrowiczu, twoje szczęście, żeś przyjechał.Wokulski przypatruje się przez chwilę jakiemuś olbrzymowi z czerwoną twarzą i konopiastąbrodą, wreszcie mówi:- Ach, Suzin!Padają sobie w objęcia.Suzinowi towarzyszy jeszcze dwu Francuzów z których jeden odbieraWokulskiemu bilet na rzeczy.- Twoje szczęście, żeś przyjechał - mówi Suzin całując go jeszcze raz.- Myślałem, że sięskręcę w tym Paryżu bez ciebie."Paryż." - myśli Wokulski.- O mnie mniejsza - ciągnie dalej Suzin.- Takeś zhardział pomiędzy waszą parszywąszlachtą, że o mnie już nie dbasz.Ale dla ciebie samego szkoda pieniędzy.Straciłbyś zpięćdziesiąt tysięcy rubli.Dwaj Francuzi, towarzyszący Suzinowi, ukazują się znowu i mówią im, że już mogą jechać.Suzin bierze pod rękę Wokulskiego i wyprowadza go na plac, gdzie stoi mnóstwo omnibusów___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 240eBook Elektroniczna Księgarniai powozów jedno-i dwukonnych, z woznicami umieszczonymi z przodu lub z tylu.Przeszedłszy kilkanaście kroków trafiają na dwukonny powóz z lokajem.Siadają i jadą.- Patrzaj - mówi Suzin - to ulica Lafayette, a ot bulwar Magenta.Jedziem wciąż Lafayettemaż do hotelu przy Operze.Powiadam tobie, cud, nie miasto! No, a jak zobaczysz ElizejskiePola, a potem między Sekwaną i Rivoli.Eh! ja tobie mówię, cud, nie miasto.Kobiety tylkotrochę zanadto wypychają się.Ale tu inszy smak.Na wszelki sposób cieszę się, żeśprzyjechał; pięćdziesiąt albo i więcej tysięcy rubli to nie nic.Ot, widzisz, Opera, a ot bulwarKapucyński, a ot, nasza chata.Wokulski spostrzega ogromny pięciopiętrowy gmach, formy klinowatej, na wysokościdrugiego piętra otoczony żelazną balustradą, przy szerokiej ulicy wysadzonej niezbyt starymidrzewami, pełnej omnibusów, powozów, ludzi konnych i pieszych.Ruch jest tak wielki, jakgdyby co najmniej połowa Warszawy biegła na zobaczenie jakiegoś wypadku; ulica jest takgładka jak posadzka.Widzi, że jest w samym środku Paryża, lecz nie doznaje ani wzruszenia,ani ciekawości.Nic go nie obchodzi.Powóz wjeżdża we wspaniałą bramę, lokaj otwiera drzwiczki, wysiadają.Suzin bierzeWokulskiego pod rękę i prowadzi do małego pokoiku, który po chwili zaczyna wznosić się wgórę.- A ot winda - mówi Suzin.- Ja mam tu dwa mieszkania.Jedno na pierwszym piętrze za stofranków dziennie, drugie na trzecim za dziesięć franków.I dla ciebie wziąłem za dziesięćfranków.Trudna racja -wystawa!.Wychodzą z windy na korytarz i po chwili znajdują się w eleganckim saloniku, który posiadamahoniowe meble, szerokie łóżko pod baldachimem i szafę mającą zamiast drzwi ogromnelustro.- Siadaj, Stanisławie Piotrowiczu.Chcesz jeść czy pić, tu czy w sali? No, pięćdziesiąt tysięcytwoje.Bardzom kontent.- Powiedz mi - po raz pierwszy odezwał się Wokulski - za cóż to ja mam dostać pięćdziesiąttysięcy?.- Może i więcej.-Dobrze, ale za co?Suzin rzuca się na fotel, opiera ręce na brzuchu i wybucha śmiechem.- Ot, za to samo, że się pytasz!.Inny nie pyta, za co wezmie pieniądze, tylko dawaj.A tyjeden chcesz wiedzieć, za co zarobisz takie pieniądze.Ach, ty gołąbku!.- To nie jest odpowiedz.- Zaraz ja tobie odpowiem - mówi Suzin.- Najpierw za to, żeś ty mnie jeszcze w Irkuckuprzez cztery lata rozumu uczył.%7łeby nie ty, ja nie byłbym ten Suzin co.dziś.No, a ja,Stanisławie Piotrowiczu, ja nie wasz człowiek: za dobro daję dobro.- I to nie odpowiedz - wtrącił Wokulski.Suzin wzruszył ramionami.- Już ty w tej izbie nie chciej ode mnie objaśnienia; a tam na dole sam zrozumiesz.Może być,kupię trochę galanterii paryskich, a może być, kilkanaście statków kupieckich.Ja pofrancusku ani w ząb i po niemiecku też, więc trzeba mi człowieka takiego jak ty.- Nie znam się na statkach.- Bądz spokojny.Znajdziem tu inżynierów kolejowych i morskich, i wojskowych.Mnie nieo nich chodzi, ale o człowieka, który by gadał za mnie - dla mnie.Zresztą, mówię tobie, jakzejdziemy tam na dół, miej ty dwie pary oczów i dwie pary uszów, ale jak wyjdziemystamtąd, nie miej ty nawet pamięci.Ty to potrafisz, Stanisławie Piotrowiczu, a o resztę niepytaj się.Ja zarobię dziesięć procent, tobie dam dziesięć procent od mego zarobku i sprawaskończona.A na co to, dla kogo i przeciw komu - nie pytaj.Wokulski milczał.___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 241eBook Elektroniczna Księgarnia- O czwartej przyjdą do mnie fabrykanci amerykańscy i francuscy.Możesz zejść? - spytałSuzin.- Dobrze.- A teraz przejedziesz się po mieście?- Nie.Teraz pójdę spać.- No, to i dobrze.Chodzże do twego mieszkania.Opuścili numer Suzina i o kilkanaście kroków dalej weszli do podobnego zupełnie saloniku:Wokulski rzucił się na łóżko, Suzin wyszedł na palcach i zamknął drzwi.Po odejściu Suzina Wokulski przymknął oczy i usiłował zasnąć.Może nie tyle zasnąć, ileodpędzić od siebie jakąś myśl natrętną, przed którą uciekł z Warszawy.Przez pewien czaszdawało mu się, że jej niema, że została tam i że dopiero szuka go stroskana, tułając się odKrakowskiego Przedmieścia do Alei Ujazdowskiej."Gdzie on jest?.gdzie on jest?." - szeptało widmo."A jeżeli poleci za mną?.- spytał samego siebie Wokulski.- No, już chyba tu mnie nieznajdzie w tak wielkim mieście, w takim ogromnym hotelu.""A może mnie już szuka?." - pomyślał.Zamknął oczy jeszcze mocniej i począł huśtać się na materacu; który wydał mu sięnadzwyczajnie szerokim i wyjątkowo sprężystym.Był pogrążony w dwu szmerach.Zadrzwiami, na hotelowym korytarzu, ludzie rozmawiali i biegali, jakby w tej chwili stało sięcoś; za oknem, na ulicy, rozlegał się nieokreślony hałas, na który składają się turkoty licznychwozów, dzwięki dzwonów, głosy ludzkie, trąbki, wystrzały i Bóg nie wie co, a wszystkoprzytłumione i odległe.Potem przywidziało mu się, że jakiś cień zagląda do jego okna, a pózniej, że po długimkorytarzu ktoś chodzi ode drzwi do drzwi, puka i pyta:"Czy nie ma go tu?."Istotnie ktoś chodził, pukał i nawet zapukał do jego drzwi; lecz nie odebrawszy odpowiedziposzedł dalej."Nie znajdzie mnie!.nie znajdzie." - myślał Wokulski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]