[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrz na mnie, póki jeszcze trwam na ziemi, gdyż oto zbliża się chwila mojejśmierci.Zwyciężając Murumadarkosa - wyratowałam ciebie.Ratując ciebie - musiałam sama siebieznicestwić.Płonę, płonę nadal, płonę beznadziejnie!- Wszakże pozbyłaś się już postaci płomienia?- O, tak! pozbyłam się tej postaci jeno na zewnątrz, ale wewnątrz, w duszy, w piersi pozostałostraszne, niepokonane, purpurowe zarzewie! Spala mnie ono szybko, pośpiesznie.spala na popiół, naproch znikomy!- Powiedz, czym mogę zagasić, czym stłumić to zarzewie okrutne?- Niczym go nie stłumisz, niczym nie zagasisz! Spójrz na mnie uważnie: choć nie widzisz trawiącegomię płomienia, możesz jednak spostrzec wszelkie widome oznaki spalania się i spopielania.Teraz dopiero - pod wpływem tych słów - spostrzegłem nagle, że ciało Serminy zwolna czernieje, jakbysię zamieniało w węgiel.Warkocze jej, olbrzymie, złote warkocze, skręcały się kurczowo jak w ogniu,chociaż ognia nie było widać.Zwolna cała przeobraziła się w węgiel, który wkrótce w popiół sięrozsypał.Stało się to tak szybko, żem nawet nie zdążył raz jeden uścisnąć jej przed zgonem^ razjeden pożegnać na zawsze, raz jeden choćby imienia jej wyszeptać.W podziemiach zapanowała cisza ipustka.Zebrałem popiół Serminy do urny marmurowej i płacząc wyszedłem z podziemi.Zaledwomstanął na powierzchni, w pobliżu drzwi żelaznych, gdym posłyszał nagły grzmot i jednocześnieujrzałem, że drzwi żelazna zapadły się kędyś głęboko i znikły bez śladu, jeno kot biały wyskoczył zowądi pędząc na oślep przed siebie zniknął na widnokręgu.Z urną napełnioną popiołem błąkałem się długo po nieznanym lądzie, gdziem nie mógł znalezć anipożywienia, ani ludzi, ani nawet zwierząt.Rozpacz moja nie miała granic! Nikogom tak nie kochał jakSerminy! Nikt mi nie napełniał mej duszy takim szczęściem! I oto - w jednej chwili - znikła na zawsze,spaliła się, rozwiała się w nicość.Cóż mi zostało? Urna napełniona popiołem.Na trzeci dzień mej tułaczki po lądzie dotarłem do brzegu i ujrzałem z dala okręt.Jąłem wołać z całychsił, aby mię posłyszano.Głos mój doleciał do uszu załogi, gdyż po chwili stwierdziłem, że okrętskierował swój bieg ku wybrzeżu.W pół godziny potem okręt zbliżył się do wybrzeża.Na zapytaniemoje, dokąd płynie, kapitan odpowiedział, iż płynie do Balsory.- Jest to właśnie miasto, do którego chcę powrócić! - zawołałem radośnie.- Mieszkam bowiem wBagdadzie.Chyba mi nie odmówicie miejsca na okręcie.- Chętnie cię wezmiemy na pokład - odrzekł kapitan.- Czy masz jakie pakunki?- Nie mam nic prócz tej urny napełnionej popiołem.Jestem zmęczony i zgłodniały.Podczas podróżyopowiem wam moje przygody.Tymczasem dajcie mi jakikolwiek posiłek.Wprowadzono mię do sali jadalnej i dano posiłek.Okręt kołysząc się na falach płynął w stronę Balsory,a kapitan i załoga cała wyczekiwali z ciekawością mego opowiadania.Posiliwszy się opowiedziałemwszystko, co mi się zdarzyło.Byli niezmiernie zdziwieni i oczarowani mymi przygodami.Wicher sprzyjał nam nieustannie.Przez całyczas podróży nie zaznaliśmy żadnych klęsk ani przygód.Płynęliśmy kilka miesięcy z górą - i wreszciepo kilku miesiącach żeglugi okręt nasz zarzucił kotwicę w porcie balsorskim.Pożegnałem kapitana i całązałogę i pośpiesznie udałem się do Bagdadu.%7łEGLARZAPRZYGODA CZWARTATym razem zastałem wuja Tarabuka w dobrym humorze.Z zadowoleniem, aczkolwiek nie bezgruntownego zdziwienia, stwierdziłem, iż jest zupełnie zdrów na umyśle.Nie używał już zgoła dziwnychokreśleń i porównań, tak obficie ongi czerpanych z dziedziny pracznictwa.Powitał mię radośnie iniezwłocznie udzielił mi ważnych wiadomości o sobie.Dla uniknięcia na przyszłość możliwych katastrofzaprzestał pisania wierszy na papierze i pergaminie.Papier bowiem i pergamin narażone są narozmaite niebezpieczeństwa.Lada wiatr może je zwiać do głębiny morskiej, a lada praczka mydlinamipozbawić pracowicie nakreślonych liter.Zewsząd czyha zniszczenie i nie wolno swych utworówpowierzać takim nieodpowiedzialnym przedmiotom, jak papier lub pergamin, które nie posiadającrozumu nie potrafią ani się obronić, ani uniknąć niebezpieczeństwa.Toteż wuj Tarabuk postanowiłpowierzać swe utwory oraz ich obronę istotom żywym i rozumnym.W tym celu wynajął tysiąc młodychniewolnic.Po stworzeniu każdego utworu kazał jednej z niewolnic uczyć się go na pamięć.Po napisaniupierwszego tysiąca swych wierszy rozpoczął wtóry, przeznaczając kolejno każdej niewolnicy następnyutwór do zakarbowania w pamięci.Podczas mojej nieobecności zdążył wuj Tarabuk spłodzić dziesięćtysięcy utworów, każdej tedy niewolnicy przypadło w udziale dziesięć.Wuj Tarabuk co dzień wieczoremgromadził wszystkie niewolnice w swym pokoju i do pózna w noc na wyrywki kazał im powtarzać tokońcowe, to środkowe strofy swych utworów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]