[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślę, że tutaj jest dom Lily - odpowiadam bez namysłu.- Lily - powtarza Mattias, jakby delektując się tym imieniem.-Brzmi jakoś obco - mówi wreszcie.- Powinnaś ją nazwaćbardziej swojsko.Tak, by się nie wyróżniała.- Ona jest inna niż wszyscy - mówię, doznając nagle olśnienia.Wiem o tym.On też wie, że to możliwe.Lily jest dzieckiem,które miałam obowiązek powić, kolejnym ogniwem w łańcuchuobdarzonych dziedzictwem kobiet z mojego rodu.Kto wie, jakiebędzie jej zadanie? Przedłużenie rodu czy może coś więcej?- Lilia - mówi Mattias.- Powinna mieć na imię Lilia.-To moje dziecko!Słowa te wypowiadam ostrzej, niż zamierzałam.Przywołuję godo porządku.Ani on, ani ja nie lubimy być upominani.Zachowuję się jak zrzędliwa baba, choć ten typ kobiety zawszebudził we mnie głęboką niechęć.On też nie cierpi, gdy ktoś gopoucza, poprawia, prowadzi, dokąd nie ma ochoty pójść.Pod tymwzględem jesteśmy do siebie podobni jak dwie krople wody.Amimo to tak łatwo ranimy siebie nawzajem.O tym teżzapomniałam.- Przepraszam - odzywamy się niemal równocześnie.Wybucha śmiechem, w którym wciąż pobrzmiewa zawód igorycz, ale w jego ciemnych oczach dostrzegam błyski.Terazbardziej już przypomina Mattiasa, jakiego zachowałam wewspomnieniach.- Chodzmy do domu - proponuje i podtrzymuje mnie na stromymzboczu.Potrafię sama chodzić po górach, ale założyłam buty, którezupełnie nie nadają się do wędrówki po stromiznach wKafjorden.Zauważył to wcześniej, ale nie powiedział na tentemat ani słowa.Teraz pomaga mi, służy oparciem, a we mnie tlisię iskierka radości, bo czuję, że na nowo stajemy sięprzyjaciółmi.Zyskałam tylu nowych przyjaciół, ale wszystkich ich straciłam.Mattiasa nie stracę.Nie mogę tego zrobić samej sobie.Tęsknię za Molly.Tęsknię za Joem.Tęsknię za Irlandią.Pomimo wszystko tęsknię za Irlandią takmocno, że wszystko we mnie krzyczy.Joe uważał, że stałam się częścią Zielonej Wyspy.Molly zaśprzestrzegała, bym nie wiązała się z tym krajem.Zciskając mnie zcałych sił za ramiona, powtarzała, że w Irlandii nie maprzyszłości dla nikogo. Wyjedz, jeśli tylko masz taką możliwość, Rosi!", błagała.Molly wróciła wcześniej, niż spodziewali się jej Joe i Roza.Dopiero zaczynało zmierzchać.Wełnisty niczym mgła mrokzacierał kontury, ale nie ukrywał dokładnie.Joe nie zdążył sięjeszcze przygotować do wyjścia.Usłyszawszy pukanie, rozejrzałsię bezradnie, sądząc, że to trochę za wcześnie, by wyruszać.- Dziś wieczorem koło domu Donahuesa szykują zasadzkę -oznajmiła Molly bez zbędnego wstępu, gdy tylko zamknęła zasobą drzwi.Była zdyszana, zarumieniona na policzkach, jakby przez całądrogę biegła.Ani Roza, ani Joe nie musieli pytać, o kim mówi.- Usunęłam z ganka wazon z konwaliami.Joe zmrużył oczy, ale nie wypowiedział ani słowa.Nie odrywałwzroku od Molly.- Skąd wiem o konwaliach? - spytała Molly, śmiejąc się zrezygnacją.Wykonała rozpaczliwy gest i nerwowo potarła dłonieo spódnicę.- A jak sądzisz, kto wpadł na pomysł, by używaćkwiatów jako znaku? Powiedz szczerze, czy wierzysz, by twójbrat albo Danny sami to wymyślili?Joe nie miał pojęcia.O tylu sprawach z życia Seamusa niewiedział.Brat wiele przed nimi ukrywał, nie chcąc narażaćrodziny na niebezpieczeństwo.Najbliżsi wiedzieli najmniej, boprzecież to ich w pierwszej kolejności przesłuchiwano.- To był mój pomysł, ja to wymyśliłam i dlatego o tym wiem -powtórzyła Molly z rozbieganym wzrokiem, próbując ukryćmiłość, która nigdy w niej nie umarła, ale która też nigdy w pełninie rozkwitła.- Mieli różne kwiaty, wiedziałeś? Danny fiołki,Seamus zaś konwalie.Lubił się wyróżniać.- Czy Donal o tym wie? - zapytał Joe ostro.- Może - odpowiedziała, lekko wydymając usta.Nie była towystudiowana mina, którą przybierała z premedytacją, gdychciała wydać się delikatną i słabą istotą.Reagowała taknaturalnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]