[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście, nie tylko ja gozauważyłam.Już słyszałam te poszeptywania, już widziałam ukradkowespojrzenia, wśród których niewątpliwie nie brakowało spojrzeń szyderczych.Minę miał Owen bardzo stanowczą, czyli wiadomo już było, że zadanie mamniełatwe.Na pewno będę musiała stoczyć z nim prawdziwą walkę, i to na oczachwszystkich.Ale trudno.Mój mąż nie może przecież być sługą na moim dworze!Wstałam.Ja, która jak ognia unikałam tego rodzaju sytuacji, która nie mogłamścierpieć, kiedy oczy wszystkich zwrócone były na mnie!- Panie Tudor! - przemówiłam głosem dzwięcznym i donośnym, z gniewu i zestrachu oczywiście.Owen nieśpiesznie podszedł do mnie.Stanął przed podwyższeniem, siłą rzeczymusiał więc spojrzeć w górę.- Milady?Twarz niby kamienna, wyczuwałam jednak, że będzie walczył do upadłego.Naturalnie domyślałam się też, dlaczego tak właśnie postąpił.Dlaczego nadal jestmajordomem.Uznawałam jego racje, ale i tak nie zamierzałam się z nimizgodzić.Po tej nocy w jego ramionach, gdy w komnacie było aż gorąco od naszejmiłości, ma być nadal majordomem? Wykluczone!- Co to ma znaczyć? - spytałam dalej głośno i dzwięcznie.Odpowiedziałrównież pełnym głosem.- Wykonuję swoje obowiązki, milady.- Obowiązki? Jesteś przecież moim mężem!- Tak, ale to nie zwalnia mnie z obowiązku wykonania powierzonych mi zadań,za co otrzymuję od milady zapłatę.Duma tego człowieka, granicząca z zuchwałością, godziła mnie prosto w serce.Ale nawet nie zadrżałam.O nie!- Mój mąż nie będzie pracował u mnie jak służący.- Wzięliśmy ślub, milady, poza prawem, bez zezwolenia.Dopóki nie staniemyprzed lordem Gloucesterem i Radą Królewską, nie powiadomimy o tychokolicznościach i nasz święty związek nie zostanie przez nich uznany, będę cisłużył, pani.- Nie będziesz!Byłam wstrząśnięta, bo aż tak zdecydowanej reakcji jednak się niespodziewałam.Tak czy inaczej, nie mogłam dopuścić, by się poniżał, choćwiedziałam, że będzie tak samo nieustępliwy jak ja.- A kto miałby się tym zająć, milady?- Wyznaczę następcę.Ty nie będziesz mi już usługiwał, nie będziesz stał zamoim krzesłem.- Będę.Nadal jestem majordomem Jej Królewskiej Mości.- Nie zgadzam się na to.- Ale tak będzie, milady.Nie zasiądę przy stole obok mej żony, dopóki będąchoć najmniejsze wątpliwości co do mojej pozycji.W tym momencie siedzący obok mnie ojciec Benedykt uznał za stosownepodjąć interwencję:- Panie Owen, nie ma żadnych wątpliwości, że zawarłeś pan małżeństwo wobecBoga, a co za tym idzie, w świetle prawa.Machnęłam niecierpliwie ręką.Po co się do tego miesza? To sprawa międzyOwenem a mną.- Tak, Owenie, nie ma żadnych wątpliwości.- Dla ciebie, annwyl.Ale rozejrzyj się dookoła.Zrobiłam to.Rozejrzałam się, starając się jednocześnie nie przeżywać faktu, żenazwał mnie ukochaną w obecności tylu osób.Rozejrzałam się i przekonałam, żeOwen i ja jesteśmy swego rodzaju wyspą na morzu wstrzymywanego oddechu.Przez wszystkich, i tych, co siedzieli przy moim stole, i tych, którzy usługiwali.Iprzez damy dworu, i przez kapłana.Mieliśmy wspaniałą widownię, która właśnietak, z zapartym tchem, obserwowała naszą bitwę, z wielką niecierpliwościączekając na wynik.Kto zwycięży? Kto wykaże się większą siłą woli?Niewątpliwie wśród widzów nie brakowało i tych, którzy współczuli mi, żedoszło do takiej właśnie sytuacji.Być może było ich nawet więcej niż tych, coostrą Wymianę słów między panią a służącym uznawali za bardzo niestosowną.Niezależnie jednak od tego, co kto czuł, co myślał, wszyscy czekali, cóż takiegoodpowiem.Spojrzałam znów na Owena.Nie mógł nie zauważyć, że jestem przerażona.- A więc, milady?Głos surowy, ale w oczach tyle współczucia, tyle ciepła, że nie mogłam nieulec, nie wycofać się z pola bitwy, uznając swoją porażkę.Wykazał się większąsiłą woli.Dopiął swego.I słusznie.Przecież ta różnica zdań już pierwszego dniapo ślubie, na oczach wszystkich, była czymś odrażającym.- Dobrze.Niech tak będzie.Ale wcale mi się to nie podoba.Owen skłonił sięsztywno, oficjalnie, po prostu jak służący.- Czy milady życzy sobie, by podano już do stołu? -Tak.Usiadłam.Policzki paliły.A Owen, od wczoraj mój mąż, skinął na służących ijak zwykle ustawił się za moim krzesłem.Nie, nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek w tej sali podczas wspólnegoposiłku panowała taka cisza.Nigdy dotąd nie widziałam, żeby służący tak sięuwijali, podawali tak prędko, tak zręcznie.Nigdy dotąd tak szybko nie wypitopiwa i nie zjedzono chleba.W tej grobowej ciszy, przerywanej tylko czasamitrwożliwym szeptem.I wszyscy popatrywali na mnie, na Owena, na mnie, naOwena.Ja, oczywiście, starałam się zachowywać jak najbardziej naturalnie.Nawet zagadywałam do Beatrice i do ojca Benedykta.Ale o czym - niepamiętam.W którejś jednak chwili poczułam, że dłużej tego nie zniosę.Więc wstałam iwyszłam z sali.Po prostu.Słysząc jeszcze na odchodnym, jak Owen wydajedyspozycje, że resztki ze stołu trzeba oddać biednym.Czekałam na niego.Wiedziałam przecież, że przyjdzie do mej komnaty.Agdyby nawet nie przyszedł, posłałabym po niego.Bo nie było tak, jak byćpowinno.O nie!Kiedy otwierał drzwi, kipiałam ze złości.- Jak mogłeś mi coś takiego zrobić?! - odezwałam się podniesionym głosem,jeszcze zanim zdążył zamknąć drzwi za oddalającą się pośpiesznie Guille.Rzadko kiedy pozwalałam sobie na taki wybuch, tym razem jednak byłnieunikniony.Byłam wstrząśnięta całym tym zajściem, żałosnym sporem wobecności dworu.Wstrząśnięta nieustępliwością megomęża.Gotowało się we mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]