[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nasunęło Klaretciemyśl o miłości, a myśl ta skojarzona ze spoconym nieznajomym wy-wołała świerzbiący, palący dreszcz, który przebiegł jej ciało aż do naj-dalszych zakątków.D'Estouville był spocony jak mysz i dyszał ciężko.Jego przeciwnikstawał nadzwyczaj dzielnie jak na człowieka niskiego stanu.Numertrzynasty okazał się nie tak łatwym trofeum, jak można się było spo-dziewać.Włoski rapier był we Francji nową bronią, a władanie nim wy-magało olbrzymiej wprawy.Staroświeckie cięcia, w których celowaliwszyscy dobrzy szermierze, okazywały się bezużyteczne wobec błyska-wicznych pchnięć, chytrych parad i sekretnych włoskich bottes, strzeżo-nych zazdrośnie przez cudzoziemskich mistrzów.D'Estouville kilka-krotnie za bardzo się odsłonił robiąc zamach pozostawił na momentlukę pod prawym ramieniem.Lecz błędom w obronie zaradził pancerz już ocalił go przed dwoma czystymi pchnięciami i zręcznym kontrata-kiem, który ześliznął się po napierśniku, uwiązł w rękawie i wydarłkrwawą, ale płytką ranę w prawej ręce.Potem d'Estouville niezdarniesparował dolne cięcie i zainkasował ranę nad lewym kolanem.Teraz tokolano zaczynało się pod nim uginać, ale widział, że numer trzynasty teżwyraznie traci siły.Oddychał ciężko, sztych jego rapiera kołysał się co-raz niżej.Nie miał zaprawy żołnierza, który ćwiczy codziennie.Pojedy-nek dobiegał końca.Teraz wykona szybki atak na sztych, odbije w dół iprzeszyje serce ofiary dokładnie przez sam środek.Zmyje kompromi-tację z napojem miłosnym krwią tego prostaka, a Sybilla z uwielbie-niem rzuci mu się do stóp.Kobiety zawsze czczą zwycięzców.Ale cóż to? Nagły, desperacki ostatni atak? Nie na tors.Na klingę?Niesłychane.Montvert zdołał przejść w zwarcie, lewą ręką chwycił jelecrapiera d'Estouville 'a, prawą stopą naparł na jego lewą.Dwie spoconetwarze dzieliła teraz odległość ledwie paru cali.D'Estouville zacieśniłchwyt i nie pozwolił wyrwać sobie broni, ale czuł, że traci równowagęnie mogąc przesunąć nogi za stopę przeciwnika.Montvert szarpnął inagle jego kolano wbiło się celnie dokładnie w krocze Filipa d'Estouville,który jeszcze przed chwilą był pewien zwycięstwa.275Była to tajna botte mistrza Altoniego nieładna, ale bardzo sku-teczna.D'Estouville jęknął i osunął się na ziemię.Następnym, co dotarło do jego świadomości, był kobiecy krzyk iciężar, który przygniótł mu pierś, pomnażając ból i upokorzenie.Ostrze przeszyło mu serce? Nie! Pospolita, pucołowata dziewczynaw bieli, z rozwianym włosem, rzuciła się na niego i własnym ciałemzasłoniła go przed ciosem zwycięzcy. Klaretta! D'Estouville posłyszał zdumiony głos rywala, choćniczego nie mógł dojrzeć przez gęstwę ciemnych włosów, którazasłaniała mu twarz. Złaz z niego, zarazo! Zwyciężyłem.Jego życie ibroń należą do mnie. Mikołaju, ty potworze! Jak mogłeś!Zmieszna dziewczyna przygwozdziła go do ziemi, jej włosy łas-kotały go w nos i miał ochotę kichnąć, a poza tym nadal nic nie widział.Miał wrażenie, że inna kobieta odciąga jego trzynastego przeciwnika. Nie trać tu ani chwili więcej mówiła nagląco. Przyszli pociebie.Prędko, bierz konia!Wycelowany w jego lewe oko czubek rapiera zniknął.Przez mgłęciemnych włosów pachnących wodą różaną dostrzegł biegnące syl-wetki.Słyszał krzyki, kroki, cichnący w dali tętent kopyt, brzękuprzęży i napinanych kusz, różne wykluczające się wzajem komendy.Leżąca na nim dziewczyna zawołała: Tchórze! Nie ważcie się go tknąć! Nie widzicie, że jest ran-ny? Kapitanie, tamten drugi uciekł. Trudno, mamy tego. Jestem cyrulikiem.Trzeba mu opatrzyć rany. Mam tu. rozległ się nad nim kobiecy głos i płat muślinuostatecznie przesłonił mu widok .uzdrawiający balsam. Zejdz ze mnie, kobieto wychrypiał d'Estouville. Hańbiszmnie, kimkolwiek jesteś. Najpierw to wypij przemocą wlała mu do ust jakiś palącypłyn i nim zdołał odkaszlnąć, zapadł w ciemność.Zbrojni, którzy wzdragali się siłą odciągać dziewczę w muślinachod pokonanego w pojedynku młodzieńca, nie zdążyli nawet drgnąć patrzyli w osłupieniu, jak dziewczę wyjmuje ukrytą na piersi fiolkę,wyciąga z niej korek, wlewa kilka kropel do ust rannego, a resztę wypijasama.Nim jeszcze zdążyła przełknąć, padła na pierś rannego jakmartwa.Cyrulik odwrócił ją na wznak i przyłożył ucho do jej piersi.Potem nachylił się nad d'Estouville'em.276 Nie żyją oznajmił. Oboje.%7łal brzmiący w jego głosie był szczery.Cała wyprawa na próżno!Nie dość, że nikt mu teraz nie zapłaci, to jeszcze będą ciągać go naprzesłuchania.Ech, Fortuno, ty stara, zdradliwa wiedzmo, pomyślał. Moja córeczka, mój aniołek! krzyknęła zrozpaczona niewia-sta, która wysiadła z kolebki. Kto to jest? zapytał dowódca kuszników. Moja córka, siostra tego drugiego.Któż by podejrzewał, że matak mściwe serce? rzekł ze łzami w oczach bogato odziany bankier. To było takie ciche, takie dobre dziecko.Bez przerwy sięmodliła.Codziennie chodziła na mszę szlochała pani Montvert.%7łołnierze i gapie otoczyli ciasnym kręgiem oba ciała, wytrzesz-czając oczy ze zdumienia i zgrozy.Oto przystojny zakrwawiony oficer leżał z otwartymi ustami ibladą jak śnieg twarzą zwróconą ku niebu, a na jego piersi dziewicaodziana w zwiewną muślinową szatę.Jej rozpuszczone włosy opływałyoba ciała niczym ciemna rzeka.Zmierć dosięgła ich bez ostrzeżenia,bez księdza, bez modlitwy.Wielu gapiów jawnie ocierało łzy. Zabierzcie ich rozkazał kapitan kuszników. A co to.Martwy mężczyzna lekko poruszył głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]