[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cofnąłem się, a ona zrobiła krok do przodu.Podkute kopyta bezgłośnie opadły na bruk.Zanią ruszyła też reszta koni.Przerażony, że ogłuchłem, wymknąłem się z dziedzińca.Za mojąwybraną piątką, wymaszerowały też pozostałe wierzchowce ze stajni.Wyszły na zewnątrzprzez bramę i rozeszły się ulicami, znikając niczym duchy.Kiedy stajenny przebudzi się zesnu, będzie musiał przeszukać całe miasteczko, zanim zorientuje się, że brakuje pięciuzwierząt.Przy bramie miejskiej spotkałem Pola, stojącego nad ciałem strażnika. Zabiłeś go? Moje wargi uformowały bezgłośne pytanie.%7łołnierz pokręcił głową.Podobnie jak stajenny, strażnik jedynie spał.Pol zabrałcztery konie, łapiąc po dwa uwiązy w dłoń, mi zostawiając tylko jednego.Następnie ruszyłprzez trawę przy drodze, przeszedł między dwoma domami i na przełaj przez pola.Skryliśmysię między drzewami, gdzie czekała na nas pozostała trójka. Jakieś problemy? zapytał mag i czar ciszy prysnął.Pokręciłem głową. Nie odpowiedziałem. %7ładnych. Poza tym, że pragnąłem jak najszybciej przestać być obiektemzainteresowania bogów.Sofos wyjął mi uwiąz z rąk i odprowadził mojego konia na bok, by go osiodłać. Wszystko w porządku? zapytał mnie Pol.Kiwnąłem głową.Chwycił mnie za łokieć i poczuł, że drżę. Na pewno?Potwierdziłem.Jak miałem wyjaśnić mu, że to normalna reakcja, jeśli twoja niedbałamodlitwa zostanie wysłuchana? Cisza, jaką zachowywały konie, o wiele bardziej działała nanerwy niż widok bogów w świątyni.Może to dlatego, że stajnie były częścią mojego świata, a świątynia nie? Nie miałempojęcia.Po raz pierwszy od dawna, Pol musiał pomóc mi wsiąść na konia.Znalezliśmy się zaledwie godzinę drogi od Kahlii, gdy poczułem na karku zimny,wilgotny wiatr i ściągnąłem wodze, by nadstawić ucha.Doleciał mnie odgłos świątynnegogongu. O co chodzi? zapytał Ambiades, gdy pozostali też się zatrzymali. To pewnie sprawka Araktusa, pomyślałem. Stajenny się obudził powiedziałem i dzgnąłem konia piętami.Nim nastał ranek, udało nam się pokonać niemal całą drogę do górskiego szlaku.Konie były już jednak wycieńczone, a ścigający nas ludzie znajdowali się tak blisko, że naprostych odcinkach, widzieliśmy ich przez ramię.Stajenny musiał udać się do garnizonu, nielicząc wcześniej zwierząt.Zagłębiwszy się w gaju oliwnym, straciliśmy żołnierzy z oczu, alewiedzieliśmy, że depczą nam po piętach.Lawirując w mroku między drzewami, poruszaliśmysię nieco szybciej niż pościg, ale tylko dlatego, że wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy.Zbocza gór strzelały w niebo pośród Morza Oliwnego tak stromo, że wyrosły przednami bez ostrzeżenia, kiedy tylko wyłoniliśmy się z wnętrza gaju.Nagle znalezliśmy się wświetle słońca, padającego na sterty kamieni u podnóża klifu.Mag ściągnął wodze i zsiadł zkonia. Mało kto wie o istnieniu tego szlaku.Jeśli uda nam się wdrapać na klif zanim naszobaczą, może nie domyślą się, gdzie zniknęliśmy. Czy tu nie zaczyna się już terytorium Eddis? Nie jesteśmy czasem na neutralnymterenie? zapytał Sofos. Tylko jeśli znajdzie się dostatecznie wielu Eddijczyków, by tego dowieść odparłkrólewski doradca i smagnął wierzchowca batem, posyłając go drogą biegnącą międzygórami a drzewami.Pozostałe zwierzęta ruszyły jego śladem. Ruszajmy zwrócił się do reszty. Beze mnie powiedziałem, zamierzając znalezć sobie bezpieczną kryjówkę, wktórej mógłbym przeczekać pościg.Już dawno powinienem był pójść w swoją stronę.Umknąwszy pogoni, mag i Pol mogliby dopilnować, bym wrócił do Sounis i do tamtejszegowięzienia, a nie miałem zamiaru trafić z powrotem w żadne z tych miejsc.Królewski doradca wydawał się całkowicie zaskoczony.Potem wyraznie sięzezłościł. Jak to bez ciebie? Nie zamierzam wracać do więzienia, kopalni srebra czy innej dziury w ziemi.Wolęzaryzykować, zostając w Attolii. Myślisz, że zabrałbym cię z powrotem do więzienia? zapytał. Myślisz, że ci zaufam? To było niesprawiedliwe z mojej strony.Ostatecznie, niedał mi żadnego powodu, aby mu nie ufać, ale wszyscy pamiętali moje komentarze operspektywie oberwania nożem w plecy, wypowiadane w górach. Attolijczycy też cię zabiją powiedział. I to zapewne w bardziej bolesny sposób. Będą zajęci ściganiem ciebie.Mag spojrzał na Pola. Nie masz czasu, by próbować zmusić mnie siłą zauważyłem.Mężczyzna wyrzucił ręce w górę. Dobrze! krzyknął. Giń sobie od attolijskich mieczy.Niech rozciągają cię końmi,ćwiartują lub powieszą, nic mnie to nie obchodzi.Spędz resztę życia w jednym z ich lochów.Nie robi mi to żadnej różnicy.Westchnąłem.Nie chciałem go obrazić. Zostawcie mi miecz powiedziałem beznamysłu a zrobię co w mojej mocy, by zatrzymać ich choć na chwilę. Mogłem ugryzć sięw język, ale mag i tak nie zamierzał skorzystać z mojej propozycji.Parsknął zniedowierzaniem i odszedł.Reszta ruszyła jego śladem, lecz Sofos zawrócił po kilku niepewnych krokach.Niezdarnie wyciągnął miecz z pochwy i podsunął mi go, kierując rękojeść w moją stronę. Mnie i tak do niczego się nie przyda oznajmił, skądinąd zgodnie z prawdą.Był to miecz przeznaczony dla osoby początkującej, lżejszy niż zwykle, ale lepsze toniż nic.Złapałem go za tępą część klingi, tuż przy rękojeści i uniosłem w geście uznania.Chłopiec odwrócił się i pospieszył za magiem, który obejrzał się przez ramię i prychnął zpogardą, po czym zniknął między głazami.Wybrałem sobie pobliską skałę i wdrapałem się na nią.Dotarłszy na szczyt,znalazłem się powyżej poziomu wzroku wszelkich jezdzców, którzy mogliby przejechaćobok.Była to kryjówka dobra jak każda inna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]