[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten nasz miał z głowy, współczułemmu.Ujrzawszy ich podniósł się i zrobił krok do przodu.Obskoczyli go,przygarbieni, ze ślepiami nabiegłymi krwią, żelazo w co drugiej łapie.Stadowilków wokół jelenia.Było ich tylu, że nie kojarzyli, który ma rozpocząć; todało mu czas na założenie mowy: Trzynastu wspaniałych przeciwko jednemu, gratuluję rycerzom.Októregoś mniej i byłoby jak w Piśmie Zwiętym, zrobiłbym was apostołami idałbym się ukrzyżować, ale to inne kino, polski western.I jeszcze teprzyrządy naukowe, bez których zesralibyście się w portki!Podziwiałem go.Nie miał szans, powinien żebrać o litość, a pyskował,zwiększając zadzior, którym się naładowali przeciw niemu.Wiedziałem kimbył: instruktorem karate.Kiedyś kumpel zaciągnął mnie do klubu, żebymspróbował, szło mi jak krew z nosa, a do tego nie chodziłem regularnie, bozawsze coś mi wypadło.Po trzech tygodniach dałem spokój.On nie mógł mniepamiętać, trenował kilkudziesięciu chłopaków, wszyscy w kimonach, białamasa, podobni do siebie jak Chińczyki.Ja go zapamiętałem.Kilku urkówrozmieszałby na luzie.Ale nie trzynastu z łańcuchami, to jest możliwe tylko wfilmach, po których idiota wyobraża sobie, że i z niego taki gieroj, co wobronie dupska jakiejś dziewuchy rozwala bandę czarnych charakterów samąlewą ręką, bo prawą trzyma akurat w gaciach tej pani.Potrafiąc się bić iwyklinając trzynastu, miał szansę zawodowego pływaka, który po utonięciułajby żabkuje przez ocean i klnie boga mórz.Pływanie to jego fach, ale dobrzegu jest za dużo mil.Cisza przez parę sekund, tylko wiatr, który zdmuchnął czapkę Piotrusiowi Lakiernikowi.Facet rozejrzał się po tych mordach i spytał jakoś dziwnie,miękko i kobieco, tak pytają młode nauczycielki: Czy nie ma wśród was choć jednego człowieka?.Tylko jednego,który zechce mi pomóc, osłoni mi grzbiet.%7łebym nie dostał z tyłu i żebymnie zwątpił w ewolucję.28Gówno zrozumieli, a już ten ostatni wyraz, turecka mowa.Zdawało się im,że on cykoruje i właśnie pękł.Ja zadrżałem, jakby jego prośba o pomoc byłaskierowana tylko do mojego serca.Czułem, że.chcę mu pomóc! Alestryfiłem: zatłuką mnie! Strach to paragraf, który tak samo powstrzymujeczłowieka od czynienia zła jak i dobra, tchórze żyją w zdrowiu, szczęściu ipomyślności.Dwa głuche rąbnięcia, takim piorunem, że przegapiłem kto skoczył.Jakbym się spóznił na film patrzę, dwóch leży.Inni doskakiwali z przodu, ztyłu i z boków, zawadzając sobie, ale z każdą chwilą robiło się im luzniej, bocoraz to któryś wywijał orła i sztywniał w głębokiej kimie albo jęczał, zkolanami pod brodą, jak ukrzywdzona Dziunia.Bruce Lee tak kasuje pętaków,ale przed kamerą to i ja bym mógł, gdyby mi się nadstawiali.Tu szło bezbajeranctwa, krew była krwią, a łomot był łomotem.Patrzałki wychodziły mina zewnętrz, raz w życiu oglądałem taki cyrk, ja chromolę!Widzieliście pajaca z drewnianych deseczek, co jak ruszyć linką, jego ręcemachają w górę i w dół? Albo wiatrak młyński, którego skrzydła prująpowietrze, kiedy jest silny wiatr? Jego graby i nogi pracowały właśnie w tendeseń, rytmicznie i szybko, jak błyski majchra, jak płomienie z lufy kulomiotuna ruchomej podstawie, we wszystkie strony, a każdy pocisk skreślał jednegoklienta.To było niemożliwe, ale tak było!Po kilkudziesięciu sekundach zostali we trzech: on, młody Lewandoszczak(starszy, z własnymi zębami w przełyku, turlał się pod murem) i Czesio.Czesio zachodził od tylca, młynkując nad głową rowerowym łańcuchem;Lewandoszczak stał z przodu, brał na korpus straszliwe ciosy i nie przewracałsię, czekając, aż Królak zahaczy żelazem łeb tamtego.Aańcuch wirowałcoraz bliżej i szybciej, nie było już widać, tylko świst od młynka wypełniał mordopranie.Tamtem zrozumiał, że ma pół sekundy i padł na ziemię, a że-lazo śmignęło nad nim.Leżąc wykonał cztery ruchy niemal jednocześnie,trudno to opisać.Strzelił girą i jego but wbił się od dołu w pachwinęLewandoszczaka, wyrywając z gardzieli trafionego zwierzęcy krzyk Lewandowski fiknął i łapał powietrze jak ryba, z dłońmi na jajach, siny, prawieczarny, szmata.W tym samym momencie ramię karateki osłoniło głowę przedspadającym nań łańcuchem, który owinął się wokół rękawa. Królakpowinien puścić łańcuch, ale nie zdążył i szarpnięty, poszedł głową do dołu, atam już czekało kolano drugiej giry leżącego.Nos Czesia chrupnął jak fawo-rek, zmieszał się z kawałkami szczęki, zębów i kości policzkowych, i było poCzesiu.Było po wszystkim wszyscy leżeli, ale tylko frajer mógł się podnieść.Uwierzyłem w to, co na filmach jest bujdą.29Wstał i odwinął łańcuch z przedramienia.Miał urwaną nogawkę,rozpieprzone kolano, a spod łacha, który kiedyś był rękawem, ciekł strumieńkrwi, przez co dłoń zrobiła mu się całkiem czerwona rowerowy skalpel takgo urządził.Spojrzał na mnie, jakby chciał coś gadać, ale nic nie rzekł,pokuśtykał w stronę furtki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]