[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy niepotrafił przewidzieć jej humoru następnego dnia.Teraz zwinęła poszewkę na poduszkę, którą trzymała w rękach, i włożyła dowiklinowego kosza.- Jak ci poszło? - zapytała.Potrząsnął głową.- Nie najlepiej.Chyba uznali mnie za szaleńca, gdy zacząłem radzić - w czassuszy - jak uniknąć powodzi.Oparł rower o ścianę stodoły i otarł czoło rękawem.Było mu gorąco, pozakurzonej twarzy spływał pot.- Mamy piwo?- Trochę zostało, nowego nie miałam czasu przynieść z The Otter.Wejdz dośrodka, Danielu, muszę ci coś pokazać.Poszedł za nią do domu.Przechodząc przez zakurzone podwórko jeszcze żyłzebraniem w Ely.- Cały kłopot w tym, że żaden z nich nie widzi dalej końca własnego nosa.Mam na myśli komisarzy.A gdy już się na coś zdecydują, realizacja trwa całe wieki.Wszedł do kuchni, gdzie już czekała Fay ze szklanką piwa.Było letnie, mętne,z dna beczki.- Spójrz - powiedziała.SRPodążył wzrokiem za jej wyciągniętą ręką.Na honorowym miejscu przedkredensem stało jakieś urządzenie: dziwaczne połączenie cylindrów, wyłączników,gumowych węży, przewodów.Na co dzień zajęty sprzętem rolniczym i pompamiparowymi, z początku nie mógł połapać się, co to takiego.Wreszcie zorientował się.- Odkurzacz!- Tak.Czyż nie jest fantastyczny, Danielu? - zawołała z dumą Fay.- I jakinowoczesny! Sprzedawca mówił, że wysprzątam dom w kilka chwil.Można nawetodkurzyć zasłony.Daniel przetarł oczy.Od upału i pragnienia rozbolała go głowa.- Kupiłaś? - spytał z niedowierzaniem.Przytaknęła.- Wyszedł od nas pół godziny temu, obchodzi wszystkie domy w Drakesden.Utkwił w niej zdumione spojrzenie, ale ona wciąż uśmiechała się, wciążwyglądała na wielce z siebie zadowoloną.- Fay - spytał złowieszczo - skąd miałaś na to pieniądze?Nie traciła rezonu.- Daj spokój, nie gderaj.Nie trzeba od razu wyłożyć całej kwoty.Jak mówiłten pan, możemy spłacać raty przez rok.Był taki miły, Danielu, taki uprzejmy.Musisz tylko podpisać te dokumenty, niedługo po nie wróci.Szybko przerzucił leżące na stole papiery, przebiegł wzrokiem druk.- Kupiłaś coś takiego na raty, Fay!Odwrócił się i ujrzał, jak wyraz jej twarzy się zmienia.Małe usta ściągnęły sięgniewnie, na czole pojawiła się zmarszczka.- Nie ma potrzeby denerwować się, Danielu.Myślałam, że się ucieszysz.- Nawet nie mamy tej cholernej elektryczności! - wrzasnął.- Wiem, nie jestem taka głupia.Niedługo będziemy mieć - tak mówił ten pan.Za pół roku w każdym domu w Anglii zabłyśnie żarówka.Pokazał mi gazetę zartykułem na ten temat.SRDaniel otworzył usta.Próbował tłumaczyć, że miną lata - może nawet całedziesiątki - zanim do miejsc takich jak Drakesden dotrze elektryczność, wyjaśnić,jaka jest różnica między ceną w gotówce za to bezużyteczne urządzenie a kwotą,jaką przyjdzie zapłacić na raty.Uświadomić Fay, że niezależnie od tego, czy tarzecz kosztuje dziesięć szylingów, dziesięć funtów, czy dziesięć tysięcy, nie stać ichna nią.Ale gdy popatrzył na jej twarz, zrozumiał, że jego słowa nie zdadzą się na nic:z obojętną miną nawijała na palec kosmyk włosów.Wcale go nie słuchała, nieuczyniła najmniejszego wysiłku, żeby spróbować zrozumieć, o co mu chodzi.Tamyśl nim wstrząsnęła.Złapał papiery, wziął pod pachę odkurzacz.Bez kłopotu odnalazłkomiwojażera: stojący przed domem Dockerillów samochód wieścił jego obecność.Flo Dockerill, matka dziesięciorga dzieci, o wiele sprytniejsza od Fay, sprzeczała sięze sprzedawcą, jego czoło pokrywały krople potu.Daniel otworzył bagażnik wozu przekupnia i wrzucił odkurzacz.Potemzastukał do Dockerillów.Podarł umowę kupna, a strzępy rozrzucił po wyszorowanejdo czysta ceglanej podłodze w kuchni Flo.Bez ogródek powiedział niefortunnemusprzedawcy, co może zrobić ze swoim odkurzaczem.Potem, przeprosiwszy Flo zabałagan, wrócił do domu.Minął cały tydzień, nim Fay mu wybaczyła.Nocą gdy próbował jej dotknąć, wmilczeniu odsuwała się, nieubłagana, i zasypiała zawinięta w wilgotne od potuprześcieradła.Lato minęło parne i rozgrzane.W Londynie trudno było wytrzymać, a naKontynent udało im się uciec zaledwie na kilka tygodni.Z braku funduszy,tłumaczył Nicholas.Po powrocie spędzili tydzień w Bournemouth, prażąc się wraz ztysiącami innych plażowiczów na żółtym, gorącym piasku.Tutaj nocne życie nieumywało się do londyńskiego; Simon i Tiny nie wytrzymali długo i wnet wrócili dostolicy, Nicholas i Thomasine podążyli za nimi następnego dnia.SRPewnego wrześniowego poranka w ich domu w Chelsea zjawił się Teddy.Thomasine na powitanie pocałowała go w policzek.- Bardzo zajęta? - zapytał.Na podłodze saloniku leżały porozrzucane rozmaitetkaniny, szpulki nici, torebki szpilek.- Właśnie skończyłam kroić.- Zebrała pocięte kawałki materiału i odłożyła nabok.- Za gorąco na szycie.- Moglibyśmy wybrać się do hotelu Savoy.Potańczyć.A może Nick.? -Teddy machinalnie wbił w poduszeczkę kilka szpilek.- Wyszedł.Popatrzył na nią w milczeniu.- Jest z Simonem - powiedziała zrezygnowana.- Tak, pokłóciliśmy się,znowu.O tę jego cholerną matkę.Nie poruszył go jej ton ani słowa.Teddy nigdy się nie obrażał.- Uspokój się, staruszko - powiedział łagodnie.Poszli do Kew Gardens.W cieniu drzew Thomasine ogarnął ożywczy chłód;prawie zapomniała, że znajdują się w samym centrum Londynu.Pospacerowali,potem poszli na podwieczorek do herbaciarni pod palmami.Usiedli na wyplatanychz trzciny krzesełkach, przy stoliku z kutego żelaza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]