[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dlaczego? Czyżby woda była zła? Piłem ją, ja i mój koń, ale jakoś czujemysię dobrze. Zła woda? Cóż za pomysł? Zaglądałem do kilku studni.We wszystkich pełno śmieci i kurzu. Ach, to dlatego.Myślał pan, że nie czerpano wody, ponieważ nie nadaje siędo użytku.To nie dlatego.Po prostu nie miał kto jej czerpać. A mieszkańcy? Gdzież się podzieli? Wyjechali. Zostawiając meble i nawet to.? wskazał na porzucone na kuchni garnki. Zabrali tylko niezbędne przedmioty.Jak kto siedzi na jednym miejscu przezcałe lata, to pózniej i dziesięcioma wozami nie wywiezie tego, co nagromadził. Pewnie przytaknął Irvin. A im się bardzo spieszyło. Dokąd? Do Kalifornii.To się nazywa: gorączka złota.Sprawa stała się jasna, ale Irvin nadal nie mógł pojąć, jak można rzucać ziemię,własną ziemię, dla mirażu złotego piasku.Przypomniał sobie opowiadanieCzarnego Jacka o miastach duchów".Teraz sam natrafił na takie miasto":niczyje domy, niczyja rola.Gdyby lak przeprowadzić się z Greenfield? Przyjśćna gotowe? I z myślą o tym, zapytał: A ziemia tu dobra?Otworzyła szeroko wielkie, czarne oczy, aż stały się jeszcze większe. Ziemia? powtórzyła zdziwiona. No ziemia, rola.Wzruszyła ramionami: Nic a nic się na tym nie znam.Dawniej musiało coś tu rosnąć, teraz& tylkotrawa. A wtedy gdy oni jeszcze mieszkali? Wtedy mnie tu nie było. To skąd pani wie? Od innych, od ludzi, którzy tu przyjeżdżali sądząc, że Dawn w najlepszenadal prosperuje, i od tych, którzy znając historią ucieczki przyjechali popatrzeć,jak to teraz wygląda, ale żaden z nich nie został.No zakończyła raptownie nie ma sensu siedzieć w tym opuszczonym domostwie.Niech pan idzie do nas. Kto tu jeszcze jest? Mój brat.Siedzimy we dwójkę i nie narzekamy, chociaż niekiedy robi siębardzo nudno.Proszę zabrać konia dodała spostrzegłszy siodło ciśnięte napodłogę i chodzmy.Irvin zastanowił się chwilkę: Chętnie odparł jeśli nie zrobię kłopotu. Głupstwo.Ciekawa jestem, co słychać na dalekim świecie, chyba mi panopowie?. Oczywiście.Zaraz będę gotów.Poszedł do stajni po konia, nałożył nań uprząż, spakował swe drobiazgi i ruszyłza tą dziwną mieszkanką dziwnej osady. Dokąd się pan udaje? zagadnęła, gdy kroczyli pustą, zasypaną piaskiemdrogą. Nie zawsze odpowiada się na takie pytanie zauważył żartobliwie, a wmyśli począł gorączkowo szukać jakiegoś fikcyjnego celu drogi. Przepraszam, jeśli to tajemnica. Och, nie.Tak sobie powiedziałem.Jadę do Greenfield, ale zdaje się, żezabłądziłem. Greenfield? Nigdy nie słyszałam.Może mój brat zna właściwą drogę. Prowadzicie tu gospodarstwo?Już mówiłam, że nie rozumiem się na roli. Wiec co pani tu robi? Z czego żyjecie? Trochę z polowania, trochę ze sprzedaży skórek, a najwięcej z przepędubydła. Tędy wiedzie szlak? Nie, bardziej na wschód, o dzień jazdy.Nie ulegało już wątpliwości, że Irvin zjechał ze szlaku, sam nie wiedząc kiedy.Ale ta informacja ucieszyła go.Wskazała mu kierunek, w którym powinienszukać właściwej drogi.Szli wolno, mijając milczące, ciche zagrody domki i jakieś budy bez okien.Niektóre z nich miały wejścia na głucho zawarte, inne ukazywały opustoszałewnętrza. Nie rozumiem zainteresował się Irvin. Jeśli szlak leży o dzień drogi,jak możecie z niego żyć? Brat wynajmuje się jako poganiacz, czasem jako przewodnik.Niekiedy i ja. Pani? Irvin roześmiał się. Nigdy nie brałem udziału w takimprzepędzie, ale wiem jacy to ludzie są zazwyczaj kowbojami.Półdzicy ludzie. Nie zawsze i nie wszędzie, zresztą.potrafię się bronić. Dałbym radę jedną ręką zażartował. Chyba nie waży pani więcej niż 90funtów? Nigdy się nie ważyłam, ale waga to jeszcze nie wszystko.No, jesteśmy ucelu.Irvin przyjrzał się bacznie budynkowi, przed którym stanęła.Był mniejszy odsąsiednich, za to stał na dużej parceli porośniętej z rzadka owocowymidrzewkami.Teraz przekwitały i biało-różowy kobierzec płatków pokrywałziemię.Ogród otaczały sztachety pomalowane na zielono.Mała furteczkaotwierała drogę wprost ku brązowemu gankowi.Przed tą furtką Irvin zatrzymałsię niepewnie. Stajnia jest za domem wyjaśniła. Proszę poczekać na ganku, zajmę sięsama koniem.Na tym to znam się bardzo dobrze.Kiwnął głową na zgodę.Ujęła cugle.Irvin wkroczył na werandę.Coś mu się w tym wszystkim nie spodobało, ale nie wiedział dobrze, co.Uznałwięc, że takie odczucie jest wynikiem całodziennego zmęczenia i przestał na tentemat myśleć.Siadł na ławce i spoglądał na pustą drogę i puste okienne ramydomostwa po przeciwnej stronie drogi.Kobieta wracała.W ciszy Irvin już z daleka usłyszał skrzyp piasku pod jejstopami. Siodło zawiesiłam na belce, a koniowi dałam owsa. Skąd tu owies? Kupujemy od kowbojów.Mamy dwa wierzchowce.Proszę, niech panwejdzie.Z werandy do sionki, a z sionki do pokoju pachnącego miętą, jakimiś kwiatami isianem.Czysto tu i schludnie stwierdził z zadowoleniem farmer.Nie dała musię zatrzymać, lecz poprowadziła dalej, do obszernej kuchni, gdzie napoczesnym miejscu widniała potężna, blaszana miednica.Chlusnęła wodą zwiadra. Niech się pan odświeży po takiej drodze. Wystarczyło wskazać mi studnię. Tak będzie wygodniej.Mydło leży na oknie, a ręcznik tu wskazała nadługi, biały płat zawieszony na gwozdziu wbitym w ścianę.Wyszła, lekko przymykając drzwi.Irvin zdjął kurtkę, ściągnął koszulę i zanurzyłzakurzone, brudne dłonie w chłodnej wodzie.Cóż mogło być przyjemniejszegow takiej chwili?Bryznął sobie na kark, na piersi, aż struga pociekła po czystych deskachpodłogi.Rozejrzał się za ścierką, ale bezskutecznie.Wilgotnych plam napodłodze przybywało, w miarę jak mył się i pluskał.Poczuł się rzezwo, świeżo iradośnie.Nawet wspomnienie Greenfield, które skojarzyło się z widokiem tejkuchni, nie przygasiło dobrego samopoczucia.Zapinając koszulę przyglądał się bacznie półkom pełnym błyszczącychgarnków, szafce z białymi talerzami.Prawdziwe gospodarstwo farmerskie w tejwymarłej osadzie. Ciekaw jestem pomyślał czy oni z sobą przywiezli, czy też odziedziczylipo poprzednich właścicielach?"Wciągnął na grzbiet kurtkę, poprawił pas z rewolwerami. Trzeba obejrzeć stajnię zdecydował. A przede wszystkim zabrać strzelbę.Nigdy nic nie wiadomo" przypomniał sobie słowa szeryfa Murphy'ego.Ale nie dane mu było spełnić tego zamierzenia, bo gdy otworzył drzwi, ujrzałstół przykryty obrusem, a na nim talerze, szklanki, noże i widelce.Gospodynistała przy oknie, wyglądając na dwór.Odwróciła się. Przepraszam powiedział niepewnie Irvin rozlałem trochę wody, anigdzie nie znalazłem ścierki. Głupstwo.Proszę siadać.Rzadko trafia się okazja przyjmować ludzi zdalekiego świata. Tęskni pani? zapytał odsuwając krzesło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]