[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sonderowcy to już nie ludzie.Odarci ze wszelkich ludzkich uczuć, które spłonęły równo-cześnie z ich najdroższymi i najbliższymi sercu istotami zostali znieczuleni na ludzką niedolę.Zmierć innych nierobiła już na nich żadnego wrażenia.Wiedzieli, że tłuścipalili się lepiej niż chudzi, że z transportami przychodzą-cymi z Zachodu jest mniej kłopotu niż z miejscowymi.Poprosu wierzyli w te ręczniki i mydło.Sonderowcy dosko-nale zdawali sobie sprawę z faktu, iż póki mieli co palić,to oni będą żyć, gdyż są jeszcze potrzebni.Z uczuć, jakiejeszcze znali, został im strach przed własną śmiercią, tymwiększy im bardziej zapoznawali się z całą tą bestialskąmaszynerią zabijania.Dobrze znali cenę życia, toteż każdyz nich łudził się, że ocaleje, pracując rzetelnie, bez uchy-bień wykonując to, co im nakazano.Gdzieś w głębi duszy,na samym dnie tlił się jednak płomień nienawiści, na razieprzytłumiony strachem o własne życie.Zaczajeni, wykonywali gorliwie wszelkie rozkazy, bylenie podpaść, byle przeżyć, bo może to im właśnie przypad-nie los mścicieli.Przezorni Niemcy likwidowali ich po cichutku, co pe-wien czas.Ginęli znienacka, w momentach kiedy ich czuj-ność była uśpiona dobrym traktowaniem.Na ich miejscedobierano nowych.i historia się powtarzała.W oboziestko sonderkommando uchodziło za jednoz lepszych.Byli wyżarci.dobrze ubrani, prezentowali się254.okazale, a z racji szmuglowania kosztowności po zagazo-wanych, którymi wszyscyhandlowali, liczono się z nimi Podobnie było z Kanadą", komandem pracującym wma-gazynach rzeczy po zagazowanych, z tą tylko różnicą, że nie mieli oni doczynienia z trupami, więc nie potrzebowano ich likwidować.Effektenlager,czyli Kanada", był to ostatni odcinek obozu, tuż za naszym rewirem, wciśniętymiędzy krematoria III i IV, od których dzieliły go tylko po-jedyncze drutynaelektryzowanego parkanu.Tak więc z Kanady", jak i rewiru było widać jakna dłoni wszystko co dzieje się w krematorium IV, jak i w okalającym go rzadkimlasku sosnowym.Wprawdzie postawiono coś w rodzaju parawanu wysokiego najakieś trzy metry, osła-niającego wejście do komory gazowej i doły spaleniskoweniemniej ażurowy pseudożywopłot, z którego opadły zwiędł dłe liście, pozwalałwłaśnie widzieć to, co miał zakrywać Najlepiej było widać z bloku 15, jeszczenie zamieszkanego a znajdującego się naprzeciw krematorium IV, w odległo-ściokoło 70 metrów.Uchyliwszy nieco świetlik na wyso-kości okapu pokrytego papądachu, stojąc wygodnie na pustym łóżku, widziało się całą akcję gazowania juWdłoni.Dla sonderowców, przywykłych do codziennego oglądania tego rodzajuscenek, było to rzeczą zwykłą ale dla nas, chociaż już wiele przeżyliśmyi widzieliśmy w obozie przez te przeszło trzy lata, za każdym razem był towstrząs tak ogromny, że tracił człowiek wiarę we wszy-stko, nawet w Boga.Jeżeliistniał a w tej wierze byłem od dziecka wychowany jak mógł dopuścić do tychmor-dów bezbronnych ludzi, wykonywanych przez ludzi noszą-cych w dodatku naklamrach swych wojskowych pasów godło Gott mit wis"1.Oblany zimnym potem,patrząc na te dantejskie sceny, ściskałem kurczowo wilgotną ręke Edka czyWaldka, myślącego w tej chwili pewnie to samo co ja, że nie ma Boga.Przynajmniej tu, na tym małym skrawku ziemi, który widać umknął spod jegokontroli.Stała się rzecz niebywała.W nocy w czasie likwidowa-nia jednego zlicznych transportów został zastrzelony oberscharfuhrer Schillinger,rapportfiihrer męskiego1 Bóg z nami" (napis na klamrach pasów mundurów Wehrmachtu,natomiast w SS był inny: Unsere Ehrc /i Treue" Naszym hasłem wierność")255.obozu w Birkenau, jeden z najbardziej znienawidzonychi okrutnych esesmanów.Wieść rozeszła się lotem błyska-wicy po całym obozie, wywołując ogólny radosny nastrój.Ręka Boska mówili jedni. Los pokarał zbrod-niarza twierdzili inni.W ciągu paru godzin były jużznane wszystkie szczegóły wypadku, mniej lub więcej wia-rygodne.Faktem było, że zginął z ręki kobiety; do kobietmiał zawsze przecież słabość to go zgubiło.A miało to być tak: Schillinger, jak zwykle gorliwy,asystował przy przyjmowaniu nocnego transportu %7łydówna rampie w towarzystwie swego koleżki, hauptscharfuh-rera Emmericha.Obaj, podchmieleni, konwojowali trans-port aż do krematorium.Weszli nawet do rozbieralni, po-wodowani bądz perspektywą łatwej grabieży, bądz sady-stycznym upodobaniem napawania oczu widokiem wy-straszonych, bezbronnych, obdartych z szat kobiet, mają-cych za chwilę skonać w męczarniach w komorze gazowej.Wersja ta wydawała mi się prawdopodobna, biorąc poduwagę upodobania Schillingera, tym bardziej że był pija-ny.Jego uwagę zwróciła jedna z młodych i podobno pięk-nych kobiet, która w obecności esesmanów nie chciała ro-zebrać się do naga.Rozjuszony tym Schillinger zbliżył siędo kobiety, usiłując zerwać jej stanik.W czasie szamota-nia udało się jej wyrwać mu pistolet, z którego postrzeliłaśmiertelnie Schillingera oraz zraniła w nogę idącego z od-sieczą Emmericha.W tym czasie inni %7łydzi usiłowali zamknąć od wewnątrzdrzwi.Na odgłos strzałów wpadli do rozbieralniesesmani, będący dotychczas na zewnątrz, i zorientowa-wszy się, co się stało, zaczęli masakrować wszystkich pokolei.Z , tej grupy %7łydów żaden nie zginął w komorze.Wściekli esesmani wystrzelali wszystkich.Wypadek ten, podawany z ust do ust, różnie komento-wany urastał do legendy.Niewątpliwie bohaterski czynsłabej kobiety, i to w obliczu nieuniknionej śmierci, pod-niósł na duchu wszystkich więzniów.Zdaliśmy sobie naglesprawę że gdy ośmielimy się podnieść na nich rękę, rękata może zabić.%7łe oni też są śmiertelni.Esesmani, bojąc sięnastępstw tego doniosłego czynu, próbowali sterroryzowaćobóz.W tym dniu niesłychanie kurs się zaostrzył, a kuleświstały po obozowych ulicach.Faktu to jednak nie zmie-niło.Rapportfuhrer Schillinger zginął w krematorium,tam,gdzie posyłał tysiące ludzi w imię ideologii hitlerow-256.skiej.Na skutki nie trzeba było długo czekać.Więzniowie otrząsnęli się,wzrosła nadzieja.Rodził się spontaniczny aczkolwiek jeszcze słaby, odruchsamoobrony.Po południu tego samego dnia część ludzi czekających swojej kolejki w lasku obokczwartego krematorium sta-wiła czynny opór.Na odgłos mocnej kanonady pobiegłemz Waldkiem na nasze stanowisko w bloku 15.Właściwie było już po wszystkim.Jeszcze gdzieniegdzie słychać było pojedyncze strzały.Lasek zasłany byłtrupami.Przeważnie mężczyznami.Jeszcze poubierani.Zwykle gdy był duzytransport, nie wszyscy naraz mogli pomieścić się w rozbie-ralni, przeto kazanorozbierać się w lasku.Tym razem było podobnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]