[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazajutrz rano bardzo, z nikim się już nie widząc i nie żegnając nikogo, Hengo iDobek ruszyli przez obóz nazad ku lasom, przy czym tak się pokierował Dobek,aby się jeszcze piechocie i jezdzie przypatrzyć.Hengo miał mu wszędzietowarzyszyć.Wziął z sobą różnych darów dosyć, aby nimi do pozyskania więcej ludziDobkowi dopomagać.Zarania tego dnia gromady niektóre już się w obozieruszały, a te miały przodem iść, drudzy z posiłkami wnet ciągnąć za nimi,chciano bowiem koniecznie wprzód wkroczyć od pomorskiej granicy, nimby siędo niej Polanie zbliżyli.Ruch był wielki, ochota dzika i odgrażania się straszne.Dobek przerzynając sięprzez kupy tego motłochu musiał się tego nasłuchać za wiele i ledwie mogącpowstrzymać od okazania gniewu, konia tylko parł, by co rychłej znalezć się naswobodzie.Minąwszy obóz i pola wjechali nareszcie w lasy.Hengo skorym był wielce dorozmowy, Dobek milczał posępnie.Pierścień na placu go piekł, miecz u bokuzawadzał, kubek za nadrą go dusił - tak mu pilno było pomścić doznanązniewagę.Do nocy odjechali od obozowiska daleko, o znalezienie drogi już sięDobek nie obawiał - myślał tylko, co z Niemcem zrobić.Przebić go mieczem było nader łatwo, ale rozbolałemu człowiekowi tej zemstybyło za mało.Gdy nocą już stanęli na nocleg i konie pętać przyszło, aby je puścić na paszę,Dobek się zakręcił powiadając, że postronki zagubił, a kilka tylko pęczkówzapaśnego łyka znalazło się u siodła.Niemiec człowiek zawsze przezorny, swójsznur mocny ofiarował, ale Dobkowi wydał się on za cienkim.We dwóch więc wzięli się z niego grubszy skręcić - Hengo pomagał ochoczo.Ogień już był wielki pod starym dębem rozpalony i plunął jasno.242Bardzo zręcznie pętlę splótłszy Dobek milcząc przystąpił do Niemca i nim sięten postrzegł, zarzucił mu ją pod pachy.Wziął to sobie za żart Hengo, niedomyślający się jeszcze niebezpieczeństwa, gdy drugi koniec sznura przez gałązprzerzuciwszy chwycił Dobek i szarpnąwszy nim, już krzyczącego Niemca nadogniem zawiesił, skrępowanego tak silnie, iż się wywinąć nie mógł.Sznurpotem Dobek umocował, a sam nieco opodal spokojnie się położył na trawie,ogień tylko podkładając, aby Hengo upiekł mu się żywcem.Stało się to tak szybko, iż Hengo, rażony nagle, przytomność prawie utracił.Dobek zbyt był wzburzony, aby nawet mógł łajać - iskrzyły mu się oczy, leżał,patrzał i nasycał się.Jęczącym głosem Niemiec się śmierci wypraszał, lecz nie otrzymał słowaodpowiedzi, ogień tylko podkładał Dobek coraz silniejszy, rzucając weń, comógł ściągnąć gałęzi.Dym i płomień, coraz się wyżej podnosząc, już zdrajcęogarniały.Jęczał coraz słabiej i sznur poruszany okręcał się z nim wśródpłomieni.Tymczasem, gdy jęki ustawać zaczęły, mściciel konie oba na powrót ściągnął zpaszy, pokładł ładunek na nie, nałożył uzdy i wyczekiwał tylko, rychłoli Hengow męczarniach skona, aby się od trupa oddalić.Miotając się jeszcze Hengo coraz słabszym odzywał się głosem.Oczekiwanie znużyło znać Dobka, bo chwyciwszy oszczep, rzucił nim w piersi idobił nieszczęśliwego.Odszedł potem od ogniska, a wkrótce ciało urwane z gałęzią padło w ogień, żar iiskry rozpryskując dokoła, objęły je płomienie.Najmniejszej już wątpliwościnie było, iż Hengo odżyć nie może, skoczył więc Dobek na koń splunąwszy natrupa i szybko się oddalił.Lżej mu się potem zrobiło, a że noc dosyć jasna dozwalała ciągnąć dalej, ledwiecokolwiek koniom na polance spocząwszy ruszył śpiesząc nie do domu, ale naprost ku jezioru Lednicy, gdzie się spodziewał znalezć w pochodzie jużwojewodów i ziemie.Kto by go był ujrzał naówczas pędzącego niecierpliwie ku swoim z wieściami,jakie zdobył na wyprawie - myślałby, że go jędze i wiły lasami gnały, tak pilnomu było co najprędzej dostać się do Piastuna i swojej gromady.Ze wszystkich polańskich mirów co do oszczepu i procy zdatnym było - Piastunnaprzód zebrał u Gopła.Tu mnogi ten lud tysiącznikom, setnikom,dziesiętnikom rozkazawszy podzielić, nad oddziałami stawiąc dowódców,wojewodów, którzy jemu tylko winni byli posłuszeństwo, Piastun zebrał wojskodaleko liczniejsze, niż obrona wymagała.A choć wojakiem nie był, ale prostymbartnikiem, z rojami tymi tak sobie umiał poradzić, iż po raz pierwszy, zamiastkup bezładnie rozbiegających się po lasach i polach, złożył wojsko, które iNiemcom mogło być groznym.Uzbrojenie też, choć proste, lepszym teraz było, bo wojewodowie i ichtysiącznicy sami każdego opatrywali, aby z gołymi nie szedł rękami.Ci, którym243koni nie stawało, szli pieszo, uzbroiwszy się w cięższe oszczepy, pociski itarcze.Ponieważ innej zbroi na ciele nie mieli, tarcze te służyły w zastępstwie.Sporządzono ich mnogość wielką z kory lipowej i drzewa, jakich długo potemjeszcze używano.Jesiennego dnia wystąpiwszy na pagórek, gdy wszystek lud już z wojewodamistał w polu, a każdy mir i ziemia ze swymi bogi i stanicami na wysokich dzidachwetkniętymi - rozeznać było można i policzyć - uradował się Piastun w duszy:gromady w ładzie stały i wesołymi głosy mu odpowiadały.Rozkazanie tedy szło po wszech ziemiach, aby Międzyrzeczanie, Kujawiacy,Poznańczycy, Bachórcy z innymi ciągnęli w porządku pod swymi wojewodami,posuwając się trzema drogami ku granicy.Jedne o drugich ziemie wiedziećmiały, nie przeszkadzając sobie w ciągnieniu i pastwiskach, a nie pustoszącwłasnego kraju.Iść mieli w cichości, nie rozbiegając się, aby nieprzyjacielzawczasu się o nich nie dowiedział, nie uszedł, nie osaczył, zasadzki nie miałczasu zgotować.Sam Piastun z synaczkiem, którego mimo lat młodych dowojny zaprawiał, szedł w pośrodku, aby własnymi na wszystko patrzeć oczymaUjrzano też rzecz osobliwą, iż wojewodami mianował ludzi, którzy się tego niespodziewali, a tych, co nimi chcieli być, pominął.O Dobku jeden on wiedział, gdzie się znajdował, drudzy różnie przebąkiwali,dano więc zastępstwo drugiemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]