[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziad mówił długo, jam mu nie przerywał, wrócił do dóbr Wielkopolskich, kusiłmnie niemi, ale na próżno długo myślał, myślał, próbował mnie na różne strony,ale mu się nie mogło udać; przed kilką miesiącami byłby mnie tem uszczęśliwił,dzisiaj to dla mnie obojętne.— Ale cóż sobie Waćpan myślisz? zawołał zniecierpliwiony nareszcie, to jeśliWaści Panna Irena chodzi po głowie, to jak Bóg miły na próżno.— Wszakże tam nie bywam nawet.— To gorzej jeszcze.Rozśmiałem się.— Cóż mam począć żeby było lepiej? spytałem.— Jedź sobie do Wielkopolski, bywaj zdrów i pisuj do mnie na Berdyczów,rzekł stary niecierpliwie.— Po cóż bym tam pojechał?— A Waćpanu się zdaje, że wskórasz tu siedząc; nie — nie — nie — zjeszlicha, Irena pojedzie ze mną na wiosnę do Ems.— A ja będę gospodarował w Zapadliskach.— I z Ems do Szwajcary, do Rzymu, do Neapolu, bo to dawny nasz projekt.Westchnąłem tylko i dodałem.— A ja będę gospodarował w Zapadliskach.— Gospodaruj że sobie do kroćset gdzie chcesz, rzekł natulając czapkę na uszy iwyskoczył do sieni.Przeprowadziłem go w milczeniu z uszanowaniem; siadł zły i pojechał drogą doRumianej.Wczoraj był u mnie Graba, który stamtąd powracał; mówił mi o niej wiele, bo jąszacuje wysoko, bo ją po ojcowsku kocha.Powiada, że widział ją smutną,Koniuszy zmusza ją prawie do Ems do wód pod pozorem słabości, potem doRzymu jechać; ale Irena pomimo silnych nalegań opiekuna i Pani Lackiej, co byswe nudy rada wozić po świecie, dotąd nie dała się przekonać i zamierzapozostać w domu.Koniuszy w spisku z doktorami, i to podobno nie pomaga.Omnie nie było mowy wcale, Koniuszy tylko na przechadzce z P.Grabą wielcesię zaperzywszy, wygadał się z tem, że rad by Irenę wydać za mąż.— Oj! opieka, mówił, to wielki ciężar, jeśli się kocha tego kim się opiekuje,człowiek ani spać ani jeść nie może i gryzie się, że się przyjdzie zagryść.Gdybym ją wydał za mąż jak chcę i myślę, byłbym spokojny, siadłbym sobieprzy nich, polował we dnie, wieczorami odpoczywał przy kominie i czuwałtylko żeby jej dobrze było na świecie, a pana męża pilnował.— Ale ustrzeż żetu serce kobiece, bądź łaskaw kiedyś mądry jeśli nie zajęte, a korci je zająć się.— Zjesz kroćset djabłów.Po długich w tym rodzaju objazdkach wyspowiadał się wreszcie Panu Grabie, żesyna jego widząc zupełnie ze wszech miar stosowną partją dla Ireny, chciałby tomałżeństwo skojarzyć.Graba jak mi sam mówił, podziękował mu za to serdecznie.— Dajesz mi Pan, rzekł, wielki dowód szacunku i zaufania, powiem to mojemusynowi; ta wiara jaką masz w jego charakterze jest pięknem dla niegoświadectwem.Lecz pozwól, dodał, żebym przeciwko tej myśli zaprotestował:małżeństwa nie kojarzą się rozumem i rachubą; starzy nasi mawiali, że je samBóg w niebie naznacza.Mój syn ma już w sercu przywiązanie, które ja śledzę,na które patrzę z niepokojem ojca — a Panna Irena…— O! jej serce wolne, zakrzyknął stary, lub jam bardzo winien, jeślim mu siędał zająć.— Ale upilnuj kobietę! powtarzał, zjesz kroćset djabłów!— Wolne, zapewne, ale jeśli dotąd będąc wolne nie przemówiło za synemmoim, to już przemówić nie może.— Ale posłuchaj Pan, niechże choć sprobuje.— On biedak zakochany.— Zakochany! znając Irenę, mogąc ją mieć, mogąc się w niej zakochać, obrócićsię do kogo innego, a to kryminał panie!Graba się uśmiał serdecznie.— Lecz cóż ja na to poradzę, rzekł, na to rady niema.— No! a któż to taki w kim się kocha syn pański, ja tu nikogo podobnego niewidzę —— Jest to córka ubogich rodziców, wychowanica ubogiej rodziny, o temdowiesz się Pan później.—— No? ale któż to taki przecie?— Graba nie osądził za potrzebne powiedzieć dziadowi imienia; urażonyKoniuszy, że śmiano kogoś stawić na jednej linii z Ireną, prawie rozgniewany,okrutnie tupiąc i trąc czuprynę ze złości, odstąpił.Miarkując z tej bojaźni mego dziada, powinienbym sądzić, że nie jestemcałkiem obojętny Pannie Irenie; że stary to widzi i nie nadaremnie się obawia;ale godziż mi się być tak zarozumiałym?Nie! nie! są to strachy poczciwego serca, które przywiązanie zaślepia, Irena niemoże pomyśleć inaczej jak z litością i pogardą o nieszczęśliwym, który stanąłprzed nią raz w życiu podobniejszy do zwierzęcia niż do człowieka, zbestwiony,nieprzytomny.Bądź zdrów; przy tym liście odbierzesz pieniądze na opłatę moich długów;odeślij mi skrypta i napisz do mnie.Zawsze twójJerzy.XVIEDMUND DO JERZEGO.Warszawa d.28 Lutego 18.Odebrawszy pieniądze, długo wahałem się czy mi się godziło korzystając ztwojego szału, taki z nich uczynić użytek, jaki im przeznaczyłeś.KochanyJurku, pozwól sobie powiedzieć otwarcie, tyś doprawdy srodze zgłupiał; któżdobrowolnie, rozmyślnie, nie przymuszony, opłaca długi? Parafijaństwo! zakaładla nas cośmy cię mieli za towarzysza; a na ostatek zły i bardzo zły przykład.Wszyscy potem wierzyciele zechcą, żebyśmy się im uiszczali regularnie, isądzić będą, że wymagać po nas tego mają prawo.Chciałem te pieniądze albo pożyczyć u ciebie, albo je złożyć w kassieOszczędności, żeby ci narastały procenta na głodny powrót twój do Warszawy,którego się zawsze spodziewam.Rozmyśliwszy się wreszcie, postanowiłemuczynić jak kazałeś; nie przeszkadza mi to ubolewać nad twym szałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]