[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biała panipłachtą go narzucić kazała.Nazajutrz miano go w stronę jezioraniepotrzebnym trupem wyrzucić.Czwartego dnia smerda zgórnego okna wysunął głowę i kląć a łajać począł, pokazywaćpięści, bezcześcić.Odpowiadali mu z obozu śmiechami.- Psi synu! - krzyczeli nań kmiecie - głód ci tak pysk otworzył,trzeba się nad tobą ulitować chyba i jeść ci co dać, abyś niewściekał się.Chłopaki więc na długiej żerdzi związanej kawał mięsa końskiegoukroiwszy ze zdechłej świerzopy podali smerdzie śmiejąc się aszydząc.Mimo że wiedział, co mu podstawiono, pochwyciłoburącz i znikł.Już im głód doskwiera! - rzekł Myszko Krwawa Szyja - ano,zobaczym!Nocą, gdy się młodzież ciekawa podkradła pod mury i uchoJózef Ignacy KraszewskiStara baśń 358przykładała do ścian, zdało się, że tam coś mruczało i szemrałojakby pszczoły w ulu zamknięte, a potem jęki niby i milczenie.Szóstego dnia posłyszano nagle krzyki, wrzawę i płacze, coś jakbyzacięty bój we wnętrzu, bo ściany jęczały tłuczone.Zawrzał kilkarazy głos straszny, jakby z nim życie uciekało, przeszył powietrzei umilkł jak urwana gęśli struna.Burzyło się i kołatało potem znowu w wieżycy, leciało cośgruchocząc, padało i trzaskało się.Potem cisza była długa.Niekiedy twarze blade ukazywały się w oknach i nikły, zdały sięchcieć napić powietrza usty otwartymi, bo wargi miałyrozemknięte i języki wiszące - ale o litość i zmiłowanie nie prosiłnikt.Dziesiątego dnia milczała wieża, krucy się do okien cisnęli,obsiadali je, jakby dopominając wnijścia, i krakali straszliwie.Odpędzano je strzałami.Odlatywały na chwilę i powracałydobijając z drugiej strony.Myszkowie wołać kazali na rozmowę,nie odezwał, się nikt.Stali jeszcze dni cztery.Na wierzchołku niebyło strażnika, we wnętrzu cisza grobowa śmierci.Niektórym tooczekiwanie dojadło, końca się dopominano.Sprzykrzyło siępatrzeć na mur i do ptastwa puszczać strzały, a słuchać -milczenia.Myszko Krwawa Szyja kazał wiązać drabiny.Czeladz jego wzgliszczach stare wrota znalazłszy, trzy drabiny razem do górnegownijścia przystawiła i nad głowami wrota dla ochrony trzymając,aby kamienie spadające moc straciły, lezć poczęli ku górze.Drabiny mocowano; nikt się nie pokazywał, dostali się dozapartego wchodu, nikt im wnijścia nie bronił.Poczęli go rąbać,bić i łamać, nie odpowiedziano ze środka.Józef Ignacy KraszewskiStara baśń 359Ze wszech stron coraz drabin więcej przystawiać zaczęto, a tużpod młoty i obuchami padły wrota w głąb i z głuchym grzmotemstoczyły się aż na dno.W wieżycy ciemno było jak w grobie, cicho jak na żalniku nocą,nie widać nikogo, zgniliznę czuć było i trupy.Na spodzie, na dnie leżały stosy ciał pogniecionych, połamanych,zsiniałych, gnijących; rusztowanie i belki, z którymi runęli,przybiły jednych, drudzy się padając pozabijali.Na górnej połaci leżały dwa ciała, Chwostka i żony, z głodu czyod trucizny zmarłych, sinymi plamami okryte.%7ływ tu już nikt nie pozostał.Zbuntowanemu znać ludowi z górnejpołaci pułap ciśnięto na głowy, kamieniami ciężarny, i zgniótłmotłoch na miazgę gruchocząc.Dwoje ich tylko, Mucha i smerda,leżący po kątach zostali na długie konanie.Gdy się wdarto do wieży, całe obozowisko ozwało się wielkimokrzykiem.Kmiecie i lud tęsknił do domów, powitanozwycięstwo radością i wrzawą.Myszkowie czapki podnieśli dogóry, zaczęto grzebać się w gruzach szukając ukrytych skarbówChwostka, a rozbiegające się wnet gromady poniosły po mirachwieść, że na grodzie krucy już tylko panowali.Józef Ignacy KraszewskiStara baśń 360ROZDZIAA 22Na spustoszonym grodzie Chwostkowym zwołano wielki wieckmieci o następnego miesiąca pełni.Trzema jednak dniami wprzódy, gdy księżycowej twarzy wielejeszcze brakowało, by pełna była, starszyzna już się po dworach izagrodach zbierać, radzić i wadzić zaczęła.Wszystkozapowiadało, że na tym zgliszczu, co tyle okropności widziało, iwiec spokojnie nie przejdzie.Zcibor, do swoich jadąc, stanął po drodze u Piastunowego dworka,chcąc go też z sobą na naradę powołać.- Ja się tam wam do niej nie przydam - odpowiedział mu synKoszyczków - a wolę moje barcie podpatrzyć.Możniejsi niechajstanowią, jam ubogi człek przodować nie chcę, bo się na siłach nieczuję.Nie nawykłem do tego, a rozkazywać nie umiem, inopszczołom moim, które słuchają mnie, i czeladzi, która sprzecznanie jest.%7łyczę wam tylko, abyście poczynali w dobry czas, apośpieszali z wyborem wodza.Niemców tylko co nie widać, gdyzwietrzą, że wodza nam braknie.Stójmyż z sobą po bratersku zajedno.Ja, co mi nakażecie, zrobię, a co robić trzeba, to wy lepiejwiecie.Zcibor mu się uśmiechnął potrząsając głową.- Waszego to nam bartniczego rozumu potrzeba, miły ojcze -rzekł - bo się u nas nie na pogodę, ale na straszny wicher zanosi.Leszków krwi pomniejszego drobiazgu zostało dużo, a naszych teżkmieci, witeziów wiele takich, którzy by radzi na gród się dostaćchcieli i kneziować.Nie pójdzie nam łatwo.Józef Ignacy KraszewskiStara baśń 361Westchnęli oba; ale stary gospodarz przy swoim stał, aby raczejdo pszczół iść niż do ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]