[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.2.10.2002GosiaRano obudziłam się w świetnym nastroju.Leżałam sobie w barłożku i kombinowałam, naco wydam swoją pierwszą pensję.Bo dostałam takową: milutki pliczek szeleszczącychbanknocików.Zdawało mi się, głupiej, że to fura pieniędzy, ale jak co do czego przyszło, to kupiłamsobie raptem trzy pary majtek i trzy pary rajstop.No i buty, zupełnie super i niedrogie.Kozaczkiz frędzlami.Chodziłam po mailu i gapiłam się na swoje buty.Lekko skrzypiały i wydawało misię, że inne dziewczyny zerkają na nie.Naprawdę fajne butki.Kupiłam sobie zapas jedzenia.Dżemu nie kupiłam.Koniec z dżemem, koniec z pasztetem.Wędlinę będę jadła.I pomidory, ibanany.Stać mnie.A potem objuczona torbami pojechałam na ostatnie piętro i przeszłam siępowoli wzdłuż restauracyjek.Hamburgery już jadłam, hot wingsy już jadłam.Czas nachińszczyznę.Zamówiłam sobie kurczaka w sosie słodkokwaśnym.Dziwne to trochę, alesmaczne.Następnym razem spróbuję kuchni greckiej.- Ale się nam Małgosia wygrubasiła - wychrypiał Remuś, smętnie bełtając samotnąherbatkę w Gęsinej kuchni.Gęś obrzuciła mnie złym spojrzeniem, a Gąsiątka zamilkły naminutę, wgapiając się w moje torby.- Co pan gada, panie Remku?- No, nawciągałaś się w tym szole.Nowe buty, kurtka.- Niestety, ale nie jarzę, o co biega? - Prosty język dla prostego faceta.Tak trzymać.- Nachapałaś się, mówiąc po polskiemu.- Aaa! Od razu trzeba było tak mówić.Jak wyglądam? - Obróciłam się zalotnie.- Jak zza krzaka - złośliwie zagdakała Gęś.A raczej zagęgała, zaraza jedna.I zarazdodała: - Za czynsz to nie łaska zapłacić?- Już płacę - powiedziałam.Pańskim gestem wyjęłam piterek i wyłuskałam stosownąkwotę.- No, tak się należy i od razu inna będzie rozmowa - ożywił się Remek i wrzasnął dzikimgłosem do Waldka siedzącego w drugim pokoju: - Waldek!!! Waldek, skocz do sklepu!- Ani mi się śni.Sam sobie skocz, pijaku porąbany.- Dam ci na fajki, głupku jeden - zachęcała Waldka szanowna mamusia.- A, to inna gadka.Co mam kupić?- Pół literka kryształowej i dla dzieciaków cukierków.Wez też bochenek chleba, bo sięskończył.Walduś wybył, a w kuchni zapanowała zupełnie nowa atmosfera.Ogólne ożywienie,wywołane oczekiwaniem na nadchodzące przyjemności.- Napijesz się z nami, Gosiu? Ale morowe trepki sobie fundnęłaś! - przypochlebiał sięRemuś, a Gęsina kiwała głową z uznaniem.- Mama! Siku!!! - zapiszczało najmniejsze Gąsiątko.- Idz i lej sam! Co to, nie umiesz?! - ryknęła kochająca mamusia i łupnęła gnojkabezczelnego szmatą przez łeb.Korzystając z zamieszania, złapałam torby i umknęłam do swojejnory.Kiedy znalazłam się w środku, starannie zamknęłam drzwi na klucz.Pół literkakryształowej zapowiadało wesołą nockę.Nic to.Przyzwyczajona jestem.Jak mawiała babcia:zwyczajna jestem.Od maleńkości, można powiedzieć.Rozpakowałam moje skarby.Zrobiłam sobie kolację, popiłam fantą, a potem wzięłam siędo zaszywania całej mojej gotówki w pasek od spódnicy.Przezorny zawsze ubezpieczony,mawiała babcia.Chyba za nią tęsknię, bo ciągle mi na myśl przychodzą jej złote myśli.Ta moja gotówka w pasku od spódnicy to całe tysiąc złotych.Poważna w sumie forsa.Kusiła mnie trochę, ale trzeba oszczędzać, bo zawsze może być gorzej.Na życie zostawiłamsobie dwieście złotych.Powinno wystarczyć.Bez szaleństw, rzecz jasna.Napisałam do domu.Pracuję jako kelnerka, uczę się komputerów, angielskiego.Jak coś odłożę, to przyjadę z wizytą.Tak napisałam i naprawdę kusiło mnie przez moment, żeby pojechać.Ale sobieprzekalkulowałam cenę biletów i odstąpiłam od tego szczytnego zamiaru.Na podróż jeszcze zawcześnie.Dalej pracowałam u Sebka od dwunastej do dwunastej albo do ostatniego klienta.Tenbiznes Sebka to staroświecki interes.Tylko jedna kabina z wideo, a reszta sama natura, czyli ja iTania.Towar pierwsza klasa jednym słowem.Wywalczyłam sobie wolne poniedziałki.Pobierałam wtedy nauki u Mareczka wakademiku.Angielski skończył się tak jak przewidywałam, w łóżku, i rzeczywiście nie było toekscytujące przeżycie.Mareczek nie miał dużego, no.doświadczenia i w ogóle.Małego też miałmałego, jeślibym miała iść otwartym kodem.Takie buty.No, wiadomo, wiedza kosztuje.ROZDZIAA 717.10.2002GosiaAóżko potwornie trzeszczało, a robiliśmy to na dolnym posłaniu w piętrowym łóżku wakademiku.Gapiłam się w dyktę i powtarzałam w myśli słówka angielskie.Mareczek się pocił istarał, a ja co czas jakiś jęczałam rozkosznie.Sztuka ukryć sztukę.Kto to powiedział? Mareczekpotem pytał:- Dobrze ci było?A ja entuzjastycznie kiwałam głową i wtulałam się w jego gołą pierś.24.10.2002GosiaNie masz żadnej szansy, więc ją wykorzystaj.To greps niejakiego Schopenhauera.Zapisałam go dużymi literami w zeszycie.A zeszyt leżał na stoliku w czytelni naukowej.Ja,Gośka z Jagniątkowa, utalentowana tancerka erotyczna, siedziałam sobie w czytelni bibliotekiuniwersyteckiej i kartkowałam Schopenhauera.I robiłam notatki.To Mareczek mi powiedział, żew Warszawie są takie miejsca, gdzie można pójść i czytać gazety, książki; przez cały dzień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]