[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinna pozwalać, by sentymenty brałygórę nad zdrowym rozsądkiem.Czyżby już zapomniała, cowydarzyło się tamtej strasznej nocy, na dzień przed jej odejściem?Przez cienkie ściany sypialni słyszała, jak krząta się po kuchni,otwiera szafki, wyjmuje filiżanki, nalewa wody do czajnika.RichardDeacon.Dlaczego właściwie go tu zaprosiła? Dlaczego pozwoliła mu76RStu wejść? Ale teraz już za pózno na żale.Jest tu, w jej kuchni, robisobie kawę.Podniosła się z łóżka i zdecydowanym krokiem ruszyłado drzwi.Powie mu! Powie mu, że zmieniła zdanie i że chce, żebyRichard Deacon raz na zawsze zniknął z jej życia. Do licha, Beth, totwoje całe gadanie o dawaniu! Czy ty w ogóle masz pojęcie, co toznaczy dawać?"Liz westchnęła ciężko: Otworzyła drzwi szafy i zamyślonymwzrokiem obrzuciła rzędy półek.Richard Deacon.Czy kiedykolwiekuda jej się go zrozumieć? Jaki był naprawdę? Pewny siebie,apodyktyczny, arogancki, czy też może zagubiony, samotny,nieszczęśliwy?Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć.Jeśli rzeczywiściezależało jej, by poznać prawdziwego Richarda Deacona, musi zjeść znim tę kolację.Tak, to było jedyne rozsądne wyjście.Zdjęła zwieszaka sukienkę i z ociąganiem ruszyła do łazienki.Nie miałazłudzeń, że będzie to przyjemny wieczór.Myliła się.Od chwili, kiedy ponownie przekroczyła próg salonu,Richard zmienił się nie do poznania.Był miły, grzeczny, dowcipny iszarmancki.Liz stopniowo odprężała się i ku swemu wielkiemuzdumieniu odkryła, że wbrew swoim obawom świetnie się z nimbawi.Zrozumiała, co sprawiło, że się w nim tak szybko zakochała.Richard, jeśli oczywiście chciał, potrafił być naprawdę ujmujący.Beztrudu był w stanie oczarować największego nawet ponuraka.Nim sięczłowiek obejrzał, już zwierzał się mu ze swoich najskrytszychsekretów.Widziała go w tej roli już wcześniej, kiedy rozmawiał z klientami ichoć zdawała sobie sprawę, że kontrakty, jakie zdobywał, w dużejmierze były zasługą jego pracowitości i talentu, podejrzewała, żeurok osobisty właściciela i głównego dyrektora firmy też nie był bezznaczenia.Sama zresztą miała tego dowody, gdy spotkała się z nimpo tych dziewięciu miesiącach rozłąki i.samotności.Tak, właśniesamotności.Niechętnie się do tego przed sobą przyznawała, alenajbardziej dokuczała jej właśnie samotność.Nie potrafiła i niechciała być sama.77RSToteż kiedy Richard odprowadzając ją do domu wspomniałmimochodem, że mogliby się spotkać od czasu do czasu, pójść dokina, lub zjeść razem kolację, zgodziła się bez wahania i choćwiedziała, że nie jest to rozsądne, nie żałowała tej decyzji.Wizyty Richarda zastąpiły w pewnym sensie listy, które wcześniejpisywał.Tak, jak niegdyś z niecierpliwością wyglądała listonosza, takteraz czekała na dzwonek do drzwi.Jakby stanowili parę dawnychznajomych, którzy spotkali się po latach i na nowo odkrywali urokistarych przyjazni.Było zupełnie tak, jak to sobie wymyśliła, dlategoteż zdziwiła ją jej własna reakcja, kiedy w kilka tygodni pózniejRichard zaproponował, by odwiedzili wspólnie jego siostrę.Siedzieli w przytulnym, niewielkim pubie, na sąsiedniej ulicy.- Widziałem wczoraj Nell.Zaprosiła nas na kolację, w sobotęwieczorem.- Kolację.? - wyjąkała Liz.Wprawdzie odwiedzała już siostrę Richarda po tym, jakzdecydowała się od niego odejść, ale ta wizyta miałaby inneznaczenie.Przede wszystkim, Eleanor widząc ich razem z pewnościąuzna, że się pogodzili i znów są ze sobą, a ona wcale nie była takapewna, czy tego właśnie chce.Poza tym, był jeszcze jeden powód.Ito znacznie bardziej istotny.- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.- Ale dlaczego? - zdziwił się Richard.- Mówiłaś, że na ten weekendnie masz żadnych planów.- Tak, ale.- Ale co? O co ci znowu chodzi, Elizabeth? Nie chcesz, żebywidziano nas razem, tak?- Nie bądz śmieszny! - żachnęła się.- Przecież spotykamy się jużod paru tygodni.- Owszem.W teatrze, gdzie jest ciemno, albo w jakimś małym,cichym pubie, gdzie nikt nas nie może zobaczyć - w głosie Richardapojawiła się pełna goryczy nutka.- Nie chodzimy nigdzie, gdziemoglibyśmy spotkać kogoś znajomego.Nawet Nell nie wiedziała, żesię spotykamy.Czy ktoś jeszcze o nas wie, Elizabeth?78RSLiz milczała.Dobrze wiedziała, kogo miał na myśli Richard,mówiąc ktoś jeszcze".Równie dobrze mógłby zapytać wprost: Czytwoja matka o nas wie, Elizabeth?"Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie trzymała te spotkania wtajemnicy przed matką.Czyżby obawiała się jej reakcji? A może, poprostu, chciała zachować je tylko dla siebie? Tak jak listy.Tak.Chciała, by spotkania te pozostały na razie jej tajemnicą, aprzynajmniej do czasu, kiedy będzie wiedziała, co naprawdę czuje.- To nie takie proste, jak ci się wydaje -wybąkała.- Doprawdy? - Richard zaśmiał się drwiąco.- Nie pojmuję, co wtym takiego skomplikowanego.Przyjąłem już to zaproszenie, więcjeśli nie zechcesz mi towarzyszyć, pójdę sam.Wolałbym jednak,żebyś poszła ze mną.Liz zadrżała. Jeśli nie zechcesz mi towarzyszyć, pójdę sam".Jużraz słyszała te słowa.Przed oczami stanęła jej scenka z przeszłości.Zbliżało się Boże Narodzenie.Wróciła z pracy pózniej, niż zwykle.Była wykończona.Marzyła tylko o gorącej kąpieli i miękkim łóżku.Richard przebierał się w sypialni.- Spózniłaś się! -wykrzyknął na jej widok.- Lepiej się pospiesz.Może jeszcze zdążymy.Liz zatrzymała się na progu.Z lustra spoglądała na nią zwyrzutem para chłodnych oczu.Pomyślała o tych wszystkichwystawnych obiadach i przyjęciach, które wydawali dla jegoklientów i znajomych.Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz spędzilijakiś wieczór w domu, we dwoje.Miała serdecznie dosyć proszonychobiadów i jubileuszowych kolacyjek.W początkach ich małżeństwa Richard nigdy nie omieszkałpodziękować jej za fatygę, pochwalić menu, powiedzieć jej, że ładniedziś wygląda.Teraz zaś zachowywał się tak, jakby wszystkie jejstarania były czymś zupełnie oczywistym, czymś, co mu się poprostu należało.Od pewnego czasu Liz czuła, że coraz bardziej się odsiebie oddalają.Przestała już oszukiwać się, że to tylko chwilowykryzys i że wkrótce wszystko wróci do normy, i będzie tak, jakdawniej.Richard wcale zresztą nie ukrywał, że praca, a nie żona, jest79RSdla niego najważniejsza.A przecież miał w końcu tę swojąwymarzoną firmę, której zawsze pragnął.Zacisnęła usta.Byłazmęczona i nie miała najmniejszej ochoty na kolejne przyjęcie.- Nigdzie się nie wybieram - oznajmiła twardo.Nie powinna byłatego mówić.Był wściekły.Wyczytała to z jego twarzy.- A ja życzę sobie, żebyś mi towarzyszyła - oświadczył spokojnie,choć głos drżał mu lekko.Liz zmarszczyła brwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]