[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekam więc, ażLew wyjdzie z biura, żeby odebrać z poczty listy.Biorę płaszcz i idę za nim.Lew wyciąga kluczyk i otwiera skrytkę, która pęka w szwach od korespondencji.Upuszcza naziemię magazyn.Podnoszę go.Opowiadam mu o wizycie ciotki Alice i wujka Wayne'a, po czymprzedstawiam swój plan.Całą noc nie spałam, obmyślając przy kawie różne warianty, więc wyglądamna nieprzytomną, ale umysł mam jasny.- Rozumujesz jak prawnik.To przerażające - stwierdza Lew, zwijając listy w rulon, któryobwiązuje gumką.Czekam, aż wyjdzie z poczty.Kupuję arkusz znaczków i zwlekam parę chwil.Po drodze doapteki zauważam Inez.Pali papierosa na schodkach prowadzących do biura.Macham do niej,uśmiecham się.Każdy objaw serdeczności wywołuje w niej niechęć, więc patrzy na mnie jak namiejscowego głupka, unosi dłoń i też uśmiecha się półgębkiem.W aptece wypełniam recepty, sprawdzam zapasy w magazynie, przelewam pieniądze na konto.Opuszczam obiad.Do nikogo nie dzwonię.Prawie się nie odzywam do Fleety ani do Pearl.Robięswoje.I czekam.Mija parę godzin, w końcu Pearl mnie woła.- Lew Eisenberg prosi, żeby przyszła pani do biura.Zciskam ją mocno.Pearl dziwnie mi sięprzygląda.- Dobre wiadomości?- Och, nie.To znaczy - jeszcze nie.Pearl wzrusza ramionami i wraca do swoich zajęć.Zdrapuje końcówki zużytych próbekszminek.Fleeta przysiadła na pudle z nowymi szamponami i pali papierosa.Nie zauważa, żeRLTwychodzę.Tuż za rogiem czuję pierwszy chłodny powiew jesieni.Jakby właśnie dzisiaj zmieniła siępora roku.Zimno dodaje mi skrzydeł.- Twój ukochany u siebie? - pytam Inez.Moje pytanie chyba wydaje się jej komiczne.- Wejdz - mówi ze śmiechem.Lew czeka za biurkiem.Gestem nakazuje mi usiąść naprzeciwko.Podgłaśnia radio, żeby Ineznas nie słyszała.Omawia prawną stronę moich planów.Jedno zwłaszcza mnie niepokoi: brat ciotecznyWayne'a Lamberta, Buddy Lambert, jest sędzią powiatowego sądu objazdowego.Nosi przezwiskoKoperta.Aatwo go kupić i, zdaniem Lewisa, Wayne prawdopodobnie już dokonał transakcji.Jakaśczęść mnie zgadza się z ciotką Alice: pieniądze i nieruchomości Freda Mulligana tak naprawdę nienależą do mnie.Może sama wszystko skomplikowałam.Może to moje mieszane uczucia względemojca, domu i apteki sprowadziły na mnie wszystkie te kłopoty.Może ciotka Alice wyczuwa moje słabepunkty, wie, jak najdotkliwiej mnie zranić.Jej brat wiedział na pewno.Czy to rodzinne? Nie sądzę,żeby się poddała, dopóki mnie nie upokorzy.Fred Mulligan był najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znałam.To jego upór - bynajmniejnie miłość do matki - sprawił, że ich małżeństwo przetrwało.Kiedy chodziłam do liceum, wymyśliłsobie, że wyhoduje w Big Stone Gap drzewko cytrynowe.Bez względu na argumenty, nie przyjmowałdo wiadomości, że cytryny potrzebują do wzrostu ciepła i słońca - przeciwieństwa chmurnej i chłodnejgórskiej pogody.Gdy na drzewku nie wyrosły owoce, winą obarczył firmę wysyłkową.Cytryna wciążrośnie sobie za domem, jej szare, powyginane gałęzie oplatają rynnę przy werandzie.Nigdy się jej niepozbędę: przypomina mi, żebym nie zgorzkniała.Lew odgaduje moje wątpliwości.- Postępujesz słusznie, Ave Maria - pociesza.Muszę sama się bronić.Nikt mnie w.tym nie wyręczy.Po raz pierwszy w życiu rozumiemsłowo sama".Matka odeszła.Nie mam braci ani sióstr, ani męża, a jedynie własną intuicję.Nie zamierzam oddać Lambertom ani centa.Przypominam sobie, jak ciotka Alice traktowałamoją matkę - to wystarczy za całą motywację.Lew podsuwa mi papiery.Podpisuję.Chowa je dotorby, z którą pójdzie do sądu.Podaje mi rękę, po czym kładzie obie dłonie na moich, żeby okazać miwsparcie i dodać otuchy.Chciałabym go uściskać, ale nie mogę.Mijam Inez, która siedzi teraz przy swoim biurku, i odwracam się do Lewisa, bo właśnie cośjeszcze przyszło mi do głowy.- Dziękuję za pomoc, Lew.Ciotka Alice i wujek Wayne naprawdę na to zasłużyli.Właśnie takpostąpiłby Fred Mulligan.Lew staje w drzwiach.- Zawsze do usług.Macha mi na pożegnanie.Ledwie wychodzę, Inez już zaczyna trajkotać przez telefon.RLTInsko to pusty skrawek ziemi między Big Stone Gap a Appalachią.Była tu kopalnia odkryw-kowa, ale zamiast rekultywować teren, urząd do spraw gospodarki przestrzennej postanowiłwybudować w okolicy tanie mieszkania.Kiedy w dolinie wylewa rzeka, mieszkańców przenosi się wwyższe rejony, dopóki domów nie da się naprawić.Czasem trwa to tak długo, że dają sobie spokój izostają tam, dokąd ich wykwaterowano.Tutejsi ludzie jednocześnie polegają na rządzie i mają mu za złe.W szkole korzystaliśmy zwielu państwowych programów pomocy.Wszystkie szczepienia mieliśmy za darmo.Do obiadówdołączano drobne upominki: paczkę orzeszków, tabliczkę czekolady i - mój ulubiony - trójkąt seraCheddar z pieczątką: SER RZDOWY.Od czasu do czasu przysyłano nawet teatr.Za mojej bytnościw liceum przyjechał z Nowego Jorku spektakl pod nazwą Harvey.Nie ja jedna zauważyłam, że aktorgrający główną rolę był pijany i w drugim akcie dosłownie zasnął na scenie.Ale to nam nieprzeszkadzało.Korzystaliśmy z każdej okazji, by poczuć się częścią wielkiego świata, zobaczyć, jakwyglądają jego mieszkańcy, jak mówią, jak się ubierają.Za piętnaście centów mogliśmy obejrzećprzedstawienie, wyobrażając sobie ekscytujące życie aktorów ze sceny.Nigdy nas nie rozczarowali.Pearl wraz z matką mieszkają w jednym ze starszych domów na krańcu osiedla Insko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]