[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do widzenia.Odłożyła słuchawkę i wyszła z sypialni.Mieszkanie było puste.Poszedł.Zdarzało się,że nie wracał przez dzień czy dwa.Szczególnie wtedy, kiedy okazywała zdenerwowanie czyzłość, że pije.Wychodził, zaszywał się w jakimś pokoju hotelowym i pił do nieprzytomności.O dziewiątej była przekonana, że historia się powtórzy.Miała trzy tygodnie czasu,żeby ocalić siebie i Dicka.Lecz sama nie potrafiła tego zrobić.*- Brian, jak dobrze, że przyszedłeś.- Nie mógłbym postąpić inaczej - powiedział łagodnie.- Kiedy wrócił?- Pół godziny temu.Jest w okropnym stanie.Położyłam go do łóżka.Tam.Otworzył drzwi.Richard leżał na wznak.Był nie ogolony i brudny, a w powietrzuwisiał cierpki zapach alkoholu.- Przewrócił się - usłyszał za plecami głos Diany.- Ma rozdarte spodnie izakrwawione kolana.Kiedy mnie zobaczył, zaczął płakać.To było straszne, widzieć go wtakim stanie.- Niezbyt zabawne i dla ciebie - zauważył Brian.Zamknął drzwi.Biedne maleństwo - wygląda tak blado i mizernie.Nie miałwspółczucia dla tego pijaka leżącego obok.- Dzięki Bogu, że do mnie zadzwoniłaś - stwierdził.- Sama raczej nie dałabyś sobierady.Chodz, usiądzmy.Zaparzę kawę.Jadłaś coś?- Nie mogłam - odparła.- Mdli mnie z niepokoju.Musiałam z kimś porozmawiać!Zawsze okazywał jej życzliwość.W przeciwieństwie do niesympatycznej Fern.Niechciała natknąć się na nią, więc zatelefonowała do pracowni i na szczęście zastała tam Briana,mimo że była niedziela.Kiedy z nim rozmawiała, rozpłakała się.Richarda nie widziała odpiątkowego wieczoru.Kontaktowała się z policją i okolicznymi szpitalami, ale nigdzie niezostał przywieziony.Był w ostrym ciągu.Brian nie pytał o nic.Powiedział tylko: Zaraz tambędę.Usiadła, robiło jej się słabo z wyczerpania nerwowego.Wrócił z kawą i polecił:- Wypij to.Przygotowałem dla nas kanapki.Ja także nie jadłem dzisiaj lunchu.- Co ja mam robić?Wzruszył ramionami.- Oddaj go gdzieś, musi być przetrzymany, dopóki nie otrzezwieje.To będziepierwszy krok.- Ale on znowu zacznie, jak tylko stamtąd wyjdzie - zaoponowała.- Już tak bywało.Nie masz pojęcia, co będzie, kiedy Alice się dowie, że on znowu pije! Po osiemnastumiesiącach.Mnie przypiszą winę, bo zostawiłam go samego.Dostrzegł w jej oczach strach i rozpacz.Strach przed czym?- Dlaczego, do diabła, ma ciebie winić? - natarł.- Wie przecież, że to beznadziejnypijak.Nawet gdybyś była z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, czy mogłabyś gopowstrzymać? Wcześniej nigdy ci się nie udało.- Będzie mnie obwiniać - stwierdziła.- Wykopią mnie.Hugo już nie będzie oponował.Nie wiem, co mam robić - powtórzyła.- Nic - stwierdził.- Zajmę się tym.Zabiorę go dzisiaj gdzieś na noc.Nie możesz być znim sama.A ja także nie zostanę, bo Fern urządziłaby mi piekło.- Nie mów jej o niczym - poprosiła Diana.- Proszę, nie mów jej.- Nie zamierzałem - odparł.- Mam kumpla, który jest lekarzem.Chodziliśmy razemdo szkoły.Dobry, stary Paddy lubi mnie.Trzepie forsę przy Harley Street.Porozmawiam znim.Tego wieczoru Richard został przyjęty do prywatnej kliniki.Brian doprowadził go doporządku, umył, ogolił i przebrał.Wprawiło to Dianę w zdenerwowanie, ponieważ obchodziłsię z nim szorstko.Richard, zamroczony i zdezorientowany, przystawał na wszystko.Wraz zBrianem zawiozła go do Putney.Jego przyjaciel czekał na nich.Był szczupłym mężczyzną wokularach, miał śpiewny akcent z Cork.Zajął się Richardem, który ochoczo przystawał nawszystko, co mu mówiono.Został przyjęty wbrew przepisom, ale po tym, co Brianpowiedział Timowi Flanaganowi, ów nie zamierzał przejmować się zbytnio regulaminem.%7łona nie mogła być pozostawiona z nim sam na sam.Po wyjściu z kliniki Brian wsadziłDianę do samochodu.- Nic ci nie będzie? Chciałbym móc powiedzieć, żebyś przyjechała do nas na noc, alenie mogę.Zobaczył, że płacze, więc dodał:- Na litość boską, przestań się nim przejmować.Nie jest tego wart.- Martwię się - szepnęła.- Martwię się o niego.- Martw się lepiej o siebie.Poczekaj.Zadzwonię do domu i powiem, że idę do pubu.Spotykam się czasami z dawnymi przyjaciółmi i wypijamy parę kufli.Fern nigdy ze mną niechodzi, nienawidzi pubów.Wezmę cię dokądś i postawię ci kolację.Ma dla mnie wiele życzliwości, powiedziała Diana do siebie.Pomaga mi jako swejszwagierce.Jest bardzo rodzinnym człowiekiem.Wszyscy ci Irlandczycy trzymają się razem.Patrzyła na niego przez stół.Miał piękną twarz.Nie o tak klasycznych rysach, jak Richard,ale wrażliwą, ładnie zarysowaną.I głębokie, inteligentne oczy.Poszli do małej włoskiej restauracyjki przy King s Road, niezbyt zatłoczonej wniedzielny wieczór.Zajęli stolik w rogu sali.Nie odczuwała głodu, ale jadła, żeby mu sprawićprzyjemność.Fern miała szczęście.Był miły, silny i podejmował wszystkie decyzje.Wpatrywała się w niego tak intensywnie, a on również zaczął patrzeć tak, jakbywidział ją po raz pierwszy.Piękna w pewien nostalgiczny sposób.Cudowny kontrastpomiędzy malowniczymi rudymi włosami i jasną cerą bez jednej skazy.Jaka szkoda,pomyślał nagle.Poświęca się dla tego mistrza picia; aż się prosi, by kopnąć go w dupę i wogóle przestać się nim zajmować.Nie ma wątpliwości, że zaplątała się w romans z tymżonatym mężczyzną - jak on się nazywał? Nie mógł sobie przypomnieć.Szkoda, że nieodeszła z nim, powinna zostawić Richarda.Jakież cholerne musi mieć z nim życie!Poproszę o rachunek.Puby zamykają już o tej porze.- Czy Fern jest o ciebie bardzo zazdrosna? - spytała Diana.Zawahał się.- Zaborcza, nie zazdrosna.Wie, że nie ma żadnego powodu, by być zazdrosną.Nigdynawet nie patrzę na żadną inną kobietę.Aż do tej pory, pomyślał, kiedy brał ją pod ramię i prowadził do samochodu.Byłalekka jak piórko.Jako artysta wiedział, że każdy ma swoistą aurę.Jeżeli ją się uchwyci, wówczaspowstaje wspaniały portret.A aura Diany działała na niego bardzo mocno.Emanowałaerotycznie.Zawiózł ją do domu i pożegnał się w drzwiach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]