[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zanurzyła się w wodzie, nie zakryła sięrękoma.Po prostu patrzyła na niego, usta miała lekkorozchylone, może jakieś słowa uwięzły jej w gardle.Nie zawahał się, nie przystanął.Szedł ku niej przezwodę, wzbijając srebrzyste fontanny.Objął ją, jegopalce delikatnie przesunęły się po wilgotnym aksamicie jej twarzy.Usta poszukały jej ust.Shannon nie poruszyła się.Objął ją jeszcze mocniej, musnął palcami policzek i szyję dziewczyny, i znów poszukał jej warg.Jego usta straciły delikatność.Pożądanie wybuchło z ogromną siłą, pożądanie palące jak te promienie słońca, ślizgające się po powierzchni wody.Nie ma już odwrotu!- Malachi, my nie powinniśmy.- Na litość boską, milcz!Znów ją całował, a Shannon nie protestowała.Objęła go za szyję, a on całował ją, dopóki nie poczuł,że Shannon drży.Z tej samej tęsknoty co on.Chwyciłją na ręce i ruszył przez wodę na brzeg.OczyShannon były zamknięte.Pomyślał, że może powinien wiedzieć, czy Shannon aby nie marzy teraz o całkiem innym mężczyźnie.O tym swoim Robercie.Może powinien też się zastanowić, czy dziewczyna ma jakieś doświadczenie.Ale on nie dbał o to teraz.Trzymał ją na rękach i niósł na brzeg.Te1 1 3czynności wydawały się teraz najbardziej niezbędne,najbardziej naturalne.Nie odstąpiłby od nich, nawetgdyby tuż obok uderzył w ziemię grom z jasnegonieba.Złożył Shannon na brzegu porośniętym miękkątrawą.Nie otworzyła oczu, kiedy ostatnie promieniesłońca znów zaczęły igrać z jej ciałem, znacząc jepurpurą i złotem.Liście dębu, delikatnie poruszanewiatrem, rzucały cień i rysowały na ciele Shannonmagiczne wzory.Malachi całował ciemne ścieżki nakremowym ciele, całował dołek między piersiami,całował usta, a jego dłoń niestrudzenie błądziła po jejramionach i szyi.Potem wstał, na sekundę, zrzucił ubranie i nagiopadł znów na trawę.Shannon leżała nieruchomo, jejoczy nadal były zamknięte.Pocałował ją w skroń,szepnął coś do ucha, potem jego usta przesunęły sięw dół śnieżnobiałej szyi.Jego palce pieściły piersi,rysowały kółka na miękkim brzuchu i na smukłychudach.I nagle Shannon ożyła.Z jej ust wydobył sięcichy krzyk, ciało wygięło się w łuk.Otworzyła oczyi zobaczył w nich pełen oszołomienia błękit.- Shannon, powiedz.- Co?- Moje imię.- Nie.Znów zamknęła oczy.A on przykrył ją swoimnagim ciałem i całował, pieścił i szeptał:- Powiedz, powiedz moje imię.- Malachi.- I powiedz, czego chcesz.1 1 4Jakżeż on jej pragnął.Ale między nimi zawszebyła wojna.I tym razem on nie chciał przegrać.Więcdalej pieścił, póki Shannon nie rozgorzała od namiętności.Szeptała coś cicho, niezrozumiale, jej palce wpiły się w jego ramiona, a ciało poruszało sięmiękko, jakby już zaczynając pląs miłości.- Powiedz, Shannon.- Chcę.ciebie.- Powiedz, że chcesz mnie, Malachiego.- Chcę ciebie.Malachi.Jej głos był cichutki, prawie niesłyszalny, alepowiedziała wszystko, wszystko, co chciał usłyszeć.Więc już.Był jej, a ona jego.Dlaczego krzyknęła? Dlaczego to gorące, uległe ciałonagle zesztywniało ? Przerażony uświadomił sobie, żeuwierzył w jej doświadczenie, ponieważ chciał w touwierzyć.Bo tak było mu wygodniej.Zwiódł siebiesamego, bo nie chciało mu się pomyśleć, zapytać.Wiedział, że był to krzyk bólu, czuł, że Shannon drży.Szarpnął się, jakby chciał od niej uciec, ale jej ręcemocno oplotły jego szyję.Oczy były otwarte, pełne łez,ale spoglądały odważnie, z osobliwą uczciwością.- Nie, Malachi.Powiedziałam, że chcę ciebie.- Ale nie powiedziałaś, że.- Nie pytałeś.Malachi, proszę.Jej głos zamierał.Pomyślał, że za późno już, abycokolwiek naprawiać.Ale można jeszcze ocalić magiętej chwili.Więc podjął to, co już przecież rozpoczął.Delikatnie, ostrożnie, powoli.Cały czas całując, całyczas coś szepcząc.Potem ona znów krzyczała, całymswoim gorącym ciałem lgnąc do jego wilgotnego1 1 5ciała.I on też krzyczał, ochryple, głośno.Znikłaostrożność, była już tylko namiętność, gwałtowność,pragnienie i paląca porzeba spełnienia i wyzwolenia.- Shannon?Błękitne oczy były zamknięte, usta lekko rozchylone, oddech przyspieszony.Czuł, że jej ciało jeszcze drży.A twarz była przeraźliwie blada.Pogłaskał jej wilgotne włosy, odgarnął z twarzy mokre sploty.Nagle Shannon poruszyła się, dziwnie energicznie, niecierpliwie, jakby pragnąc jak najszybciej zrzucić z siebie brzemię jego ciała.Uniósł się, opadł na bok.Shannon natychmiast zwinęła się w kłębek.- Shannon.- Nie dotykaj mnie - szepnęła.- Proszę, teraz nie.Przez chwilę leżeli w milczeniu, potem Malachiostrożnie objął Shannon ramieniem.Nie broniła się.Leżeli długo w zapadającym zmierzchu, popatrującna ciemne plamki liści, widoczne na tle nieba.Niezamieniając ze sobą ani jednego słowa.Kiedy było jużprawie ciemno, Shannon zerwała się nagle i odrzuciwszy włosy z czoła, szybkim krokiem ruszyła do strumienia.Nie zatrzymała się na brzegu, szybkodoszła do najgłębszego miejsca i zanurzyła się w wodzie.A Malachi pomyślał gorzko, że Shannon spłukuje z siebie jego ślady tak samo skwapliwie, jak zmywała zapach i wspomnienie po Justinie Wallerze.Wstał i ruszył w dół po zielonym zboczu.- Shannon!Wszedł w wodę, podszedł do dziewczyny i szarpnął mocno, zmuszając, żeby wstała i spojrzała na niego.1 1 6- Co ty wyrabiasz, Shannon?- Nic.- To dlaczego się do mnie nie odzywasz?- Bo nie chce mi się gadać.- Shannon! To, co się stało.- Nie powinno się było zdarzyć.Nie powinno!- wyrzuciła z siebie gwałtownie.Usiadła w wodzie z ponurą, zaciętą miną.Demon-stracyjnie przesunęła się kawałek dalej, gdzie byłojeszcze głębiej i mogła skryć się w wodzie po samąszyję.Jednym słowem, zachowywała się jak cnotliwazakonnica, a to irytowało Malachiego jeszcze bardziejniż jej otwarcie manifestowana niechęć do tego, costało się między nimi.- Shannon.- Idź do diabła! Czy ty naprawdę nie możesz choćna chwilę zostawić mnie samej ? Jeśli, mimo wszystko, zachowałeś chociaż jakiś cień przyzwoitości.Chwycił ją mocno za łokieć i zmusił, żeby wstała.Był wściekły, a Shannon naburmuszona.W sumiesytuacja dla nich raczej typowa, przecież oni zawszekłócili się ze sobą.Ale jakżeż te relacje między nimi się zmieniły i to nieodwołalnie.Bo dla niego fakt, żeszarpie teraz Shannon kompletnie nagą, wydawał sięzupełnie naturalny.A poza tym, co się stało, to już sięnie odstanie.- Cień przyzwoitości? - powtórzył jadowitymgłosem.- Czyli coś- Uważasz mnie za potwora? I towszystko, co się stało między nami, to tylko mojawina?- Przede wszystkim uważam, że z ciebie dżentel-1 1 7men od siedmiu boleści.A Kristin zawsze rozpływasię z zachwytu nad tobą.Ach, ten Malachi! Książę, poprostu książę z Południa, bohater, kawaler ratującydamy z opresji! Jednym słowem, siódmy cud świata,a ty nawet nie potrafisz się odwrócić, kiedy dama siękąpie!- Dama? Wielka mi dama! Latasz goła po trawie,puszysz się jak zwykła dziewucha z tancbudy.- Przestań! Naprawdę powinieneś był się odwrócić! Bo ja jednak myślałam, że zachowasz się jak dżentelmen.- Ty lepiej w ogóle nie myśl, Shannon.Bo jaksobie coś umyślisz, to zaraz są kłopoty.I nie wbijajsobie do głowy przypadkiem, że to, co stało sięmiędzy nami, to moja wina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]