[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bierze herbatę i siada przy stole. Jak spałaś?Humor gwałtownie jej się pogarsza.Odchrząkuje i zabiera herbatę na próg, patrzy na psy.Obwąchują szparę pod furtką, merdając ogonkami.Muszę zabrać je na spacer, myśli.Biedne maluchymają za mało ruchu. Tak sobie pomyślałem, że można by zbudować porządny grill.No wiesz, taki z cegieł i w ogóle.Moglibyśmy zapraszać ludzi, a nie ciągle sami wychodzić.Cholera.Udaje, że nic nie zaszło. Co o tym sądzisz? pyta. Trochę brakuje nam rozrywki.Podoba ci się ten pomysł?Amber wzdycha i odwraca się w stronę kuchni. Nie, Vic, nie podoba mi się.Nie chcę, byś zajmował się majsterkowaniem, przygotowywał miposiłki ani starał się być miły.Dziękuję, ale to nie ma sensu.Vic unosi brwi. Ho ho. Powiedziałam już, co miałam ci do powiedzenia mówi Amber. Nie chcę, byś myślał, że to niebyło na poważnie. I nie mam prawa do odpowiedzi?Amber wylewa herbatę do zlewu.Nie ma już na nią ochoty. Nie.Zrzekłeś się go, kiedy pieprzyłeś się z moją koleżanką. Jeden błąd.Ma ochotę wrzeszczeć.%7łałuje, że wylała herbatę, bo z przyjemnością chlusnęłaby mu gorącympłynem w twarz.Zamiast tego odstawia głośno kubek do zlewu i zdejmuje smycze psów z haka przydrzwiach. Idę na spacer.Wychodzi na zewnątrz i kuca przy psach.Ciężko jest przypiąć smycze: ręce jej się trzęsą, a pieskipląsają z radości.Czuje, jak Vic obserwuje ją, stojąc w drzwiach, więc szarpie Mary-Kate za obrożę, byją unieruchomić. Jezu, ty to potrafisz chować urazę mówi Vic. Nie zamierzam o tym rozmawiać! Tyle przynajmniej jesteś mi winna.Amber zrywa się na nogi i idzie w stronę furtki. Wcale nie! rzuca.Mocuje się z zasuwką.Jest rzadko używana, bo wchodzą i wychodzą frontowymi drzwiami, ale niechce przepychać się obok niego ani być zamknięta w tych ścianach, zanim odzyska panowanie nad sobą. Daj, pomogę ci proponuje Vic. Nie! ledwie zdaje sobie sprawę, że krzyczy. Odpierdol się, dobra? Amber! on specjalnie zachowuje rozsądny ton, żeby ją rozzłościć. Daj spokój, kochanie.Uspokój się.Zasuwka nagle odskakuje i wyrywa jej z opuszki kciuka kawałek skóry. Cholera! krzyczy Amber. O Boże! Pokaż mi to.Vic robi krok w jej stronę, głos ma niby to zmartwiony, ale na twarzy maluje się zadowolenie.Amber nie rozumie, co on wyprawia.Wie tylko, że nie chce, by był w pobliżu.Otwiera furtkę na oścież iwychodzi na drogę, krzycząc mu w twarz: Trzymaj się ode mnie z daleka! Odpierdol się! Nie dotykajmnie, kurwa!Odwraca się na pięcie i widzi, że Shaunagh z domu obok stoi na zachwaszczonym poboczu zeswoim wózkiem dziecięcym i staruchą o świdrującym spojrzeniu, Janelle Boxer, spod dziesiątki.Wyglądają na zachwycone.Ma to gdzieś. Wynoś się z tego domu, Cantrell! wrzeszczy. Wynocha!Odwraca się do kobiet. Na co się gapicie?ROZDZIAA 29 Luke, proszę.Wyłącz dzwięk. Ale jest mi potrzebny odpowiada syn. Przecież bez niego nie będę wiedział, czy trollnadchodzi. Grałeś w to z tysiąc razy argumentuje Kirsty. Do teraz już na pewno to pamiętasz.Hałas doprowadza ją do szału.Elektroniczne sygnały akustyczne atakują jej uszy jak maleńkieogniste strzałki.Do tego jeszcze dochodzi tandetne brzęczenie boysbandu JLS w słuchawkach Sophieoraz pochrząkiwanie Jima.Czuje się, jakby atakowano ją ze wszystkich stron.Ramię ma zesztywniałe poszarpaninie, a siniak z tyłu uda utrudnia siedzenie, więc ciągle się wierci, co i tak robi z nerwów, bozaraz upływa termin oddania tekstu i przypomniała sobie o zaległym ubezpieczeniu za samochód.Luke nie odrywa oczu od ekranu. Tylko dojdę do końca& mówi i wyrzuca ramiona w górę, kiedy karzeł wyskakuje zza filaru irzuca fiolkę z trucizną. O raaany, mamo! Patrz, co narobiłaś! Idz grać na górę rozkazuje Kirsty.Po raz nie wiadomo który żałuje, że nie umieściła dzieci we wspólnej sypialni, zapewniając sobietym samym gabinet do pracy.Czuje się jak nastolatka odrabiająca pracę domową.Nikomu nie przyszłobydo głowy, że jestem głównym żywicielem rodziny.Jestem tu jedyną osobą, która nie ma własnegomiejsca.Nawet Jim ma tę swoją szopę, do cholery. Za minutę mówi Luke. Teraz.Pracuję. To nie moja wina, że nie zrobiłaś pracy na czas odpowiada syn i uderza wciąż w guzikprzeznaczony do strzelania.Wyskakuje z miejsca, boksując powietrze. Hurrra!Kirsty zatrzaskuje wieko laptopa. Luke! krzyczy. No, dobra, już, dobra odpowiada chłopiec i ostentacyjnie naciska wyłącznik dzwięku. Niewkurzaj się tak.Luke znów siada wygodnie i przygarbia się nad ekranem.Kirsty bierze głęboki oddech, liczy dodziesięciu, wypuszcza powietrze.Otwiera komputer i gapi się na żałosny zbiór zdań, które udało jej sięwysmażyć od dziewiątej rano.Nie pamięta, by dobieranie słów kiedykolwiek sprawiało jej takątrudność, ale nie pamięta też, kiedy musiała pisać pod takim przymusem.Jim przez cały dzień był cichy i pokorny, schodził jej z drogi i co godzinę donosił kawę, a towszystko jeszcze bardziej ją drażniło.Nie mogę mieć do niego żalu.To nie jego wina.Przecież się stara,Bóg jeden wie, jak bardzo.Ale czy nie mógłby posiedzieć sobie w tej cholernej szopie i dać mi trochęprzestrzeni?Tyle robię dla rodziny, a oni nawet nie mają o tym pojęcia.Ale czemu, do diabła, tam zostałam? Niemusiałam lezć do tego durnego klubu.Widziałam ich w życiu tyle, by wiedzieć, jak tam będzie.Mogłamprzyjechać cały dzień wcześniej i użyć wyobrazni, zamiast śmiertelnie się przerazić, byle tylko zdobyć tocholerne honorarium.Wie, że miała sporo szczęścia, ale to nie pomaga jej się uspokoić.Balangowicze z Brighton Roadrzucili się tłumnie w uliczkę, ale napastnika już dawno nie było, a torba Kirsty i jej zawartość leżałyrozrzucone na asfalcie.Odzyskała więc swój telefon, notatniki i MP3 oraz wszystkie inne podręczneakcesoria.Nie może sobie w tej chwili pozwolić, by myśleć o tym, że rozbój nie był najwyrazniejmotywacją tego faceta.Nie powiedziała o tym Jimowi.Nikomu nie powiedziała.Za nic nie zawaliterminu po to, by sterczeć w kolejce na posterunku w celu złożenia zeznań.Czyta znowu to, co już napisała, bawi się kursorem, jakby mogła w ten sposób wyczarować słowana ekranie.Nawet jak na standardy Tribune to głodne kawałki.Ba, odgrzewany kotlet.Nie ma tużadnego zdania, żadnej obserwacji ani przymiotnika, których nie użyłaby już przed tygodniem.To tastrona dziennikarstwa, której nienawidzi: Dzień świstaka nierozwiązanych spraw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]