[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie doszło do tego tylko ze względu natwojego ojca. Martwiłaś się bezpodstawnie, cioteczko.Naturalnie, jego towarzystwo niebyło dla mnie miłe.Ale tę pomyłkę mojego serca mam już za sobą, słowo honoru.Po stracie takiego mężczyzny jak Jan Rathenow mądra dziewczyna nie powinnadługo rozpaczać, a ty zrobiłaś wszystko, by mnie wychować na mądrą dziew-czynę.Ciocia Henia ucałowała ją serdecznie. Cudownie, moje dziecko! Masz rację.Ten asesor jest strasznym zarozu-mialcem, bezwartościowym zarozumialcem.Najłatwiej to zauważyć, gdy staniekoło niego człowiek taki jak Lothar.Asesor jest przy nim zerem.Lothar toLRTprawdziwy mężczyzna, prawda? Gdybym była o trzydzieści lat młodsza zako-chałabym się w nim od pierwszego wejrzenia.Anna Róża zaczerwieniła się, roześmiała się jednak z pozorną swobodą. Powiedz bez ogródek, cioteczko, przyznaj się szczerze że już jesteś w nimzakochana mimo swego szacownego wieku zażartowała.Ciocia Henia przytaknęła z zadowoleniem. No dobrze, przyznaję się.Ale on jest naprawdę wspaniałym człowiekiem.Cieszę się, że tu przyjechaliśmy, nawet jeżeli z tego testamentu nic nie wyniknie.Sądzę, że pan pułkownik nic nam nie pozostawi.Zaśmiały się obydwie. Albo zadręczy nas wszystkich, jeżeli nie otrzyma największego zapisu. Nie dotrzymasz nam więc towarzystwa, Anno Różo? Nie, ciociu. No dobrze, będę więc posyłać Lotharowi słodkie spojrzenia i dołożęwszelkich starań, by obiecał mi, że odwiedzi nas wkrótce w Berlinie.On nie możenam bowiem zniknąć z oczu.Anna Róża z uwagą piłowała paznokcie. Och, ciociu, spózniłaś się, obiecał mi już, że odwiedzi nas w zimie powiedziała cicho.Ciocia Henia ponownie przyjrzała się jej badawczo. Naprawdę ci to przyrzekł? Naprawdę, cioteczko.Ale mimo to możesz posyłać mu słodkie spojrzenia przekomarzała się młoda dziewczyna. Hm! Zobaczę, co się da zrobić.Jego serce jest jeszcze wolne, jak naswczoraj zapewnił. A ty masz duże szanse, ciociu, on cię bardzo lubi.Ze śmiechem padły sobie w objęcia i pocałowały się.Potem ciocia Heniazeszła na dół.LRTLothar poczuł się rozczarowany, gdy zobaczył ciocię Henię idącą bez AnnyRóży. Anna Róża czuła się zmęczona i nie miała już ochoty na spacer wyjaśniłastarsza pani.Lothar spojrzał w okna pokoju Anny Róży.Zauważył, że firanka lekko sięporuszyła, jak gdyby w tej właśnie chwili ktoś umknął od okna.Coś ścisnęło Lothara za serce.Anna Róża, słodka Anna Róża!I gdyby ciocia Henia chciała posłać Lotharowi słodkie spojrzenie, posłałabyje na próżno.Ale nie chciała.Nie będę nikomu wchodzić w drogę, pomyślała z humorem.Zauważyła pełnetęsknoty spojrzenie Lothara i lekko kołyszącą się firankę.A była osobą mądrą i przenikliwą.Punktualnie o dziesiątej krewni zmarłego zasiedli w ogromnej sali] balowej.Tutaj przed czterema dniami złożono zwłoki samotnego! dziwaka do trumny bezżadnych ozdób, bez kwiatów, skromnie.1 Krzesła, na których usiedli krewni,były ustawione w półkolu.Za krzesłami stanęli liczni urzędnicy i służący.Każdy znich był zdenerwowany.Na sercu szczególnie leżało im pytanie, kto zostanienowym panem na Retzbach.Od tego zależało bowiem całe ich życie.Tylko jeden człowiek na tej sali, w której panowała uroczysta cisza, wiedział,jakie tajemnice zawiera testament.Był nim doktor Haffner, który siedział wraz zkilkoma panami z sądu przy długiej ławie.Jednak z jego nieruchomej twarzy niktnie mógł nic wyczytać.Uroczystą ciszę przerywały jedynie głośne odchrząkiwania i niecierpliweposapywania pana pułkownika.Za każdym razem obie stare panny przebiegałnerwowy dreszcz.Być może, że przypominały sobie potworne odgłosy, którenapędziły im takiego stracha tej nocy.Anna Róża siedziała koło Lothara.Dzięki temu młody człowiek mógł do woliwpatrywać się w jej promienną twarz.Jego uwagę przykuła biel jej szyi, ledwowidocznej między kołnierzem i wspaniałymi, bujnymi włosami.Ona musiaławyczuć jego spojrzenie.Poczuła nieokreślony niepokój, miała wrażenie, że jakaśLRTniewidzialna siła zmuszała ją, by spojrzeć w jego stronę.Z trudnością po-wstrzymywała się od tego.Z taką chęcią sprawdziłaby, czy jego oczy błyszcząjeszcze tak osobliwie, jak rano, gdy wrócili ze spaceru po parku.Starała sięprzekonać samą siebie, że wmówiła sobie tylko, iż jego oczy nabrały osobliwegowyrazu.Przed chwilą, gdy z ojcem i ciocią Henią weszła na salę, Lothara jeszczenie było, a gdy wreszcie się pojawił i zajął miejsce tuż obok niej, wyszeptał tylkosłowa powitania.Jedno było pewne: uwaga Anny Róży i Lothara nie skupiła się na otwarciutestamentu.Zupełnie inaczej było z panem pułkownikiem Uchteritzem.Jego nie-bieskie oczy, silnie kontrastujące z siną twarzą, wpatrzone były w doktora Haff-nera, który podniósł się wreszcie, trzymając w ręku dokument.Sprawdzono pie-częcie i po stwierdzeniu, że zostały nie naruszone, otworzono i rozwinięto testa-ment.W sali panowała cisza, słychać było tylko sapanie pułkownika.Ciocia Heniaze zdenerwowania przytuliła się do ramienia Anny Róży.Miała głębokie prze-świadczenie, że ten testament położy kres jej troskom.Trzeba w to mocno wierzyć, powtarzała sobie w duchu.I uwierzyła w to takmocno, jak w wygraną na loterii.Doktor Haffner zaczął czytać.Testament sformułowany był jasno, krótko iprecyzyjnie, wszystko zostało dokładnie wyjaśnione.Na początku testament wspominał o najwierniejszych, najbardziej oddanychsłużących.Pani Brygida Engel wymieniona została jako pierwsza.Cierpliwość pana pułkownika wystawiona została na ciężką próbę.Potem przyszła kolei na siostry, pannę Sabinę i Arnoldynę Uchteritz.Zmarłykażdej z nich zapisał po dziesięć tysięcy marek.W tym momencie doktor Haffner musiał przerwać czytanie.Głośno szlo-chając stare panny padły sobie w objęcia i, nie panując nad sobą ze szczęścia iradości, krzyknęły: Dobry Mateusz, szlachetny, dobry Mateusz!Podzieliły się swoją radością ze wszystkimi siedzącymi dookoła.W prze-ciwnym razie ogromna radość zadusiłaby je.LRTLothar pochylił się. Wspaniały początek.Cieszysz się, Anno Różo? wyszeptał.Obróciła się w jego stronę.Zauważył, że oczy zaszły jej łzamiwzruszenia.Skinęła twierdząco głową, oddychając z ulgą. Proszę o spokój! Wróćmy do rzeczy! krzyknął rozzłoszczony pułkownikw stronę sióstr.Umilkły z przestrachem i opadły na krzesła.Ale trzymały się kurczowo zaręce i kiwały głowami ze szczęścia, musiały też wytrzeć oczy, pełne łez wzru-szenia.Doktor Haffner czytał dalej.Wreszcie przyszła kolej na pułkownika.Gdyjego nazwisko zostało wyczytane, wyprostował się, sapiąc z zadowoleniem inerwowo skubiąc wąsa.Ale po chwili opadł z powrotem na krzesło, głośno prze-klinając, a jego twarz nabrała przerażającej barwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]