[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemogła uporządkować kłębiących się w głowie myśli.Przypuszczała, że toskutki porannych torsji.Przez całe osiemnaście lat życia nie zaznała tego typuSRdolegliwości, jeśli nie liczyć tego, pomyślała z tęsknotą, jak się pochorowała,kiedy w wieku siedmiu lat przejadła się słodyczami w święta.Odwróciła się od spektakularnego widoku i uklękła, by powąchać roz-kwitłą czerwoną różę.Upojne, słodkie zapachy otulające ogród wkrótce prze-miną, gdyż lato ma się ku końcowi.Pomyślała, że najbardziej będzie jej bra-kowało świeżych ciętych kwiatów, które Rosina codziennie przynosiła jej dopokoju.Wyprostowała się powoli i dostrzegła Josepha, który rozmawiał z Pa-olem w położonym niżej ogrodzie.Uwielbiała przyglądać się Josephowi, kiedyz kimś rozmawiał, bo choć jego spokojna twarz rzadko zmieniała wyraz, dużomogła wyczytać z jego ożywionej gestykulacji.Ale tego popołudnia nawet to nie było w stanie przykuć jej uwagi.Wgruncie rzeczy nic jej nie interesowało.Zastanawiała się, czy zamienia się po-woli w słabowitą damę podobną do lady Cumberland, która rodziła jednodziecko na rok i większość czasu spędzała w łóżku, nie ruszając się nigdzie bezzapasu soli trzezwiących.Cassie odwróciła się i zaczęła maszerować w stronę winnic.Stanęła, kie-dy usłyszała krótki oddech Josepha za plecami.Zacisnęła ze złości wargi i odwróciła się do niego:- Do czorta, Josephie, zostaw mnie w spokoju!Joseph stanął jak wryty.Po chwili złapał oddech i powiedział łagodnie:- Madonna, nie wolno ci się ekscytować.Nie chcesz przecież zrobićkrzywdy sobie ani temu dziecku, które nosisz.Jego uspokajające słowa wywarły efekt zupełnie odwrotny i wrzasnęła naniego urywanym głosem:- Czy hrabia nie zrobił już dosyć! Musi ciągle cię na mnie nasyłać, żebyśledzić każdy mój krok! Nie wystarczy mu to, że dopiął swego, że noszę jegoprzeklęte dziecko? Niech was wszystkich diabli porwą!SRUniosła spódnice, obróciła się na pięcie i poszła w stronę jeziora.Josephstał przez chwilę przerażony jej niemal histerycznym tonem.Podjął szybką de-cyzję i pomaszerował w stronę willi.Kiedy jego kroki ucichły w oddali, Cassie się zatrzymała.Próbowała od-pędzić od siebie straszne, splątane myśli, ale jej się to nie udawało.Triumfhrabiego był zupełny i nie mogła temu zaprzeczyć.Uległa mu w niecałe trzymiesiące.Ona, która raz po raz przysięgała, że nigdy, przenigdy go nie poślubi.Wszystko przez to przeklęte dziecko w jej łonie, dziecko poczęte z namiętnościi nienawiści.Ale ona okazała się tak słaba, że w ciągu zaledwie kilku dni ugię-ła się i oddała w jego ręce siebie i swoją przyszłość.Przyłożyła dłonie do czo-ła, na próżno próbując odeprzeć natłok rozpaczliwych myśli.- Cassandro!Odwróciła głowę i zobaczyła, że hrabia spiesznie idzie w jej stronę.Na ten widok coś w niej pękło i rzuciła się przed siebie, byle jak najdalejod niego.Pędziła do jeziora, a w uszach dzwonił jej własny piskliwy śmiech.Hrabia dosłyszał ten śmiech i ogarnął go zimny strach.Na jedną straszliwąchwilę znikła mu z oczu w gęstwinie oleandrów.Przedzierał się przez lasek naoślep, nie zwracając uwagi na to, że wystająca gałąz rozdarła mu rękaw koszulii rozcięła ramię.Widział ją teraz, jak gna na oślep do jeziora, z rozwianymi nawietrze włosami.Na Boga, co mogło się jej stać?- Cassandro! - zawołał jeszcze raz.Na ułamek sekundy stanęła, zastygła jak przerażone zwierzątko, by zarazpoderwać się na nowo do szaleńczego biegu.Była zaledwie parę metrów od wody, kiedy wreszcie złapał ją wpół i od-ciągnął od jeziora.Młóciła na oślep ramionami i kopała go w napadzie lęku ifurii, których przyczyn nie rozumiał.Natychmiast przygwozdził jej ręce do bo-ków i przycisnął ją mocno do siebie.SR- Przestań, Cassandro! Uspokój się.- Potrząsnął nią.Popatrzyła na niego w milczeniu.Jej zrenice były pociemniałe i rozsze-rzone.Naskoczyła na niego jak obłąkana:- Niech cię cholera! Puszczaj mnie! Nie będę twoją własnością, słyszysz!Nie zmusisz mnie do posłuszeństwa.ty i twoje przeklęte dziecko! Nie rozu-miesz? W Anglii nie ma palm, winnic, gajów oliwnych.w Anglii nie ma wię-zienia i strażników!Zagryzł zęby i wymierzył jej policzek.Głowa jej odskoczyła od siły ude-rzenia.Wtedy uderzył ją po raz drugi.Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby jejnie przytrzymał.- W Anglii nie ma gajów oliwnych - powtórzyła pełnym rozpaczy urywa-nym szeptem.Hrabia wyczuł, że Cassie tkwi w szponach straszliwej trwogi.Była jakdziecko, przemocą wyrwane ze świata, który zna.A teraz jeszcze nosi w sobiedziecko, jego dziecko.Opierała się czołem o jego tors, a ręce zwisały jej bez-władnie po bokach.- Nie, Cassie - powiedział łagodnie, głaszcząc ją po włosach - w Angliinie ma gajów oliwnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]