[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To sobie wymyśl jakieś zajęcie, tylko trzymaj się z dala ode mnie i kowbojów! -Powiedział, co miał do powiedzenia, i odszedł, w ogóle nie słuchając jej argumentów.Nie! Dzisiaj nie zostanie w domu.Pierwszy dzień, kiedy w powietrzu czuło się prawdziwelato, chciała spędzić inaczej niż w czterech ścianach.Zatrzymała wóz w cieniu drzewa na skraju łąki przechodzącej w las.Na jej widok wszyscykowboje przerwali pracę i wierzchem dłoni ocierali spocone czoła.Ostra reakcja Jake'aspowodowała, że natychmiast zabrali się znów do roboty.Zeskoczyła z wozu, wzięła dzbanek i koszyk; ostatni kawałek drogi musiała przejść pieszo.- Zasłużyliście na odpoczynek - zawołała pogodnie.Jej wesołość była rozmyślnieskierowana przeciwko piorunującym spojrzeniom Jake'a.Zupełnie go ignorowała, zwracającsię jedynie do pozostałych.- Jest tu picie i coś do jedzenia.- To mi wygląda na prawdziwy piknik - zawołał Randy; zdjął kapelusz i ukłonił się.Chichot Banner był dla Jake'a jak drzazgi wbijane pod paznokcie.Tylko tego mi trzeba - myślał.- Na dodatek znów włożyła te przeklęte portki.Nienawidził tych spodni.A właściwie - nie.Bardzo mu się podobały, innym - również, i na to nie mógł pozwolić.Wiedział, że włożyła je z czystej przekory, czym wzburzyła go jeszcze bardziej.- To bardzo ładnie z twojej strony.- Twarz Jima zniekształcił grymas wcale nieprzypominający uśmiechu.Pete nie rzekł słowa, natomiast z aprobatą spoglądał na koszyk.Mężczyzni zabrali się do jedzenia.Wymieniali z Banner wesołe uwagi, jakby uczestniczyliw niedzielnej wycieczce.%7ładen z nich nie uznał nawet za stosowne spytać Jake'a, czy wolnoim zrobić przerwę.Był tu rządcą, to prawda, lecz ranczo należało do panny Coleman.Nieskomentował więc jej swobodnego i nieobliczalnego zachowania ani tego, że naraża jegoautorytet.Odwrócił się i poszedł sam rozciągać drut do następnego słupa.- A ty, Jake, nie zjesz kanapki?Jej włosy błyszczały w promieniach słońca jak skrzydła kruka.Niesforne puklewymykające się spinkom miała rozpuszczone i ledwie mógł dojrzeć jej oczy przez grzywęwłosów nad czołem.Nie! Niczego od niej nie chciał prócz pocałunków i dotyku tych kapryśnych ust.- Nie, dziękuję.- Jak sobie życzysz.Odwróciła się do niego plecami i całą uwagę poświęciła Randy'emu, którego głos nagle stałsię miękki, niemal aksamitny.Ten kowboj potrafił ją rozśmieszyć, potrafił sprawić, że rozbawiona odrzucała w tył głowę,a wraz z nią - bujną chmurę włosów.W tym ruchu odsłaniała szyję i dekolt.Może mu siętylko zdawało, a może dzisiaj jej piersi jeszcze szczelniej niż zwykle wypełniały koszulę.Wziął do ręki młotek, wbił gwózdz do połowy, naciągnął drut i wbił gwózdz do końca.Praca przyniosła mu chwilową ulgę.Dobry nastrój minął bezpowrotnie, kiedy usłyszał jakBanner prosi Randy'ego, by opowiedział swe wrażenia z rodeo.Jake wielokrotnie zdobywał liczne nagrody w rodeach.Czy kiedykolwiek okazałazainteresowanie tym faktem? Nigdy.Jakby jej było mało, wymyśliła konkurs rzucania lassem.Naturalnie Randy rzucałbezbłędnie.Banner podeszła do niego i z zachwytem położyła mu rękę na ramieniu.Tego jużJake nie wytrzymał.- Koniec przyjęcia! - warknął.Zcisnął w ręku młotek gotów uderzyć, gdyby ktoś próbował mu się sprzeciwić.Podwładniprzestraszyli się jego lodowatego spojrzenia, które onieśmielało wielu odważniejszych odnich kowbojów.Jim i Pete podziękowali Banner i szybko odeszli do swej roboty.Wiedzieli, że w tychsprawach nie ma z Jake'em żartów.Był uczciwym rządcą.Nie wymagał od nich więcej niż odsiebie.Wiedzieli również, że tam, gdzie w grę wchodzi dziewczyna Colemanów, byłniebezpieczny, prawie szalony.Randy nie był taki domyślny.- Pozwól odnieść te rzeczy do wozu, Banner.- Bardzo proszę.Dziękuję, Randy.Od kiedy to mówią sobie po imieniu? - zdziwił się Jake.Nie mógł tego zabronić, gdyżzrobiłby z siebie durnia.Zgrzytnął jedynie zębami, kiedy Banner uśmiechnęła się i rzekła protekcjonalnie:- Robisz tu dobrą robotę, Jake - jakby miała przed sobą zwykłego robotnika.Obserwował, jak idzie z Randym, rozpromieniona i ożywiona.Ten widok wyprowadził goz równowagi.Ross powierzył mu swą córkę w nadziei, że potrafi ją uchronić przed tegorodzaju zachowaniem.No tak, ale jak on, do cholery, mato zrobić, skoro dziewczyna wykorzystuje każdy momenti wszystkie swe wdzięki, by usidlić tego kowboja?Banner w ogóle nie zależało na rozmowie z Randym.Spoglądała z uśmiechem na jegotwarz, ale cały czas miała w oczach Jake'a, jego zimny i pełen nienawiści wzrok.Czyżby niąrzeczywiście gardził?Doszła z Randym do wozu.Ustawił dzbanek i koszyk w tyle skrzyni.Właśnie miała jużwsiadać, kiedy Randy zawołał:- Moment, stać!- Co jest?- Masz gąsienicę na kołnierzu.Pewnie spadła z drzewa.Przeraziła się i zaczęła krzyczeć.- Gdzie? Zabierz ją! Pospiesz się!- Czekaj! Uspokój się! Stój cicho! O, cholera, wpadła za kołnierz!Piszczała histerycznie i kręciła się w kółko.- Wyciągnij! Czuję ją! Pospiesz się!- No dobrze.Ale uspokój się! Stań na sekundę.Jedną ręką chwycił ja wpół, a drugą zacząłwsuwać pod koszulę na plecach.- Och, Randy, nie.- Już! Nie wierć się!- Randy, proszę cię!- Zostaw ją! - Słowa były tak twarde i zimne jak lufa rewolweru skierowanego w stronęRandy'ego.Oboje zamarli, zamknięci w dziwacznym uścisku.Z przerażeniem wpatrywali sięw Jake'a, który błyskawicznie przybiegł na pierwszy krzyk Banner i teraz stał parę kroków odnich z rewolwerem w ręku.- Powiedziałem: zabierz te łapy! - powtórzył przez zaciśnięte zęby.Randy oblizał wargi.- Schowaj broń, Jake.- Odejdz od niej.Randy poruszał się bardzo powoli.Nie chciał, aby stojący tuż obok facet z bronią gotowądo strzału zle zrozumiał jakikolwiek jego ruch.Najpierw cofnął rękę z bioder Banner, potemwolno wyciągnął drugą zza kołnierza jej koszuli, w końcu odsunął się od dziewczyny.Przestrzeń między nimi powiększyła się bezpiecznie.Banner miała strach w oczach.Randy otworzył zamkniętą dłoń i Jake mógł zobaczyć, co trzyma: włochata gąsienicapełzła po jego ręce.- Chciałem tylko zdjąć to z niej.- Potrząsnął ręką i robak spadł na ziemię.Jake zapatrzył się w tę otwartą dłoń.W innych okolicznościach pewnie by się roześmiał,zażartował, że chciał strzelać do robaczka.W tej chwili był zbyt poruszony widokiem obcejmęskiej ręki dotykającej Banner, żeby uznać sytuację za śmieszną.Schował broń i skinąłgłową w kierunku Jima i Pete'a.Uśmiechali się gorzko i zdawali się myśleć: jakich idiotówpotrafią zrobić z siebie mężczyzni, kiedy w polu widzenia pojawi się spódniczka.- Masz robotę - mruknął Jake i to wystarczyło Randy'emu.Skinął głową Banner, nałożyłkapelusz i już go nie było.- Wsiadaj na wóz - zwrócił się Jake do dziewczyny.Czuła się upokorzona oraz wściekła inie chciała wdawać się z nim w dyskusję.Wskoczyła na siedzenie, chwyciła lejce, uderzyłanimi po końskim zadzie i ruszyła z miejsca.Jake zagwizdał przez zęby i Stormy pojawił się przy nim.Jechał obok wozu.Ona nieraczyła na niego spojrzeć ani się odezwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]