[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Zdejmuję z ciebie klątwę.Zapadła głucha cisza.Po chwili rozbrzmiał śpiew wielu głosówzestrojonych w idealnej harmonii, a potem znów nastała cisza.Szkatuła zaczęła drżeć.Bishop i Merryn odsunęli się od niej, najdalejjak mogli.Znienacka szkatuła wybuchła feerią barw.Czerwone, błękitne,pomarańczowe i zielone płomienie unosiły się w górę, strzelając itrzeszcząc coraz głośniej, aż Merryn i Bishop zasłonili sobie uszy rękami.Nagle barwne płomienie i hałasy znikły.Po prostu znikły.Znów byliw otworze tylko we dwoje.Wiesz co, Merryn?Dziewczyna pytająco przechyliła głowę na bok.- Właśnie do mnie dotarło, że bardzo bym chciał zobaczyć, jakprzede mną klęczysz.- Dlaczego? Chciałbyś, bym cię czciła?355RSBishopowi zakręciło się w głowie.Przecież widział ją, do diabła!Widział, jak klęczy, dotyka go i pieści, a potem bierze do ust.Zadrżał.Byli na dnie jakiejś przeklętej dziury, nie miał pojęcia, jak się z niejwydostać, za to nie mógł pozbyć się wizji pieszczącej go Merryn!Najwyrazniej całkiem oszalał.Wszystko, co się wydarzyło w tym miejscu, było kompletnymszaleństwem.Chciał to zignorować, skupić się wyłącznie naterazniejszości, na tym, czego mógł dotknąć.Terazniejszość, pomyślał, coza błogosławieństwo.Wiedział, że ani on sam, ani Merryn nie chce więcejrozmyślać o szkatułce, czarowniku Mawdoorze i wszystkich jego demo-nach.Tego było po prostu za wiele.Nagle Bishop usłyszał śmiech.Ten sam, który słyszał, gdy zapierwszym razem pochylił się nad otworem.Ten sam, gdy ktoś uderzył gow twarz.Zmiech stawał się coraz głośniejszy.Spojrzał na Merryn.Dziewczyna czekała, aż Bishop się odezwie,lecz on zwyczajnie nie mógł wykrztusić ani słowa.Zdał sobie sprawę, że Merryn nie słyszy śmiechu.Raptem się uśmiechnął.- Nie, nie chcę, byś mnie czciła.Opowiem ci o tym pózniej.Wydostańmy się stąd.Podaj mi rękę.Bez zbędnych pytań podała mu dłoń.Bishop przyciągnął ją do siebie i ciasno otoczył ramionami.Zmiechprzycichł.Rycerz był pewien, że tym razem nikt go nie uderzy.Czy to ty,książę? Chcesz, żebym wylazł wreszcie z tej dziury, czyż nie? Chcesz,żebyśmy zostawili w spokoju twoją jaskinię.356RSBishop zamknął oczy.Gdy je otworzył, zobaczył sznurową drabinkęzwieszającą się po ścianie.- A to skąd się tu wzięło? - zapytała Merryn.W jej głosie nie słyszałlęku, tylko ciekawość.- Przecież nie było jej tu wcześniej, prawda, Bishopie?- Masz rację, nie było jej.Nic więcej nie powiedział.Zresztą, cóż mógłby powiedzieć? %7łeksiążę przyczepił sznurową drabinę? Stwierdził, że obydwoje przekroczylijuż granicę strachu i zrozumienia dla wszystkiego, co się działo.- A może tu była, tylko jej nie zauważyliśmy?- Może była niewidzialna? Nie miał pojęcia.Wiedział jednak, że jązobaczy, gdy otworzy oczy.Wygramoliwszy się na dno jaskini, wiedział doskonale, że już nigdywięcej nie usłyszy tego śmiechu.Czy był to książę, czy nawet Brecia, głoszniknął na dobre.Bishop raz jeszcze zerknął do otworu i wcale się niezdziwił, że sznurowa drabina zniknęła również.Cokolwiek się wydarzyło, czy sam to sobie wymyślił, czy był towytwór jego szaleństwa, wiedział, że wszystko już się skończyło.Klątwanie działa.Dokąd udał się Mawdoor ze swoją skrzynką? W przeszłość? Wprzyszłość? Nie miał pojęcia.Może nawet unosi się teraz tuż nad jegogłową? Któż może to wiedzieć? Może czeka na kolejnego przypadkowegorycerza, który raz jeszcze odtworzy zamierzchłą historię?Merryn starała się otrzepać i uporządkować suknię.- Złamałem klątwę - powiedział do niej Bishop z pełnymprzekonaniem.Wiedział, że obydwoje muszą w to uwierzyć.357RS- Aha - odparła lekkim tonem Merryn, uśmiechając się promiennie.-Chyba masz rację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]