[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tom zapukał do drzwi jej gabinetu o jedenastej.Po przymierzeniu i odrzuceniu całego stosu rzeczy, postanowiła, że ubierze się zgodnie ze swoim nowym wizerunkiem: w obcisłe dżinsy i granatowy sweterek z wycięciem w szpic, obramowanym zieloną i białą lamówką.Makijaż nałożyła w ten sposób, że twarz wydawała się potraktowana jedynie wodą i mydłem, włosy luźno związała z tyłu jasną apaszką.Poprzedniego wieczoru umyła je i zrobiła sobie nowe jasne pasemka.Teraz w promieniach słońca lśniły złotem.Tom też ubrał się jak na wycieczkę: spodnie w stylu Nantucket w odcieniu wyblakłej czerwieni, dopasowana kolorystycznie koszula włożona na biały podkoszulek i bose nogi w pantoflach Timberland.Rozpo-58znała ten styl.Kiedyś, podczas jednej ze swoich podróży do Ameryki, gdy czekała na samolot z New Bedford do Nantucket, widziała tak ubranych mężczyzn.- Muszę ci przyznać, że umieram z ciekawości oznajmił, gdy jechali windą.Palladiańska willa w kornwalijskiej dziczy!- Uzbrój się w cierpliwość poradziła uprzejmie Liz.- W odpowiednim czasie wszystko zostanie ci objawione.- Liczę na to odparł znaczącym tonem.6Tom jeździł granatowym saabem turbo 900SE ze składanym dachem.Liz znała ten samochód.Jak na jej gust aż nazbyt często widywała wsiadającą do niego Melanie.Była ciekawa, jak Tom usprawiedliwił się przed Melanie - jeżeli w ogóle uznał to za stosowne - że bez niej wyjeżdża na weekend.Pewnie powiedział, że jedzie tak daleko na zachód z jej powodu, bo chce odpowiednią oprawę dla klejnotu, jakim jest ich gwiazda reklamy.- Którędy pojedziemy? - spytał, wkładając torby do bagażnika.- Wolisz szybką podróż, czy widoki jak z bajki?- Chyba mamy czas na podziwianie pięknych pejzaży.Mówiłaś, że jesteśmy oczekiwani dopiero wieczorem.Liz przysięgłaby, że w jego głosie usłyszała radość, ale zaraz zganiła się, że bierze własne życzenia za rzeczywistość.- Tak, nie musimy się spieszyć.Jedź więc do rozjazdu.Potem tobą pokieruję.Słońce jasno świeciło, ale wiał chłodny wiaterek.Jednak w wielkim samochodzie panowało przyjemne ciepło, a Liz, zgodnie ze słowami piosenki, była „ogrzewana przez miłość".- Dlaczego się uśmiechasz? - spytał, skręcając na zachód.- Cieszę się z powodu weekendu - odparła i szybko dodała: - Poza tym, skoro mamy przed sobą długą drogę, na pewno pozwolisz mi poprowadzić ten piękny, drogi samochód.- Jeżeli kierujesz tak samo, jak piszesz, nie będę miał żadnych obaw.60Ty może nie, ale ja tak, pomyślała.Cała ta podróż jest czymś, co do tej pory przeżywała jedynie w marzeniach.I nie miało znaczenia, że to wyjazd służbowy.Fakt, że jechała z Tomem, zakrawał na cud.Z początku była bardzo zdenerwowana, ale po jakimś czasie, gdy wdali się w miłą pogawędkę, zaczęła się uspokajać.Opowiadali sobie nawzajem o swoim dotychczasowym życiu.Ojciec Toma, znawca prawa antytrustowego, pracował w Departamencie Stanu.Jego matka była dziennikarką specjalizującą się w kwestiach polityki.Tom urodził się w Waszyngtonie.W przeciwieństwie do Liz, nie miał rodzeństwa.Tak samo, jak jego ojciec studia odbył na Wschodnim Wybrzeżu, w Dartmouth.Z początku również chciał zostać prawnikiem, szybko jednak uświadomił sobie, że mu to nie odpowiada, i zajął się reklamą.Zaczynał w firmie J.Walter Thompson w Nowym Jorku.W wieku dwudziestu czterech lat był już kierownikiem zespołu.Na przełomie lat dziewięćdziesiątych pracował w ich londyńskiej filii, tak więc w Anglii nie czułsię obco.Potem łowcy głów upolowali go dla BBD&O, gdzie pracowałprzez pięć lat, zanim go skaptowano do agencji Hendricks-Mahona, których z kolei porzucił dla BB&B.Lubił różnorodność zadań, nieustanne wyzwania, napięcie i radość, gdy kampania reklamowa okazywała się sukcesem, a klient wracał z następnym zleceniem.- Niektóre reklamy są obrazą dla rozumu zauważyła Liz.A już zwłaszcza amerykańskie.Nie obraź się, ale oglądałam reklamy w waszej telewizji i okropnie mnie to mierziło.Często dajecie kopniaki konkurentom.Reklama dyskredytująca rywali jest naprawdę w złym stylu.- Zgadzam się.Dlatego podoba mi się praca w Anglii, gdzie takie rzeczy są zabronione.Jednak jest to bardzo skuteczny sposób.Działa jak nakładanie smaru na piszczące koła.Tak przynajmniej powiedziałmi pewien Anglik.Natomiast wy zmuszacie ludzi, by usiedli i uważnie patrzyli.Zresztą tobie się to fantastycznie udaje.Ostanie zdanie Toma pozwoliło Liz uniknąć rozmowy na tematy, których nie chciała poruszać.Potem zaczęli dyskutować o muzyce.Liz z radością odkryła, że Tom, tak samo jak ona zna się na muzyce i lubi jej najrozmaitsze rodzaje, szczególnie jazz.Też uwielbiał Carmen MacRae, a Pata Metheny'ego nie tylko słyszał na płytach, lecz nawet był na jego ostatnim koncercie w Nowym Jorku.Zgodził się z nią również, że Stephen Sondheim jest godnym następcą Gershwina.Znał wiele jego utworów, które nigdy nie przewędrowały na drugą stronę Atlantyku.- Mamy podobny gust - powiedział, gdy zgodnie przyznali, że nie ma nic lepszego jak fortepian, bęben basowy, perkusja i wokalista pokroju Elli, MacRae albo Franka Sinatry, którzy nadają standardom nowe 61magiczne brzmienie.Tom włączył magnetofon.Rozległa się muzyka z Company Sondheima.Zanim Liz się spostrzegła, minęli Basingstoke i Andover, i już zmierzali do Wincanton.Tom zaproponował, by zatrzymali się na lunch.Był fantastycznym rozmówcą, i nawet gdy od czasu do czasu zapadało milczenie, Liz nie czuła się zakłopotana.Wreszcie w Exeter, mimo że nie wyglądał na zmęczonego, poczuła się zobowiązana do zastąpienia go przy kierownicy na ostatni kawałek drogi.Nie sprzeciwił się, a ponieważ popołudnie było piękne, złożył dach.Liz z rozkoszą wystawiła twarz na gorące słońce i podmuchy wiatru.Czuła się szczęśliwa, że przebywa w towarzystwie Toma, prowadzi przy dźwiękach gitary Pata Metheny'ego, i że niedługo znów zobaczy Dona.W doskonałym czasie przejechała przez Dartmoor i Launceston, potem Bodmin Moor i Truro.Wreszcie znaleźli się na ostatnim odcinku trasy.W Falmouth wybrała drugorzędne drogi, prowadzące do rzeki Helford.Do willi zbliżyli się od południa, bo Don powiedział, że jest tam szosa prowadząca dnem doliny, którą samochody mogą podjechać po zboczu i dostać się na teren posiadłości.Nieświadomie pochyliła się do przodu.- Już prawie dotarliśmy do celu - powiedziała.Co takiego jest w tym miejscu? spytał zaintrygowany jej czułym tonem.Zobaczysz - obiecała tajemniczo.W tej chwili ukazał się ich oczom dom.Dziś nie wyglądał jak obsypany białym lukrem.Promienie skłaniającego się ku zachodowi słońca barwiły go na różowo.- Doskonale rozumiem twój zachwyt wyszeptał Tom, widząc to piękno.- A nie mówiłam powiedziała tak natchnionym głosem, że Tom musiał na nią spojrzeć.Jednak Liz z uśmiechem patrzyła na Adelinę, która usłyszała samochód i pojawiła się na górnym tarasie.- Adelino! Jesteśmy zawołała, wyskakując na podjazd.- Benvenuta! - Adelina wyciągnęła ręce na powitanie.- Jak dobrze znów tu być!Spojrzenie Adeliny minęło Liz i spoczęło na Tomie, który wyjmował torby z bagażnika.Liz zauważyła, że oczy gospodyni rozbłysły.Tak, pomyślała z dumą.Czyż nie jest przystojny? Gdy ich sobie przedstawiała, ze zdziwieniem usłyszała, jak Tom pozdrawia Adelinę w jej ojczystym języku.- Nigdy nie mówiłeś, że znasz włoski.62- Nigdy nie pytałaś.- Il signore czeka na was ponagliła Adelina i poprowadziła ich przez dom na tylny taras, gdzie John diMarco siedział jak król w swoim fotelu.Słysząc, że nadchodzą, wstał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]