[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakwcześniej czy później gdzieś przecież musiała dopłynąć, nieprzejmowała się więc tym zupełnie.Płynęła najpierw żabką, potem kraulem, a potem znowu żabką, ażwreszcie obróciła się na plecy i leżała na wodzie, oddzielona od światamgielną zasłoną.Gdzieś w pobliżu coś plusnęło, nad głową Weronikizabrzmiał krótki krzyk jakiegoś ptaka.Mgła tłumiła dźwięki i zacierałagranice między wodą a powietrzem, a Weronice zdawało się, że pojęciaczasu i miejsca nagle straciły swoje znaczenie.Trwała zawieszona wemgle, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość.Lecz to wcale nie byłoważne.Nieważne było „gdzie”, „kiedy”, „jak”, „co” — nawet „po co”było już nieważne.Nie było przeszłości i przyszłości, mgła okrywała to,co się wydarzyło i co się jeszcze wydarzy.Tęsknoty, lęki i pragnieniaWeroniki małej i Weroniki dorosłej nagle straciły znaczenie.Nieistotnebyło to, co przeżyła i co ją jeszcze czeka.Jakby w tej mgle unosiła sięponad czasem i przestrzenią, przepełniona jedynie świadomościąistnienia.„Jestem” — powtarzała sobie w myśli i nie musiała dodawać nicwięcej, bo nic więcej w tym momencie się nie liczyło.Bo jakakolwiekby nie była i cokolwiek nie przydarzyłoby się jej po drodze, i tak było to nieważne.To wszystko opadło z niej teraz niczym ubranie.I zobaczyła,a może raczej poczuła siebie taką, jaką widział ją Stwórca.Nagą — bez tego wszystkiego, czym zasłaniała się w obawie przedzranieniem, czym otulała się, żeby nie zmarznąć, co wkładała na siebie,by poczuć się lepiej lub przyciągnąć uwagę.Nagą.Prawdziwą.Piękną.Kołysała się we mgle, odnajdując w sobie ten pierwotny zamysłStwórcy.Tak bardzo chciała zatrzymać tę chwilę.Żeby pamiętać, żebyzawsze pamiętać, że Bóg w nią wierzy bez względu na to, co było i cobędzie.Nie zastanawiała się, gdzie jest i dokąd płynie.Nigdzie się jejprzecież nie spieszyło.Mogła tak płynąć i płynąć.Zdziwiła się, kiedy w pewnym momencie dotknęła nogą dna.Odwróciła się na brzuch i, nie spiesząc się, dopłynęła do brzegu.Mgłarozrzedziła się trochę i Weronika zobaczyła, że zaledwie kilkanaściemetrów dzieli ją od drzewa, pod którym zostawiła ubranie.Wyszła zwody.Dopiero teraz za wąskim pasem trzcin, po przeciwnej stroniedostrzegła pomost i stojącego na nim wędkarza.Mógł mieć okołosześćdziesiątki, może trochę więcej.Stał jak wryty i z otwartymi ustamigapił się na Weronikę.Przeżegnał się, trzy razy splunął przez lewe ramię i zamrugał, najwidoczniej mając nadzieję, że widziadło zniknie.Ale nieznikało.— Jezus Maria! A co ty tu robisz, goła jak święty turecki?! —zawołał lekko drżącym głosem.— Człowiekiem jesteś czy zjawą?— Jestem.Po prostu jestem — odpowiedziała Weronika.Naga.Prawdziwa.Piękna.Zmarznięta.Ociekająca wodą.Bosa.Zbiedronką na ramieniu, z garścią malin, które czekały tu na nią aż dowrześnia, z promykiem słońca wplątanym we włosy szła przez las,czując pod stopami miękki mech, twarde szyszki, ziemię.życie.poprostu życie…
[ Pobierz całość w formacie PDF ]