[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na cholerę to komu potrzebne, patrzyła zbalkonu na budowę i kaszlała przesadnie, udając, że dusi440się od pyłu wznoszonego przez maszyny.Szybko przeko-nała się jednak, jak przyjemnie można spędzić czas, space-rując wśród półek, bo niby wszystko jest, a ciągle czegośczłowiekowi brakuje, jak rozejrzy się po takim sklepie.Wtedy gdy niczego nie było, mniej jakoś brakowało, dzi-wiła się Jadzia całorocznej obecności owoców zwielokrot-nionych w lustrach w lśniącą, obfitą nieskończoność.Awyskoczyłam sobie na degustacje, mówiła spotkanej przedbramą Krysi Zledz, jeszcze zadyszana od tego kupowania,konsumowania, kolekcjonowania różnych serii romansówHarlequin, z których za najciekawsze i najbardziej życio-we uważała medikale, gdzie męscy lekarze z posiadło-ściami spotykali kobiece pielęgniarki nieposiadające nie-ruchomości, ale obdarzone ciałem, włosami i oczami.Ach,gdyby tak Dominika za takiego lekarza, marzyła, za dokto-ra Michorowskiego jakiegoś, w welonie matki ręką hafto-wanym.Francja-elegancja, cmokała, kupując w specjalnejofercie rzeczy, których nie nadążała zjadać i zużywać,prawdziwa Francja-elegancja, przyglądała się kolorowympuszkom i pudełkom.Wznosiła z nich piramidy zapasów,budowała chińskie mury z groszków i sardynek, mydeł iproszku, odkładała dla córki upominkowe zestawy kosme-tyków i słodyczy przecenione po świętach.OpowiadałaDominice, że rano jest najwięcej degustacji i baby lecą naśniadanie.Lumpów i bezdomnych, którzy kiedyś byli gór-nikami, ochrona wyrzuca ze sklepu na zbity pysk, ale docodziennego najazdu staruszek przywykła.Co tam zje takababcia, a i wyniesie niewiele, batonik Mars albo mydełkoPalmolive; popsika się dezodorantem Bac albo odświeża-czem powietrza o zapachu morskiej bryzy.Mogą więc441spokojnie przejść kilka razy wśród półek i pojeść żółtegoserka pokrojonego w kostki jak dla myszy, płatków kuku-rydzianych z mlekiem, plasterków kiełbasy przebitychdrewnianą wykałaczką, przydatną pózniej do wydłubania zprotezy tych opornych resztek, których mimo prób nie dasię zassać i wycmoktać.Niektóre cwaniary podchodzą dodegustacji nawet po trzy razy, krzywiła się Jadzia na takąniegodziwość, a jej zaciśnięte usta przesuwały się w prawona naciągniętym jak postronek mięśniu policzka.Cwania-ry, robią małe kółeczko i znów są, żeby złapać, co się da,na łapu-capu, za darmochę kałdun napchać.Miała więcJadzia swoje małe przyjemności i nie poddała się nawetwtedy, gdy po raz pierwszy przewróciła się w drodze dosupermarketu, tak że dwa tygodnie spędziła unierucho-miona i potłuczona, a do tego zgubiła nowy moherowyberet.Nie zmogła jej żadna z drobnych katastrof Babela,gdzie brakowało prądu, wybuchały kaloryfery i awanturydomowe w reakcji łańcuchowej.Uległa, dopiero gdystyczniowej nocy kran strzelił jej w pierś strumieniemzgniłych jaj i powalił na podłogę ciemnej łazienki, bo poco na chwilę światło zapalać i wyrzucać pieniądze w błoto.Przeleżała tak kilka godzin, popłakując cichutko, aż nabra-ła sił na tyle, by doczołgać się do telefonu, ciągnąc za sobązłamaną nogę.Przyjedzie! Proszę bardzo.Ale niech Do-minika nie liczy, że się nauczy mówić w tym języku, naktórym język można sobie połamać.Mogą tam mówić doJadzi, ona na to nyśt fersztejen do swidania i kropka.W mieszkaniu państwa Chmura do spakowania pozo-stała jeszcze tylko kolekcja kryształów.Jadzia zgodziła się,442by wynajęta firma zrobiła resztę, ale kryształów nie po-zwoliła obcym dotknąć; popaprzą łapskami, upuszczą alboświsną i szukaj wiatru w polu.Takie kryształy to majątek.Wprawdzie teraz są niemodne, ale tylko patrzeć, jak wró-cą, to sobie poustawiasz po swojemu, mówiła do Domini-ki, owijając w gazety monstrualne wazony i bomboniery.Poświęciła na to kilka roczników Przyjaciółki , ziejącychdziurami po wycinanych przez lata poradach i przepisach,które zblakły i rozpadły się, zanim zdążyły się zmateriali-zować w strucle, torty i sztufady.Kruche, wzdychała, de-likatne.Dla pewności upychała w środku kryształów kulkiskarpet i bielizny.Dominika zauważyła, ze chora dłoń matki ściemniałai skurczyła się.Wyglądała jak gałązka martwego drzewa.Jadzia była o tyle niższa od niej - drobna, krągła i pozba-wiona kantów matka kieszonkowa.Mała jak młodsza sio-stra, której Dominika nigdy nie miała.Gdy wychodziły,Jadzia Chmura zamknęła puste mieszkanie na dwa zamki idla pewności szarpnęła klamką, jak zawsze to robiła, mi-mo iż w środku nie było już nic.A wiesz, córeczko, żejednak jakoś żal człowiekowi tej Piaskowej Góry, powie-działa, gdy odjeżdżały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]