[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Krzak ma rację, w tych warunkach nie pracują nawet plemiona z Afryki Równikowej…! Janeczka i Pawełek pod parasolem siedzieli wyłącznie w czasie jedzenia.Poza tym na zmianę, to przebywali w wodzie, to łazili po plaży.Wszędzie leżały w piasku prześliczne muszle, wielkie jak pół dłoni, brązowo–białe, wzorzyste, niektóre z oryginalnymi kolcami.Były także gładkie, z różowym i fioletowym wnętrzem.Po południu zbiór nie mieścił się już w torbie na zakupy.Do domu wyruszyli trochę wcześniej niż inni, pani Krystyna bowiem chciała zrobić zakupy.Wielka hala targowa w Mostaganem wypełniona była głównie rybami.Całkowicie nieznane gatunki leżały w stosach na ladzie, niektóre w całości, inne wypatroszone i podzielone na kawałki.Janeczka i Pawełek z zachwytem odnieśli się do propozycji nabycia rekina.Mieli nadzieję, że będzie to cały rekin, ostatecznie może niewielkich rozmiarów, i rozczarowali się, widząc po prostu ogromne kawały mięsa, krojone nożem i rąbane tasakiem.Pocieszyło ich zapewnienie, że mięso pochodzi z rekina bardzo dużego.Kupili jeszcze jakieś inne ryby, niewielkie, z bardzo wyłupiastymi oczami, o których pan Roman wiedział, że są wyjątkowo smaczne i mało ościste.Z wielkim trudem wyciągnął w końcu swoją żonę z przecudownej hali.Dojeżdżając znów do Relizane, natknęli się na jadący z przeciwka samochód znajomej marki.Dwa polskie fiaty zamrugały do siebie światłami i zwolniły.— Sęczykowscy! — zawołał pan Roman i zahamował.— Sęczykowscy tutaj! — wykrzyknęła pani Krystyna.— Coś podobnego! — Jak to, nie mówiłem ci? Od dwóch lat siedzą w Oranie! — Hej, jak się macie? Cześć, Krystyna! — zawołał pan Sęczykowski.Państwo Sęczykowscy, starzy znajomi państwa Chabrowiczów, wracali właśnie do domu z wizyty w El Asnam.Zaprosili ich do siebie na cały weekend, obiecując pokazać pani Krystynie ekskluzywny ośrodek wczasowy w Andaluzach.Państwo Chabrowiczowie z radością przyjęli zaproszenie i dwa fiaty rozjechały się w dwóch przeciwnych kierunkach.W domu wszystko znaleźli w porządku.Nikt się nie włamał, nikt niczego nie ukradł.Pawełek był trochę niezadowolony.— I na co to było skrobać na wszystkim te iks siedem? Cała robota zmarnowana! Oni chyba o tym wiedzą i już nigdy nic nie ukradną! — Byłoby to szczęście bez granic — rzekł stanowczo pan Roman.— Wcale nam nie zależy na zwycięskiej wojnie, tylko na zachowaniu mienia.Znacznie bezpieczniejsze.— E tam! Wszystkie nasze odkrycia na nic! Do bani… Janeczka przywołała brata do porządku.— Puknij się, przecież nie przyjechaliśmy tutaj łapać złodziei! Zdaje się, że masz dosyć roboty i bez nich, nie? Miałeś się zastanowić, jak odwalić kamień! — Wielkie mi co — mruknął Pawełek, ale zaniechał narzekań.Zaraz nazajutrz zasadził Janeczkę do roboty.W samo południe można było tylko siedzieć z mokrym gałganem na plecach, Janeczka zatem nie protestowała.Posłusznie przystąpiła razem z bratem do zeskrobywania łepków z zapałek.— I na co to ma być? — spytała podejrzliwie, napoczynając drugie pudełko.— Na lont — wyjaśnił z wyższością Pawełek.— Potrzeba nam dużo, bo muszę zrobić próby.Jeszcze nie wiem, jaka długość będzie odpowiednia.Musimy zdążyć uciec na bezpieczną odległość.— A jeszcze mówiłeś, że rozwalisz tę pułapkę w Wąwozie Małp.— Toteż tym bardziej.Warto by się dowiedzieć, czy już jej kto nie załatwił.— Nie wiem jak.To znaczy, nie wiem kiedy.W przyszłym tygodniu mamy jechać do Oranu.— Coś trzeba wykombinować, żeby tam pojechać, bo powiem ci, że mnie głupio.I jeszcze trzeba mieć trochę czasu na te sztuki z rozwalaniem.Zostawić tego na zawsze nie możemy, bo to by było świństwo.Przez chwilę, nic nie mówiąc, pracowicie zeskrobywali łepki.— Ja bym zrobiła tak — odezwała się Janeczka po namyśle.— Nawet i bez wybuchu, żeby nie było dużego hałasu.Parę siatek bym wzięła albo toreb, albo czegoś takiego.Włożyłabym do tego kamienie, po jednym, i ostrożnie, albo nie po jednym dużym, tylko dużo małych i te kamienie w torbach położyłabym na kupie zamiast tych luzem.Do toreb trzeba przywiązać długie sznurki.Wyszłabym i pociągnęła za sznurki i wtedy te kamienie w torbach by zlazły.A resztę załatwiłby sam pień.Nawet gdyby porządnie gruchnęło, to zawsze byłoby ciszej niż wybuch.Pawełek ze zmarszczoną brwią oceniał pomysł siostry.— Można i tak, dlaczego nie? Tylko na to potrzebne jest o wiele więcej czasu.Wybuch, to podłożyć, podpalić i w nogi, a tu by się trzeba kotłować z pół godziny.Nie wiem, czy nas tam zostawią na tak długo.— To przygotować sobie i jedno, i drugie, a potem zrobić to, na co będziemy mieli czas.Jakoś się do tego Wąwozu Małp dostaniemy.W ostateczności uprzemy się, żeby pojechać tak sobie.— Okropnie wielka ta Algieria! — mruknął Pawełek z lekką urazą.— Dużo jeszcze? — spytała trochę niecierpliwie Janeczka, przegarniając oskrobaną zapałką proszek w połówce mydelniczki.Pawełek zajrzał do mydelniczki i również przegarnął proszek.— Na próbę może wystarczy.Czekaj, zrobię lont i zamoczę, a ty skrob dalej.Niszcząc kolejne pudełko zapałek, Janeczka z zaciekawieniem przyglądała się bratu.Pawełek nalał do mydelniczki odrobinę wody i wymieszał zawiesinę.Następnie odciął od kłębka pani Krystyny nieco więcej niż dwa metry włóczki, złożył ją na pół, skręcił porządnie, znów złożył na pół i puścił jeden koniec.Sznurek skręcił się sam.Pawełek przyjrzał mu się i zawahał.— Cienki trochę.No nic, w razie czego się pogrubi… — Dlaczego dolałeś do tego wody? — spytała Janeczka nieufnie.— Przecież ma się palić.Woda się będzie paliła? — Już ja wiem, co robię.Będzie się paliło, jak wyschnie.Wymieszał proszek z wodą jeszcze raz i ostrożnie zaczął w nim zanurzać skręcony sznurek.Sznurek nasiąknął błyskawicznie, ale pokruszone łepki od zapałek nie chciały się do niego przyczepiać.Pawełek zafrasował się nieco.— Niedobrze… Podrapał się po głowie, zastanowił i poszedł do kuchni po łyżeczkę.— Wynieś śmieci — powiedziała kończąca obiad pani Krystyna.— Teraz zaraz? — oburzył się Pawełek.— Teraz zaraz.Jest pełno, a muszę gdzieś postawić drugą torbę.Pawełek westchnął ciężko, zabrał z kąta wielką, plastikową czarną torbę ze śmieciami i wyniósł ją pod latarnię przy ulicy.Wzdłuż pobocza, pod wszystkimi niemal latarniami stały już takie same czarne torby, po które o rozmaitych porach przyjeżdżali śmieciarze.Część z nich była poprzewracana i rozgrzebana.Pawełek wrócił bardzo szybko.— Hej, tu przyszedł osioł! — zawołał, wpadając do domu.— Stoi przed naszą furtką.Dajmy mu coś! Janeczka zerwała się natychmiast.— Gdzie osioł? Chcę zobaczyć! W wąskim przejściu między ogrodzeniami istotnie stał osioł.Wyglądał bardzo sympatycznie, ale wydawał się smętny i zrezygnowany.Janeczka biegiem wpadła do kuchni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]