[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.94Ktoś ulokował otwarty pojemnik z ciałem Giny - Max ciągle niemógł się zmusić do myślenia o nim jak o trumnie - na stole znajdującympośrodku pomieszczenia.Prawdopodobnie ten sam ktoś naciągnął białeprześcieradło na jej twarz.Max stal przez dłuższą chwilę, wpatrując sięw prześwitujący spod całunu profil ukochanej.Na jej wydatny nos.Gina żartobliwie nazywała go swoim dziobem.Swoją przepustką doekstradużej porcji tiramisu, kiedy jadła kolację w Małej Italii.Nigdy jej nie powiedział, że jego zdaniem dzięki temu nosowi jejtwarz przypomina jeszcze bardziej twarz egzotycznej piękności.Nigdynie powiedział, jak bardzo go kocha.Jak bardzo ją kocha.Mijały minuty.Wiele, wiele minut.Max nie podnosił prześcieradła.Po prostu nie mógł się ruszyć.Nie chciał widzieć jej w majestacie śmierci.Mimo to wiedział, że będzie musiał spojrzeć.Nie mógł zabrać jej dodomu, dopóki nie potwierdzi jej tożsamości.Lecz dopóki jej nie ujrzał, dopóki nie dotknął zimnej, zastygłej twa-rzy, mógł udawać, że wszystko to pomyłka.%7łe tak naprawdę Gina nieumarła.%7łe w jej oczach ciągle jeszcze mienią się iskierki, które widziałtam, kiedy się śmiała i pochylała w jego stronę, by go pocałować.Zostanę, dopóki mnie będziesz chciał.Ale nie została.Udało mu się ją przekonać, że nie jest mu potrzebna.A teraz Gina nigdy już go nie pocałuje.I to dlatego, że on tak choler-nie bał się tego związku.- Max, wchodzę! - Jules Cassidy z głuchym trzaskiem zamknął zasobą drzwi.Chryste Panie.Max z trudem wydobył z siebie glos.- Nie! - Ten dzwięk bardziej przypominał warknięcie niż normalnesłowo.Ale Cassidy nawet się nie zawahał.- Kochany, stoisz tu już prawie pół godziny - powiedział miękko.-Umówmy się, że to ja podniosę to prześcieradło, żebyśmy mogli ją zobaczyć, dobrze?95Najwidoczniej było to jedno z tych pytań, na które nie oczekuje sięodpowiedzi, bo Jules nie dał Maksowi czasu na odpowiedz.Po prostu wy-ciągnął rękę i.0 Boże, Boże, Boże!Giną była straszliwie poparzona.Max wzdrygnął się, odskoczył, alepotem.Zatrzymał się.Miał wrażenie, że uszło z niego całe powietrze, jakbyotrzymał potężny cios w żołądek.Nie mógł oddychać, nie potrafił wy-krztusić słowa.Ale Jules mógł.- To nie ona! - wyszeptał z niedowierzaniem.- Chryste, to niejest Giną!Ktokolwiek leżał w tej trumnie, był młody, płci żeńskiej, z długimiciemnymi włosami i wydatnym nosem.Za życia ta dziewczyna musiaławyglądać zupełnie jak Giną, zwłaszcza z pewnej odległości.0 zmroku.Lecz niezależnie od tego, kim była, nie była Giną Vitagliano.Przez moment wydawało się całkiem prawdopodobne, że Max za-cznie wymiotować.Powstrzymał się siłą woli, bo wiedział, że pochłonie to zbyt dużocennego czasu.Zamiast tego odwrócił się i uważnym spojrzeniem obrzucił rzędytrumien stojące dookoła pomieszczenia.Jules, sprytny chłopak, w lot zo-rientował się, o co szefowi chodzi, i ruszył z pomocą.Zamki nie były zatrzaśnięte.Wieko odskoczyło i.Jakiś starszy mężczyzna.- Przepraszam, że panu przeszkodziłem, sir.-Jules Cassidy delikat-nie opuścił pokrywę.Max chwycił wieko następnej.- Jemu to wisi, on nie żyje - warknął w stronę Julesa.Pstryknięciem otworzył zamki, podniósł wieko trumny i zamarł, po-nieważ leżała tam kolejna młoda kobieta o długich ciemnych włosach,lecz - dzięki Bogu - to również nie była Giną.1w tym momencie coś w nim pękło.Musiał wydać z siebie jakiś niepokojący dzwięk, bo Jules w jednejchwili znalazł się przy nim.Jules, jedyny człowiek, jakiego znal, który96wpadł na pomysł, by przepraszać nieboszczyka.Albo który odważył siępodtrzymać swojego szefa; szefa, którego surowość i brak tolerancji dlagłupich błędów - wystarczy jedno potknięcie i wylatujesz z zespołu"-były wręcz legendarne.- Znajdziemy ją, kochany, nie martw się - wyszeptał Maksowiwprost do ucha.- Na pewno.Ale jeśli mam być szczery, to raczej nietutaj.Przez kilka sekund wydawało się całkiem możliwe, że to Jules jestjedyną podporą Maksa.- Boże, jakbym chciał, żeby ona żyła - Max wydusił z siebie te sło-wa, po raz pierwszy pozwalając sobie na emocje.Pragnął tego tak bar-dzo, że obawiał się, iż nie będzie zdolny do bezstronnego osądu sytuacji.Oderwał się od Julesa i wytarł z łez twarz.Do diabła, póki nie znajdzieGiny, szkoda czasu na plącz.- Naprawdę uważasz, że ona żyje?We wzroku Julesa dostrzegł uprzejmość i sporą dozę współczuciai to doprowadziło go do szału.- Cholera, nie zgrywaj mi tutaj jakiegoś pieprzonego przyjaciela, dobrze?! Wcale nie jesteś moim przyjacielem! Niech to diabli wezmą! -wrzasnął, choć świetnie wiedział, że nie powinien rozmawiać w ten sposób z żadnym podwładnym.- Ty tylko dla mnie pracujesz! Odpowiadajmi tak jak doświadczony agent, jakby twoja robota zależała od tego, czypowiesz prawdę.Jules skinął głową i zamknął drugą trumnę, tym razem po cichuprzepraszając jej właściciela.- Nie po raz pierwszy mam do czynienia z czymś takim - wyjaśniłspokojnie.- Myślę o niewłaściwym umieszczeniu ciała.Wie pan o tymrównie dobrze jak ja, sir.Takie pomyłki zdarzają się całkiem często.Otworzył zamki w kolejnej trumnie, a Max zacisnął zęby, kiedy uno-sili jej wieko.Młody mężczyzna.Bardzo młody i bardzo martwy.Gdzieś tam jegomatka wypłakiwała sobie oczy.- Ale sądzę, że na tym etapie powinien pan pozwolić sobie choć naodrobinę nadziei - dokończył Jules, przechodząc do następnych zwłok.97Max znowu musiał wytrzeć oczy.Nie płakał wcale, gdy był przeko-nany, że Gina nie żyje.Ta nieszczęsna nowina zmieniła jego serce wgłaz.Jednak teraz te głupie łzy za nic nie chciały przestać płynąć.Nadzieja nie była jedynym uczuciem, jakie go przepełniało.Dru-gim był strach.Jeśli Gina rzeczywiście żyje, to gdzie się podziewa? Je-śli nie znalazła się wśród martwych, mogło jej grozić poważne niebez-pieczeństwo.- Chyba będzie nam tu potrzebna pomoc - Jules spojrzał przez ramię na trumny stojące nawet po sześć jedna na drugiej.- Ja mogę tu zostać, a Frisk niech podeśle nam któregoś ze swoich ludzi.Na moment umilkł, żeby się przekonać, czy Max w ogóle go słucha.- Tak samo będziemy potrzebować dwukrotnego sprawdzenia koduDNA w laboratorium.Wie pan o tym, prawda?- Taak.Z niektórych zabitych w wybuchu zostały jedynie porozrywanecząstki ciał.Kiedy Max to sobie uświadomił, przestali się mazać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]