[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja też wiedziałem, jaka jest Sissy Skolimowsky.Była mistrzynią świata.Więc przebrałem się za drzwiami.Straganowy T-shirt o jadowitej czerwieni, w sam raz dla hippisa,ohydne szorty Fieldinga (nie były to żadne spodenki tenisowe, a niech je!, lecz obcisłe bermudy, wgolfową kratkę), czarne skarpetki i te moje wytarte, popękane adidasy.Jak już chyba mówiłem,Nowy Jork zwykle daje mi urlop od tego ośmiogodzinnego uczucia wstydu (od dziewiątej do piątej)doznawanego dzień w dzień przed pracowitą, odsztafirowaną częścią społeczeństwa.Ale miałem teraznie najlepsze przeczucia szczeniackie, bardzo intensywne.Na palcach zakradłem się do klopa.Butyuciskały mnie jak cholera: moje stopy wciąż jeszcze nosiły ślady jet-lagu, jakiejś odrzutowejopuchlizny.Otworzyłem rozporek i zrobiłem swoje.W porównaniu z tymi pływającymi w muszlikulkami przeciwmolowymi, zabarwionymi od witaminy B na czerwono, moje siki zdawały sięcholernie blade.Odwróciłem się.Było i lustro.Daj sobie spokój.I tak nie pozwolą ci pograć.A jednak.Damula spojrzała na mnie zdziwiona na mój kałdun jak wywrócona waza, narozgniecione jaja pod obcisłymi, kraciastymi bermudami ale podała mi rakietę i otworzyła przedemną drzwi.Po schodkach zszedłem na kort.Fielding popędził już napalony na drugi koniec kortu,dzierżąc w jednej łapie metalową rakietę wielką jak brama stodoły, a w drugiej z tuzin żółtychtenisowych piłek. Chcesz trochę postrzelać? zawołał i pierwsza piłka pruła prosto na mnie niczym kometa.Dawno powinienem był zdać sobie sprawę, że Anglicy mówiąc, że grają w tenisa, nie mają na myślitego samego, co Amerykanie, kiedy mówią, że grają w tenisa.Amerykanie mają na myśli to, że umiejągrać w tenisa.Nawet w swym najlepszym okresie byłem po prostu odbijaczem z parkowych kortów,który nie boi się żadnej pogody.Pewien spryt w operowaniu nogami umożliwiał mi niekiedyzmyłkowe ścięcia i pokonanie bardziej utalentowanych graczy.Ale w sumie jestem na korcie dochrzanu.Natomiast Fielding był dobry.Był kurewsko dobry.No tak, wezmy jednak pod uwagę tewszystkie różnice w kondycji zdrowotnej, muskulaturze, koordynacji.Więc Fielding, opalony,podrasowany, z uśmiechem, w którym utopiono worki złota wyłowione przez ortodontów i technikówdentystycznych, hodowany na krwistych stekach i mleczku dosładzanym żelazem i związkami cynku,dwudziestopięcioletni Fielding wpływający całym ciałem w forhendy i bekhendy, podkręcający piłkipłynnym obrotem elastycznego przegubu.I ja, rzucający się nieskładnie po drugiej stronie kortu, zdeterminacją i gracją tonącego ponad sto kilogramów chuligańskich genów, wchlanych procentów,nikotyny, związków smolnych, syntetycznego żarcia z fast foodów, o całą dychę starszy, napędzanypodłym, ciężkostrawnym paliwem, o dymiącym, dławiącym się silniku, cóż mogłem więcejzaoferować prócz siły uderzeniowej zwalistego ciała, prócz niepewnego bekhendowego ścięcia.Spojrzałem na szklaną ścianę wznoszącą się nad głową Fieldinga.Zredniej rangi kadra menedżerskaManhattanu o twarzach płaskich jak karty kredytowe przypatrywała się nam beznamiętnie. Okej powiedział Fielding. Serwujesz? Zacznij ty.Patrzyłem, jak Fielding pochylił się, poklepał piłeczkę, a potem wyprostował się, żeby nacelowaćstrzał.Mój serw jest ledwie konwulsją, która rodzi niekiedy podniebny aut.Lecz Fielding byłprecyzyjny w przyjmowanej postawie i ściśle odmierzał każdy ruch z tym odcieniem surowościwłaściwej każdemu tenisiście z iskrą Bożą.Więc cóż takiego właściwe jest każdemu tenisiście,każdemu graczowi w jakąkolwiek piłkę? Czyżby lepiej rozumieli naturę krągłości? No dobrze, światto okrągła kula! Wiedzą tyle, co my.W ogóle nie widziałem jego serwu.Piłka przeszyła obok mnie powietrze, przez moment poczuła sięzagubiona, by trzepnąć zamaszyście jak bat w zielony brezent za moimi plecami.Na tle sztucznejzieleni kortu zdawała się pozostawiać żółty ogon komety. To ładne! zawołałem, rzucając się nieskładnie do przodu w czarnych skarpetkach i kraciastychbermudach.Tym razem udało mi się sparować Fieldingowski serw: trzepnąłem piłką w siatkę ześwistem, który wywołuje jęk był to plask muskularnej dłoni uderzającej w napięty brzuch.Cofnąłem się parę kroków, podczas gdy Fielding wyjmował z wdziękiem drugą piłkę z kieszeniszytych na miarę szortów.Obracałem w dłoni rakietę, lekko nią wymachując.Ale kolejny serw byłrównież milutki.Fielding zwlekał, aż wreszcie piłka poleciała nisko nad siatką, wystrzelona silnymbekhendem, rąbiąc w brezent daleko i szatańsko.Odbiła się tak wysoko, że ledwie zdołałem sięzdobyć na zadziwiony półsmecz.Fielding podszedł relaksowo do siatki rzecz jasna, rzecz jasna iściął piłkę ostro i precyzyjnie.Znów wykończył mnie trzydzieści-love z tym, że w samejkońcówce spróbowałem znokautować jego długi, niski serw.Stawiłem mu twardo czoło i posłałemdopracowanego loba, tak że Fielding musiał się cofnąć daleko, aby go złapać.Ten lob okazał sięwłaściwie moim ostatnim strzałem.Potem była już klapa, coś w rodzaju żałosnej błazenady, jakiegośzwariowanego rajdu: Fielding stał na środku linii autowej, a ja ciskałem się po całym korcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]