[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem helikopterprzesunął się i zakoły- sał, aż Kesnickiem gwałtownie rzuciło do tyłu i wylądował głową nabrzuchu Maggie.Głową bez kasku, dzięki Bogu.Maggie zobaczyła jeszcze, jak lina porywa kaskKesnicka na zewnątrz.Złapała znowu skórzany pas zamocowany na ścianie helikoptera w chwili, gdy po raz kolejny sięzakołysał, a jej stopy zaczęły sunąć w stronę drzwi.Wilson wyrzucił z siebie stek przekleństw,zanim ustabilizował maszynę.O dziwo Kesnick był już na kolanach, podnosił się na nogi.Ellis krzyknął:- Nic ci nie jest?Ale bez kasku Kesnick nie słyszał go, nie mógł też odpowiedzieć.Pośpieszył do otwartychdrzwi, ściskając pas bezpieczeństwa wciąż umocowany liną do podłogi.Wychylił się, szukającwzrokiem Bailey.Maggie zupełnie zapomniała o ratowniczce.Czy wciąż tam była? Kesnicksięgnął po linę, szarpnął nią i ciągnął, aż pętla, która powstała na haku, rozwiązała się.- Co z ratowniczką? - krzyknął Ellis do pleców Kesnicka.Maggie słyszała wyjący wiatr, który wpadał na pokład.Uderzenia śmigieł i uderzenia jej sercazagłuszały słowa.Wiedziała, że Kesnick nie usłyszy kolegów, nie mając na głowie kasku.Trzymając się mocno skórzanego pasa, uniosła się i wstała.Nie wypuszczając pasa, podniosła kaskKesnicka z miejsca, gdzie go zostawiła, i postukała nim mechanika w ramię.Obejrzał sięzaskoczony, po czym kiwnął głową, włożył kask i poprawił mikrofon.- Złapał ją wiatr boczny! - krzyknął.- Wiruje.- Skurczysyn - odparł Wilson.- Wciągnę ratowniczkę z powrotem - rzekł Kesnick, stając w rozkroku.Po kilku sekundach Bailey była na pokładzie.Maggie podała jej swój kask, potem usiadła, opierając się o ścianę.Zciskając skórzany pas,zauważyła, że trzęsą jej się ręce.Nie słyszała rozmowy.A Kesnick i Bailey wyglądalizdumiewająco spokojnie.Wydawało się, że nie minęły dwie minuty, kiedy Liz oddała Maggie jej kask i włożyła swój,lżejszy.Maggie spojrzała w oczy ratowniczki.Nie dostrzegła w nich śladu wahania.Ani strachu.Bailey ponownie zbliżyła się do otwartych drzwi, zaczekała, aż Kesnick postuka ją w obojczyk,uniosła kciuki i ku niedowierzaniu Maggie po raz kolejny wyskoczyła z helikoptera.ROZDZIAA DZIEWIETNASTYPlatt patrzył na twarz zmarłego mężczyzny.Z karty wynikało, że miał dziewiętnaście lat, alewyglądał młodziej.Pozbawione wszystkiego, w tym życia, sine ciało zdawało się takie małe, anoga z protezą jeszcze podkreślała jego bezradność.Platta dręczyła myśl, że ten dzielny chłopakprzeżył Afganistan i rany wojenne, żeby po powrocie do domu umrzeć na tajemniczą chorobę.Ubrany w fartuch stał obok stołu z nierdzewnej stali, na którym spoczywały przygotowane doautopsji zwłoki, i czytał kartę chorego, kiedy zdał sobie sprawę, że patolog czeka na niego.DoktorAnslo uniósł ledwie widoczne brwi, których obecności można się było domyślić tylko dzięki temu,że stanowiły jedyny wyraz jego emocji.Patolog miał ogoloną głowę i gładko ogoloną twarz.Wyciągnął przed siebie ręce w lateksowych rękawiczkach, pokazując, że jest gotowy.Jest gotowy iczeka na swojego gościa, narzuconego mu gościa.Platt szybko znalazł to, czego szukał.Chłopak nazywał się Ronald (Ronnie) William Towers.Todrobiazg, ale chciał wiedzieć, jak zwracać się do tego żołnierza, choćby w myślach.Tyleprzynajmniej mógł zrobić.Ronnie To- wers zasługiwał na tę odrobinę szacunku.- Jestem gotowy - rzekł Platt.Ta część pracy zawsze stanowiła wyzwanie dla jego wrażliwości.I nie pomagało mu to, żedopiero co wrócił z Afganistanu, gdzie był świadkiem masakry, z jaką tacy młodzi mężczyzni jakRonnie mieli na co dzień do czynienia.Jego psychika cierpiała przez to równie mocno jak zpowodu fizycznego wyczerpania.Ilekroć Platt wyjeżdżał do Afganistanu czy Iraku, przypominałsobie, dlaczego, będąc w końcu lekarzem wojskowym, wybrał wypełnione probówkami iszklanymi płytkami laboratorium zamiast terenu działań wojennych.- Potrzebuję probówki z jego krwią.- Gdy Anslo sztywno kiwnął głową, jakby Platt tracił tylkoczas, mówiąc mu coś tak oczywistego, dodał: -1 próbki tkanki.- Dobrze - rzekł Anslo, przesadnie zniecierpliwionym ruchem przenosząc ciężar ciała z nogi nanogę i unosząc ręce w oczekiwaniu na dalsze instrukcje.- Mógłby pan zacząć od miejsca cięcia operacyjnego? - poprosił Platt.Ciężkie westchnienie patologa dokładnie powiedziało Plattowi, co ten myśli o jego prośbie.Mimo to nie odmówił.- Jeśli powie mi pan, czego pan szuka, może będę w stanie pomóc.- Nie wiem.- Nie wie pan?Nie.- Platt unikał jego wzroku.Od przyjazdu do Stanów przejrzał tyle kart z historią chorobyżołnierzy, ile tylko było możliwe, szukając jakiegoś wspólnego mianownika.Wszyscy zarażeninieznaną chorobą doznali otwartego złamania kości, z głębokimi ranami, które przez pewien czaspozostawały nieopatrzone, wystawione na działanie powietrza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]