[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bez maski i płetw powiedziałem. Tylko łódka i kombinezon. Stopy ci zmarzną. Jakoś przeżyję. Twój wybór, człowieku.Jak długo chcesz popływać? Bo nie planowałem tu siedziećcałe popołudnie.Rozumiesz, pojawiam się w robocie, ale średnio mi zależy, kapujesz? Najwyżej parę godzin. Parę godzin.dobra, niech będzie.Więc to by były sześćdziesiąt cztery dolce, ale dlaciebie spuszczę do pięćdziesięciu pięciu i nie wezmę nawet prawka, bo niby dokąd miałbyśuciec? Jeśli płacisz gotówką.Mrugnął porozumiewawczo. Oczywiście, gotówką powiedziałem, sięgając po portfel.Wybrał z pęku klucz, włożył go w kłódkę na drzwiach baraczku. Zardzewiała.Ocean ciągle żre.To odlotowe, nie? Ocean będzie tu nawet za miliard lat,a my nie.Więc po co się martwić?Kajaki to był właśnie ten stos pod niebieską folią.Dostał mi się żółty, jednoosobowy.Rozebrałem się za wypożyczalnią, a w tym czasie Norris gdy mu zapłaciłem, wyjawił miswoje imię szykował kajak.Stałem nagi i trząsłem się z zimna, ale dwukrotnie sprawdziłemrękawy i nogawki piankowego kombinezonu.Kiedy w końcu włożyłem go na siebie, niemalnatychmiast poczułem ciepło. Hej! zawołał Norris, kiedy wyszedłem zza domku.Klęczał przy kajaku i wycierałjego wnętrze brudną szmatą. Człowieku, na lewej nogawce masz zapinaną kieszeń naportfel i klucze.Resztę rzeczy możesz zostawić w samochodzie.Fajowy wóz, na marginesie.Jak wrócisz na czas, to może go nie ukradnę.Wiosłowałeś już kiedyś? Tak. Więc na pewno wiesz, że z falami trzeba uważać.Jeśli chcesz nabrać szybkości, musisztrzymać rytm.I nie puszczaj wiosła.Nie zatonie, ale jak ci wypadnie, odpłynie od ciebie.Jakje zgubisz, to zabulisz.Tak już jest.Zepchnęliśmy kajak do wody.Norris przytrzymał go, kiedy wsiadałem. Dawaj, człowieku! zawołał, odpychając kajak. Jak zobaczysz fajną dupę, daj miznać.27Spokojny ocean oznaczał szerokie mielizny i żeby nie zaryć się w piach, musiałemtrzymać się co najmniej cztery metry od brzegu.Ciąłem dziobem wodę, mglista bryzaobmywała mi twarz.Po niemrawym, rannym joggingu dobrze było rozruszać ramiona.Iznalezć się samemu pośród fal wielkiego oceanu.Nabrałem szybkości na wysokości szklanej kuli Dave a Della.Dom był duży, ale z bliskaokazał się zaniedbany szara farba zniszczona przez sól i wiatr, zasunięte kotary, żadnychśladów życia.Następna posesja rozciągała się przy wijącym się skalistym wybrzeżu,obsadzonym niedbale przyciętymi krzakami i fantastycznie powyginanymi sosnami.Rozklekotane schody na plażę dolne stopnie zerwane.Kiedy płynąłem dalej, zaczął wiać mocniejszy wiatr i musiałem się napracować, żeby niewyrzuciło mnie na brzeg.Kilka minut pózniej pojawiły się spienione grzbiety fal.Kajak topodskakiwał, to miękko opadał na wodę.Trzy kolejne posesje, tym razem z dobrze utrzymanymi schodami, które były tak strome,że przypominały raczej zwykłe drabiny.Opowieść Norrisa o szybko znikającej plaży mogłabyć przesadna, ale ślady erozji były wyrazne; głębokie bruzdy i wgłębienia w skałach.Wwodę wżynały się tu i ówdzie kamienne cyple.Powiosłowałem w stronę otwartego oceanu,wyminąłem dryfującą plamę wodorostów.Nagle słońce znowu zakryły chmury, a wodazrobiła się ciemna.Znajdowałem się dobre piętnaście metrów od brzegu, kiedy ujrzałemkolejkę Tony ego Duke a.Posiadłość Duke a była szersza i wyżej położona od pozostałych, jej linia brzegowaprzybierała kształt wijącej się sinusoidy, skalne zbocza zostały obsadzone zielenią ale terazpozostały z niej tylko szarozielone plamki; erozja i tutaj dawała o sobie znać głębokimi idługimi bruzdami.W dole znajdował się kawałek prywatnej plaży Duke a, owalny kształt,widoczny tylko od strony wody.Kolejka składała się z wagonika z sekwojowego drewna iszyn z ciemnego metalu.Wagon znajdował się na szczycie, ocieniony przez brązowy,metalowy łuk, który zapewne stanowił część urządzenia zasilającego cały mechanizm.Metalowe szyny opadały niemal pionowo na piasek.Skoro rośliny nie mogły tu zapuścićkorzeni, dlaczego mielibyśmy ufać metalowym bolcom?Ktoś jednak im ufał.Na plaży bawiła się dwójka małych, jasnowłosych dzieci wtowarzystwie siedzącej na leżaku kobiety.Byłem zbyt daleko, żeby ocenić jej wiek.Nosiławielki, słomiany kapelusz i luzną białą sukienkę.Dzieci wyglądały na cztero lub trzyletnie.Mniejsze dziewczynka w różowym jednoczęściowym kostiumie siedziała na piasku zrozkraczonymi nóżkami, kopała jaskrawo-pomarańczową łopatką i wsypywała piasek dozielonego kubełka.Parę metrów przed nią nagi chłopiec biegał wzdłuż brzegu, kopał fale,podnosił kupki wodorostów i wrzucał je bezskutecznie do wody.Kobieta leżała na leżaku w sposób, który mógł oznaczać tylko sen albo stan hipnozy.Wpiasku pod jej prawą ręką lśniło coś szklanego.Przestałem wiosłować, lekko poruszyłem wiosłem, żeby stanąć w miejscu.Obserwowałem.Nagi chłopiec zauważył mnie i podniósł rękę.Nie w geście powitania mocno zaciśnięta pięść groziła mi.Kobieta nie poruszyła się.Ponownie zacząłem wiosłować.Uderzyłem o falę, do wnętrza kajaka nalało się trochę wody.Zrobiło się chłodno, a moje bosestopy zsiniały z zimna.Kiedy minąłem posiadłość Duke a, spojrzałem za siebie.Chłopiecprzestał się mną interesować, stał po uda w wodzie i rozpryskiwał ją rękami.Przepłynąłem jeszcze koło kilku posiadłości, zauważyłem parę domów wielkości katedry,ale żadnych ludzi.Wiatr się wzmagał.Pokonałem jeszcze kilka fal, znalazłem kawałekspokojnej wody i dryfowałem przez chwilę, wpatrując się w ocean.Zastanawiałem się, po cowłaściwie tu przypłynąłem.Zobaczyłem na wodzie szybko poruszający się cień, spojrzałem wgórę: wielki, gruby, szarawy ptak, może ten sam, którego widziałem na molo, leciał w stronęhoryzontu.Patrzyłem, jak ląduje na wyspie z wodorostów, czeka.Zanurza dziób, podnosi łeb,połyka.Zajęty tylko sobą, niczym wyniosły monarcha.Powiosłowałem jeszcze trochę, fale stawały się coraz wyższe.Minęło już pięćdziesiątpięć minut, czas wracać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]