[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobra, podprowadzimy Radowi jego zapasy.Cojeszcze będzie nam potrzebne?-Gaśnice - powiedziała Claire.- To powinno załatwić ryzykopodpalenia.Nie jestem tylko pewna, jak sobie poradzimy zespychaczem, jeśli zdecydują się jednak zburzyć dom.-Widząc, że Shane otwiera usta, podniosła palec.- Nie mówo miotaczach ognia ani o niczym, co ma związek zdynamitem.Zamknął usta, nie odezwawszy się.-Musimy wiedzieć, co dokładnie mają zamiar zrobić.- Evewzięła głęboki wdech.- Pójdę.-Jakim sposobem chcesz się czegokolwiek dowiedzieć? Siłąswojej odlotowości? - chciał wiedzieć Shane.- Nie umniej-szam twojej odlotowości, ale brak jej siły rażenia,powiedzmy, trzy pięć siódemki.-Nie wszyscy potrzebujemy broni palnej - odcięła się Eve.-Niektórzy z nas mają urok osobisty.Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że Claire zjeżyły sięwłosy i przyszpiliła spojrzeniem swoją najlepszą przyjaciółkę.-Nie - zaprotestowała.- Nie masz szans.-Nie mam szans na co?-Chcesz lecieć z jakimś szalonym planem, żeby co? SkłonićFallona, żeby ci powiedział, co zamierza zrobić z DomemGlassów?-Czemu nie? On myśli, że jestem rozhisteryzowaną małądziewczynką.Traktuje mnie jak lalkę z porcelany.- Evewyjęła z włosów zaostrzoną pałeczkę i w zdenerwowaniudrapała nią drewniany blat stołu.Połowa jej prowizorycznejfryzury rozsypała się.- Uważasz, że nie potrafię gooczarować i wyciągnąć to z niego, a w dodatku zmusić go,żeby wypuścił Michaela?-Uważam, że dasz się zabić - szybko odpowiedział Shane.-Albo gorzej.-Co jest gorsze?-Nie wiem.Ale to są sukinsyny najgorszego rodzaju.tacygładcy.Tacy, którzy sprawiają wrażenie, że są mili, grzeczni iuprzejmi i że wszystko co robią, robią w słusznej sprawie.Doprowadzają do tego, że czujesz się jak łajdak, że ich niepopierasz.Ja nie wiem, do czego Fallon tak naprawdęjest /dolny.A ty wiesz?Miał rację i to podziałało trzezwiąco.Eve zmarszczyła brwi,ale nic dyskutowała.Wyszarpnęła z włosów drugą pałeczkę,skręciła Je w supeł i znów przebiła pałeczkami, żebyprzytrzymać.Mniej więcej.Twarz nadal miała chmurną, aspojrzenie jej ciemnoszarych oczu mówiło, że temat uważaza zamknięty.Nie chciała się wdawać w dyskusje, ale i niezamierzała zmienić zdania.Claire westchnęła.-Chociaż uwielbiam słuchać, jak odszczekujecie się jednodrugiemu przez cały dzień, mamy tu prawdziwe problemy dorozwiązania.Idę po gaśnice, a jak wrócę, ty Shane możesziść do Rada po ten środek ognioodporny.Eve.- przerwałana chwilę, po czym pokręciła głową.- Cokolwiek maszzamiar zrobić, wiem, że nie jesteśmy w stanie ciępowstrzymać.Ale bądz ostrożna.Wystarczy jeden SMSalarmowy i nie czekaj, tylko wołaj o pomoc, jeśli coś zaczniewyglądać choć trochę podejrzanie.-Wiem - powiedziała Eve, dzwigając plecak na ramię.- Takzrobię.Shane nie mógł się oprzeć, żeby jej nie dogryzć.-Powiedziałaś, zdaje się, że nie wszyscy potrzebujemy broni.-Ja jej nie potrzebuję - odparła Eve.- Ale też nie jestemwariatką.Banzai, mądrale.Zatrzasnęła za sobą drzwi, a Claire zrobiła głęboki wdech,napotykając wzrokiem spojrzenie Shane a.-Domyślam się, że nie ma szans wrócić do łóżka - powie-dział.- Dziś rano w łóżku? Było naprawdę miło.Brzmiała w tym skarga, którą Claire całkowicie podzielała.Podeszła i pocałowała go - pocałunek był słodki i ciepły,wręcz gorący, a nawet trochę desperacki.-Pózniej - obiecała.- Idę po gaśnice.To nie powinno trwaćdługo, więc postaraj się nie wpakować w kłopoty, dopóki niewrócę.-Są chwile, kiedy chciałbym, żebyś była odrobinę mniejpraktyczna, wiesz?-Boże - westchnęła.- Ja też.Dziwnie było rozdzielić się zShane em i Eve.Widząc, że Eve zabrała karawan, Clairezmartwiła się, jak dotaszczy naręcze gaśnic z miejscowejpodroby Home Depot.Tymczasem Shane w ostatniej chwiligdzieś pobiegł, ale zaraz wrócił z kluczykami od samochodui kartką.-Masz.Idz do Rada.Ma u siebie na parkingu moją współwłasnościową brykę.Powiedz mu, że wpadnę pózniej po tenśrodek, więc może go przygotować.-Jesteś pewien, że naprawdę da mi twój samochód?-Nie daj sobie wcisnąć kitu, że wiszę mu kasę.Nie wiszę.Umowa jest taka, że biorę brykę, kiedy chcę, a on jezdzi,kiedy ja nie jeżdżę.W ten sposób odrabiam wszystkie ekstradodatki, które w nią włożył.Tylko uważaj.To jest kawał bryki,panienko.-Zabawne - powiedziała tonem wskazującym, że wcalezabawne to nie było i pocałowała go przelotnie, idąc dodrzwi.Część drogi przebiegła dla samej radości ruchu.Cieszył jąteż dziwny fakt, że ludzie byli na zewnątrz, na swoich trawni-kach, pozdrawiali się machaniem, uśmiechali się i byliweseli.Morganville zawsze było ekscytujące, ale niemogłaby powiedzieć, że zawsze było przyjazne, więcnieoczekiwanie była to miła odmiana.Kiedy przystanęłazdyszana, od razu zagadnął ją listonosz, wdała się też wpogawędkę z jakąś parą nieznajomych.Zupełnie jak w normalnym mieście.To absolutnie nie byłonormalne.Ja chcę to zniszczyć, pomyślała ogarnięta zgrozą, jaką na-pawała ją okropna wiedza, że znów, mimo poczuciasłuszności tego, co robi, może to być bardzo złe.Tylko żenie mogła tak po prostu.nic nie robić.Być może słuszność nie leżała po żadnej stronie, ale Clairewiedziała jedno: pozwolić świtowcom zwyciężyć byłoby naj-gorszym z dwóch złych wyborów.Sklep motocyklowy Rada był jednocześnie warsztatem me-chanicznym.Motocykle, które sprzedawał, były ogólnie rzeczbiorąc podrasowanymi, dostosowanymi do życzeń indywidu-alnych użytkowników egzemplarzami, choć dlazróżnicowania oferty miał też trochę standardowych modeli,a z tyłu rząd samochodów na różnych etapach naprawczejdezintegracji i Kilka, które trzymał w pokrowcach.Clairewiedziała, że jeden z tych właśnie jest współwłasnościączasową Shane a, jak lubił In nazywać.Rozpoznała kształtpod pokrowcem.Rad siedział w swoim kantorku, z nogami na odrapanymbiurku i w okularach przeciwsłonecznych na nosie.Był zwa-listym facetem z tatuażami na ramionach - gołych, żeby jeprezentować.Zza ciemnych okularów nie było widać jegooczu i stanowił dokładne przeciwieństwo wszystkich przyja-znych twarzy, jakie widziała po drodze.%7ływe wcieleniestarego Morganville.Skinął jej głową i opuścił obute nogi napodłogę:-Cześć, Claire.Długo się tu nie pokazywałaś.-Nie tak długo.-Tak się wydaje - wzruszył ramionami.- Dużo się tu zmieniło,odkąd wyjechałaś z miasta i to jest fakt.-Tu? Nie tak znów dużo.-Chwytam twoją grę słów - powiedział, krzyżując ręce napiersi.- Nigdy nie lubiłem cholernych wampirów i cieszę się,jak widzę, że ich nie ma.Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy.Zdaje się, że nowa administracja wzięła się do rzeczy i robiswoje.Claire czuła, że Rad usiłuje wybadać, jakie jest jej stano-wisko.Nie miała ochoty go omawiać.Ani czasu.-Przyszłam tylko po brykę Shane a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]