[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam przyjemnośćprzedstawić panu numer dwanaście, który wszystkim wszystko ma za złe, bez wyjątku, inumer piętnaście, ofiarę chronicznej bezsenności.Jest to człowiek uczony i oficjalny ideolognaszego bloku.Reszta mówi niewiele, zwłaszcza numer czternaście.- Mówię, kiedy mam coś do powiedzenia - wtrącił się ponury i lodowaty głos,przypuszczalnie, zdaniem Fermina, należący do numeru 14.-1 gdyby inni zachowywali siętak samo, przynajmniej w nocy mielibyśmy spokój.Fermin uznał, iż powinien grzecznie przywitać się z tak szczególnym gronem.- Dobry wieczór wszystkim panom.Nazywam się Fermin Romero de Torres, bardzomiło mi panów poznać.- Komu miło, temu miło - odparł numer 12.-.- Witam i mam nadzieję, że nie zabawipan tu zbyt długo - powiedział numer 14.Fermin spojrzał na wór okrywający zwłoki i przełknął ślinę.- To był Lucio, poprzedni numer trzynaście - wyjaśniłMartin.- Nic o nim nie wiemy, bo biedak był niemową.W bitwie nad Ebro kula rozwaliła mu krtań.- Szkoda, że tylko jemu - wtrącił numer 12.- A na co umarł? - spytał Fermin.- Tutaj umiera się od samego przebywania - odparł numer 12.- To w zupełnościwystarcza.-.JL Xutyna pomagała.Raz dziennie wyprowadzano więzniów z dwóchpierwszych bloków na dziedziniec przy fosie, żeby przez godzinę zażyli słońca lub deszczu,lub czegokolwiek, co przyniósł im kaprys pogody.Na strawę składała się nieduża miskazimnej, tłustej i szarawej brei o nieokreślonym charakterze i zjełczałym smaku, do której poparu dniach głodu i coraz częstszych skurczów żołądka człowiek w końcu się przyzwyczajał.Wydawano ją wczesnym popołudniem i każdy z więzniów po jakimś czasie zaczynał nawetczekać z utęsknieniem na porę posiłku.Raz na miesiąc więzniowie oddawali swoją brudną odzież, by w zamian otrzymaćubrania, które rzekomo zostały na minutę zanurzone w kotle wrzącej wody, choć pluskwynajwyrazniej nie przyjmowały tego do wiadomości.W niedziele odprawiano msze, na którychobecność była zalecana, choć nieobowiązkowa.Nikt nie miał jednak odwagi ich opuszczać,ksiądz bowiem sprawdzał listę i zaznaczał nieobecnych.Dwie nieobecności oznaczały tydzieńścisłego postu, trzy - miesięczne wakacje w jednym ze znajdującychsię w wieży karcerów.lllBloki, dziedziniec i wszystkie miejsca, w których przebywali więzniowie, były pilniestrzeżone.Więzienie znajdowało się pod dozorem specjalnych oddziałów uzbrojonych wkarabiny i pistolety.Kiedy internowani przebywali poza celami, gdziekolwiek się spojrzało,widać było wieloosobowe patrole żołnierzy, bacznie wszystko obserwujących, z broniągotową do strzału.Oprócz nich więzniów pilnowali strażnicy więzienni.Sprawiali mniejgrozne wrażenie i żaden nie wyglądał na zawodowego wojskowego.Wśród więzniówpanowało powszechne przekonanie, że są to nieszczęśnicy, którzy w owych dniach skrajnejnędzy nie mogli znalezć lepszej pracy.Każdy blok miał przydzielonego strażnika, który, uzbrojony w pęk kluczy, spędzałswoją dwunastogodzinną zmianę, siedząc na krześle w końcu korytarza.Wielu z nich, żebynie powiedzieć większość, unikało jakiegokolwiek spoufalania się z więzniami, do tegostopnia, iż nawet nie nawiązywali kontaktu wzrokowego, a rozmowy z osadzonymiograniczali do absolutnego minimum.Wyjątek zdawał się stanowić człeczyna o przezwiskuBebo, który stracił oko podczas bombardowania, gdy pracował jako stróż nocny w fabryce wPueblo Seco.Plotka głosiła, że, Bebo ma brata blizniaka, który siedzi w więzieniu w Walencji.Byćmoże z tego względu traktował więzniów mniej więcej po ludzku i dyskretnie częstował ichwodą, suchym chlebem albo czymkolwiek, co udało mu się wyrwać spośród padającychłupem żołnierzy paczek przysyłanych więzniom przez rodziny.Bebo112 lubił stawiać swoje krzesło jak najbliżej celi Davida Martina i słuchać historii,które pisarz opowiadał czasem współwięzniom.W tym specyficznym piekle Bebo mógłbyuchodzić nieomalże za anioła.Zazwyczaj po niedzielnej mszy pan naczelnik wygłaszał do więzniów budująceprzemówienie.O naczelniku wiedziano tylko tyle, że nazywa się Mauricio Vails i że przedwojną próbował swoich sił jako skromny literat, pracując zarazem jako sekretarz i totumfackidość znanego barcelońskiego autora, odwiecznego adwersarza nieszczęsnego don PedraVidala.W wolnych chwilach nieudolnie tłumaczył greckich i rzymskich klasyków, wraz zkilkoma bratnimi duszami wydawał niskonakładowe pisemko0wielkich ambicjach kulturalnych i organizował salonowe wieczorki literackie,podczas których równie znamienite jak on postaci życia kulturalnego użalały się nad obecnymstanem rzeczy, wieszcząc, że w dniu, kiedy zaczną sprawować rząd dusz, świat wzniesie sięna wyżynyOlimpu.Wydawało się, że Vails skazany jest na tę szarą i pełną goryczy egzystencjęprzeciętniaków, których Bóg, w swym nieskończonym okrucieństwie, obdarzył maniąwielkości1pychą tytanów.Niemniej jednak wojna odmieniła pisany mu los, tak jak i los wieluinnych.Jego życie potoczyło się całkiem inaczej, trochę zrządzeniem przypadku, trochędzięki wyrachowanym konkurom, kiedy Mauricio Vails,113 do tej pory zakochany w swoim cudownym talencie i wysublimowanym smaku,wstąpił w związek małżeński z córką możnego przemysłowca, którego rozliczne interesypokrywały sporą część wydatków generała Franco i jego wojsk.Panną młodą była kobieta osiem lat starsza od Mauricia, od trzynastego roku życiaunieruchomiona na wózku inwalidzkim z powodu dziedzicznej choroby, za sprawą którejzanikały jej mięśnie i ubywało życia.%7ładen mężczyzna nigdy nie spojrzał jej w oczy ani niewziął jej za rękę, by powiedzieć, że jest piękna, lub zapytać, jak ma na imię.Mauricio, wgłębi duszy tyleż praktyczny, co próżny (jak każdy literat pozbawiony talentu), byłpierwszym i zarazem ostatnim mężczyzną, który to uczynił, i rok pózniej para wzięła ślub wSewilli.Gościem specjalnym podczas ceremonii był generał Queipo de Liano ze świtąwysokich dygnitarzy partyjnych.- Bez wątpienia zrobi pan karierę, Vails - przepowiedział panu młodemu sam SerranoSuńer podczas prywatnej audiencji w Madrycie, o którą Mauricio poprosił w nadziei, że udamu się wybłagać posadę dyrektora Biblioteki Narodowej.- Hiszpania przeżywa teraz trudnechwile, a każdy pochodzący z przyzwoitej rodziny Hiszpan powinien włączyć się dowspólnego dzieła i pomóc nam powstrzymać marksistowskie hordy, które stawiają sobie zacel splugawić nasze duchowe zasoby - obwieścił szwagier Generalissimusa, przewspaniały wswoim mundurze operetkowego admirała.-.- Proszę na mnie liczyć, wasza ekscelencjo -zapewnił Vails.- Zawsze i wszędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]