[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Straciła przytomność.Przyglądając się jej, zaniósł się płaczem.Zwiatło.Oślepiające.Drzwi otworzyły się bezszelestnie, jak jego oczy.Obok niego Susana nadal leżała zezwiązanymi rękoma.Prostokąt światła intarsjowany jakimś cieniem przebił ciemności odstrony drzwi.Rulfo zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.To była dziewczyna, która przedtem grała na fortepianie.Miała na sobie prostą białąsukienkę, była bosa.Na jej piersi błyszczała złota róża z kolcami.Jej gęste gładkie włosyprzywodziły na myśl tombak.Patrzyła tak urokliwie, że nagle ogarnęła go żałość.Jej twarz iciało wydały mu się tak piękne, że bał się, iż straci wzrok, kiedy znikną.- Potrzebujemy imaga, żeby całkowicie zniszczyć Akelos - dobiegła go muzyka jejgłosu.- Nie mam go - powiedział przez łzy.- Przykro mi, naprawdę.Nie mam go.Myślałem, że mam, ale mnie oszukano.Nienawidził Raquel.To oczywiste, że ta przebiegła lisica go oszukała.Przez jejknowania nie mógł teraz sprawić przyjemności jedynej istocie na świecie, jaka na tozasługiwała.Dziewczyna patrzyła na niego z melancholią.Nic, co znał lub był w stanie sobiewyobrazić - pierwsze wspomnienie o matce, nawet Beatriz Dagger - nie dało się porównać zpięknem tej twarzy, w którą się teraz wpatrywał.Oddałby własne życie, żeby się uśmiechnęła.Własną krew.Wszystko, o co by poprosiła.Cokolwiek, byle tylko jej wargi się rozchyliły.Nie uczyniły tego jednak.Drzwi celi zostały zamknięte.Ponownie pogrążył się w ciemnościach.Susana uwolniła się z paska.Teraz ogryzałalewą dłoń.Palce prawej ręki, nawet w nikłym świetle wpadającym przez szpary w ścianach,wyglądały na wyraznie krótsze.Sweter poplamiony był krwią.- Boże mój - jęknął Rulfo.Jego wysiłki zmierzające do uchronienia zdobyczy przed siekaczami tym razemokazały się bezowocne, podobnie jak zadany jej cios.Zrozpaczony wykrzykiwał jej imię wróżnych tonach, błagalnym, autorytarnym, dopóki się nie zorientował, że nic w niej na tosłowo nie reaguje.A kiedy przyjrzał sięz bliska jej twarzy,zrozumiał, że cokolwiek powie lub zrobi, będzie daremne.Twarz i oczy Susany Blasco zostały całkowicie wyzute z tego, co ludzkie.Rulfowidział jedynie miażdżące usta.Ouroboros, wąż gryzący własny ogon.Podszedł do drzwi i kopał w nie, aż skaleczył się w nogę.Krzyczał.Wygrażał.Uświadomił sobie, że kiedy hałasuje wystarczająco głośno, nie słyszy chrzęstu przeżuwania,tych doprowadzających do szału mlaśnięć.Po jakimś czasie opadł z sił.Przykucnął na podłodze, dysząc.Zasłonił sobie uszydłońmi i zamknął oczy.Próbował przed tym uciec, myśleć o czymś innym.O roseJego myśli pobiegły ku dziewczynie z medalionem w kształcie róży.Czy to byłaLamia, numer piąty, ta, która Rozkochuje, inspiratorka Keatsa i Becquera? Nie był pewny, alemiał wrażenie, że zahipnotyzowała go, żeby mówił.Przesłuchiwały go i dlatego torturowałySusanę.Ale co takiego mógł im powiedzieć? Nie wiedział nawet, co Raquel zrobiła z figurką.thou art sick.Ouroboros.Nie myśl o tym.Zastanów się, jak możemy się stąd wydostać, co zrobić, żeby.Naraz usłyszał, odmienne od wcześniejszych, mlaśnięcie.Musiał otworzyć oczy.Inatychmiast tego pożałował.balSusana obgryzła już całe lewe przedramię, teraz wbijała zęby w okolice łokcia.Rulfodostrzegł osobliwy błyszczący punkcik w zagłębieniu odartej ze skóry kończyny.Małydiament.Ząb.o rose thou art sick o rose thou art sick sick sick sick sick sick sick sickNagle cały świat zapadł się w ciemność.Bal.Dziś wieczorem wydają bal.Pokój był luksusowo umeblowany.Sypialnia.Stał nagi, wymuskany na środkudywanu.Nie wiedział, jak się tu dostał: ostatnim miejscem, jakie zapamiętał, była tamtaprzyprawiająca o mdłości cela i.Pomyślał, że to, co przytrafiło się Susanie, musiało byćsennym koszmarem.Od chwili przybycia do posiadłości, przestał się nawet dziwić temu, jakbardzo prawdziwe wydawały się jego sny w porównaniu z rzeczywistością.Na łóżku, poskładana jak odświętny obrus, leżała biała koszula.Czarna muszkaspoczywała na niej jak jakiś niezwykły motyl.Na wieszaku wisiał smoking.Zapewne chciały,żeby się w to ubrał.Tak też uczynił.Ubranie leżało na nim jak ulał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]