[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnąłem się wduchu.Mój mentor wykorzystał nawet tytuł, który zasugerowałem muprzed laty, kiedy roztoczyłem przed nim swoją wizję powieści.Postanowiłem wejść do środka i poprosić o książkę.Otworzyłemją na chybił trafił i pogrążyłem się w lekturze akapitów, którezaledwie kilka miesięcy wcześniej sam szlifowałem.Nie było wpowieści ani jednego słowa niepochodzącego ode mnie, z wyjątkiemdedykacji: "Cristinie Sagnier, bez której.".Kiedy oddałem książkę, sprzedawca zapewnił mnie, że nie ma sięnad czym zastanawiać.- Przywiezli ją parę dni temu i już ją przeczytałem - dodał.- Towielka powieść.Proszę posłuchać mojej rady i ją kupić.Wiem, żewychwalają ją pod niebiosa we wszystkich gazetach, a to zawsze złyznak, ale ta książka to prawdziwy wyjątek, który potwierdza regułę.Jeśli się panu nie spodoba, proszę przywiezć ją z powrotem, a oddampanu pieniądze.- Dziękuję za rekomendację - powiedziałem.- Ale ja także jączytałem.- Może mógłbym polecić panu coś innego?- Nie ma pan powieści pod tytułem Kroki nieba?Księgarz zastanowił się przez chwilę.- Martina, autora Tajemnic Barcelony?Przytaknąłem.- Zamówiłem ją, ale wydawnictwo jeszcze jej nie dostarczyło.Proszę zaczekać, jeszcze sprawdzę.Poszedłem za nim w kierunku lady, gdzie jeden z kolegów,zapytany, także zaprzeczył.- Mieliśmy dostać ją wczoraj, ale wydawca twierdzi, że nie ma jejw magazynach.Przykro mi.Jeśli pan sobie życzy, mogęzarezerwować dla pana egzemplarz.- Proszę nie robić sobie kłopotu.Zajrzę za parę dni.Bardzodziękuję.- Naprawdę mi przykro.Nie wiem, co się stało, bo jużpowinienem ją mieć.Z księgarni udałem się do kiosku przy wejściu na Ramblas.Kupiłem wszystkie gazety, od "La Vanguardia" poczynając, a na "LaVoz de la Industria" kończąc.Usiadłem w kawiarni Canaletas izatopiłem się w lekturze.Wszędzie znalazłem recenzje powieści,którą napisałem za Vidala, na całą stronę i z portretem zadumanego itajemniczego don Pedra, wystrojonego w nowy garnitur irozkoszującego się fajką z wyrazem wystudiowanej pogardy.Zacząłem czytać tytuły recenzji oraz ich pierwsze i ostatnieakapity.Pierwsza zaczynała się tymi słowy: "Dom popiołów to wpełni dojrzałe dzieło wysokich lotów, w którym znajdziemy wszystko,co najlepsze we współczesnej prozie".Inny dziennik zapewniał czytelników, że "w Hiszpanii nikt niepisze lepiej niż Pedro Vidal, nasz najbardziej uznany i poważanypisarz", trzeci zaś wyrokował, że "mamy do czynienia z powieściąwielkiego formatu, znakomicie skomponowaną i napisaną pomistrzowsku".Czwarta gazeta obwieszczała wielki międzynarodowy sukcesVidala: "Europa składa hołd mistrzowi" (chociaż powieść ukazała sięw Hiszpanii zaledwie dwa dni wcześniej, a jej ewentualny przekład nainny język mógł ujrzeć światło dzienne dopiero za rok).Autor recenzjipodkreślał uznanie i bezgraniczny podziw, jakie nazwisko Vidalabudziło u "największych międzynarodowych ekspertów", chociaż, oile wiem, żadna z jego książek nie została nigdy przełożona na językobcy z wyjątkiem jednej powieści, której tłumaczenie sfinansowałsam don Pedro i która sprzedała się w ilości 126 egzemplarzy.Aklamując cud, prasa zgadzała się co do tego, że "jesteśmyświadkami narodzin klasyka" i że powieść oznaczała "powrót jednegoz najlepszych piór naszych czasów: Vidala, niekwestionowanegomistrza".Na sąsiedniej stronie poniektórych dzienników, w pojedynczychkolumnach znalazłem także recenzje powieści niejakiego DavidaMartina.Najbardziej przychylna zaczynała się w ten sposób: "Jakojuwenilia, napisane stylem topornym i nużącym, Kroki niebadebiutanta Davida Martina już od żałosnej pierwszej strony świadcząo rozpaczliwym braku talentu i warsztatu autora".Ostatnią, którą byłem zdolny przeczytać, opublikowaną w "LaVoz de la Industria", otwierał wytłuszczony fragment: "Nieznanynikomu David Martin, onegdaj redaktor działu ogłoszeń, prezentujenajgorszy chyba debiut stulecia".Zostawiłem na stole gazety i zamówioną kawę i poszedłemRamblas w dół, do wydawnictwa Barrido i Escobillas.Po drodzeminąłem cztery czy pięć księgarń, których witryny zdobiłyniezliczone egzemplarze powieści Vidala.W żadnej z księgarń niebyło ani jednego egzemplarza mojej.We wszystkich powtarzała się tasama scena co w Catalonii.- Nie wiem, co się stało, miałem ją dostać przedwczoraj, alewydawca mówi, że nakład się wyczerpał i nie wie, kiedy zrobidodruk.Jeśli zostawi pan nazwisko i numer telefonu, powiadomiępana, gdy przyjdzie.Pytał pan w Catalonii? No, jeśli oni nie mają.Obaj wspólnicy przyjęli mnie z minami iście grobowymi.Barrido,za biurkiem, bawił się piórem, a Escobillas stał za jego plecami,świdrując mnie wzrokiem.Achtung Trutka aż oblizywała się zniecierpliwości, siedząc obok mnie na krześle.- Nie wie pan nawet, jak mi przykro, przyjacielu - zapewniał mnieBarrido.- Problem polega jednak na tym, że księgarze składajązamówienia, opierając się na recenzjach z prasy; proszę mnie niepytać dlaczego.Jeśli pójdzie pan do magazynu, zobaczy pan, że mamytrzy tysiące egzemplarzy pana książki, które pewnie tam zgniją.- Co oczywiście pociąga za sobą koszty i straty - dodał Escobillaswrogo.- Zanim tu przyszedłem, zajrzałem do magazynu i okazało się, żejest w nim trzysta egzemplarzy.Kierownik magazynu powiedział, żenie wydrukowano więcej.- To kłamstwo! - zakrzyknął Escobillas.Barrido przerwał mu, zwracając się do mnie pojednawczymtonem:- Proszę wybaczyć mojemu wspólnikowi.Czujemy się, rzeczjasna, oburzeni tak samo jak pan, a może nawet bardziej,niesprawiedliwym potraktowaniem przez lokalną prasę książki, wktórej wszyscy tu obecni jesteśmy bez pamięci zakochani, ale proszę,by pan zrozumiał, iż mimo naszej entuzjastycznej wiary w pańskitalent mamy związane ręce całym tym zamieszaniem, wywołanymzłośliwymi recenzjami.Proszę jednak nie tracić nadziei, nie od razuRzym zbudowano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]