[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dręczyły ją wspomnienia śmierci Andrew i krzyków Iana, któremu miecz wrogaprzebił brzuch.Nie miała pojęcia, jaki los spotkał innych, ale wszystko zostałostracone.Osiemdziesięcioro mężczyzn i kobiet stanęło w obliczu siły, której niesposób było się oprzeć.Powinna odesłać wszystkich i spalić wartościoweprzedmioty, gdy tylko dowiedziała się, że z Edynburga wyruszyły tak licznewojska.Zawiodła swoich ludzi, a teraz również i jej przyjdzie umrzeć.Może powolnaśmierć byłaby dla niej właściwą karą za poświęcenie dla przegranej sprawy życiatylu ludzi.Ogarnął ją tak wielki smutek, że wtuliła twarz w poduszkę i zaczęłaszlochać.Wczesnym popołudniem zbudziły ją głosy za drzwiami, głośne i gniewne.Rozległsię łomot i szczęk walki na miecze, a drzwi zaczęły się trząść, jakby ktoś próbowałje wyważyć.Isobel zerwała się z łóżka i zaczęła rozglądać za czymś, czym mogłabyzabarykadować drzwi.Spostrzegła wielką skrzynię i nadludzkim wysiłkiemprzesunęła pod drzwi.Tymczasem na zewnątrz rozległy się kolejne krzyki, a potem pukanie.Stłumiłanaturalny odruch i nie odpowiedziała.Wiedziała, że gdyby to był Marc, po prostuwszedłby do środka.Sznury na nadgarstkach wrzynały jej się w skórę, gdygorączkowo próbowała się ich pozbyć. Lady Dalceann?Nie znała tego głosu.Wstrzymała oddech.Czas jakby stanął w miejscu.Narazciszę przerwało ogłuszające uderzenie topora.Ostrze przebiło się przez drzwi. A potem napastnik ponowił uderzenie.Dębowe drzazgi wzlatywały aż pod sufit.Cofając się, natrafiła na nogę od stołka, którą odłamała poprzedniego dnia,rzucając nim o ścianę.Grube deski antaby po tej stronie drzwi wciąż jeszcze siętrzymały, ale ich koniec niewątpliwie był bliski. Czego chcecie?  spytała.Napastnicy przestali rozbijać drzwi.Przez sporą już dziurę usłyszała, jak ktośnakazuje swoim ludziom spokój i milczenie.Gdzie jest Marc? Dlaczego nie przychodzi?  zastanowiła się. Chcemy z tobą porozmawiać, pani. O czym?  spytała, opanowując drżenie w głosie. O żołnierzach Dalceannów w lochach.Chcesz, żeby żyli? To zależy od ciebie. Kim jesteście? Przedstawcie się.Czuła w tej chwili tylko gniew, przypomniała sobie bowiem o śmierci jejnajbliższych.Z jej oceny wynikało, że ma jeszcze kilka chwil, zanim przebiją sięprzez drzwi.Podeszła do okna i spojrzała w dół.Dziesięć metrów niżej znajdowałsię dziedziniec& to byłaby szybka śmierć, lepsza od tego, co czekało ją z rąk ludziDawida.Oparła łokieć na drewnianym parapecie i sprawdziła, czy daje oparcie.Tymczasem rozległo się ponowne uderzenie topora.Teraz! Musiała skoczyć teraz, póki jeszcze nie wdarli się do komnaty, póki mogławybrać to, jak umrze.Drzwi z hukiem otworzyły się.Napastnicy wdarli się do komnaty.Zobaczyłanaprzeciwko siebie pięciu żołnierzy, którzy przystanęli i gapili się na nią.Ich przywódca, niewysoki i żylasty, dzierżył w lewej ręce nóż. Lady Dalceann, jesteś pani rzeczywiście piękna.Nic dziwnego, że deCourtenay nie chce się tobą dzielić.Powiedział to łagodnie, choć treść tych słów całkiem nie pasowała do tonu.Uśmiech na twarzy mężczyzny był niewątpliwie fałszywy. Nie ważcie się podejść bliżej, bo skoczę.Tym razem już się nie wahała.Wolała szybką śmierć.Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie.Rzemień bata okręcił jej się wokół kostki.Straciła równowagę i ciężko upadła na podłogę.Rzucili się na nią, zanim zdążyławstać.Rozdarli jej koszulę.Próbowała walczyć.Ugryzła rękę napastnika, który uderzył ją pięścią w twarz.Jednocześnie ktoś dobył noża i rozciął jej nogawice.Poczuła chłód powietrza napośladkach.Mężczyzni siłą rozchylali jej nogi, wbijając przy tym paznokcie w jej ciało.Nie miała żadnych szans.Gdy wiła się, próbując wyswobodzić, żylasty człowieczek wstał, i zdjął nogawice.Zobaczyła nabrzmiałą męskość, która zdradzała jego zamiary.Ostatnim wysiłkiem krzyknęła, ale zatkali jej usta i zaczęli ciągnąć do łoża.Marc spędził wczesne popołudnie na powietrzu.Pomagał przenosić ciałamartwych żołnierzy do szopy, która jakimś cudem nie została zrównana z ziemiąi wciąż stała niedaleko namiotów.Był spocony i nie w humorze, jak zawsze gdymusiał patrzeć na twarze zabitych towarzyszy i rozmyślać nad bezsensownościąstraty.Boże, jego życiu od tak dawna towarzyszyła śmierć.Ile razy odmawiał jużmodlitwę nad ciałami żołnierzy poległych w bitwie i ile razy jeszcze będzie torobił? Szedł w ulewnym deszczu, stawiając ciężkie kroki, z powrotem do CeannGronna i czuł, jakby na karku miał znacznie więcej niż swoje dwadzieścia dziewięćlat.Gdy wchodził po spiralnych schodach, zgiełk na górze zaalarmował go i napełniłniepokojem.Popędził ile sił w nogach, a w biegu dobył miecza, usłyszał bowiemgłośny, ochrypły krzyk kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl
  • de("s/6.php") ?>