[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i to sporą, skoro już o tym mowa.- No tak, tutaj raczej nic cię nie trzyma.- Stanforth zakręcił winem w kieliszku.- Ztrudem poznaję ten kraj.Ciągle słyszę, że otaczają nas komuniści.Niedługo będę się bałotworzyć lodówkę.- Westchnął ciężko.- Skoro ta histeria sięgnęła środowisk akademickich,chyba czas zrezygnować z kariery.Indy przystanął, oparł się o szafkę i spojrzał na świeżo zdymisjonowanego dziekanaKolegium Marshalla.Bywał nazbyt skupiony na sobie i kilka osób - nie bez satysfakcji -raczyło go poinformować o tej przywarze.Ale dopiero teraz sam ją dostrzegał.Cóż, wszystkoprzychodzi z wiekiem.- Co na to Deirdre? - spytał.Stanforth wzruszył ramionami.- A jak mogła zareagować żona? Nic nie powiedziała, tylko ten wyraz twarzy.cośpomiędzy dumą a paniką.Identyczne emocje można było wyczytać z oblicza dziekana.I jeszcze żal.- Aajdak ze mnie - orzekł Indiana.- Nie powinienem był w ciebie wątpić.- Masz powody, żeby nie ufać przyjaciołom.Dobre powody.Indy westchnął i przysiadł na łóżku.- Mam za sobą kilka naprawdę ciężkich lat, Charlie.Najpierw tata, potem Marcus.- Wspaniali ludzie - przyznał Stanforth, unosząc kieliszek w symbolicznym toaście.-Będzie ich nam brakowało.- Mac też mógłby już nie żyć.Stanforth pokiwał głową.- Jesteśmy w wieku, gdy życie przestaje nas obdarzać, a zaczyna nam różne rzeczyodbierać.Zapadła długa, niezręczna cisza.Indy potarł bolące kolano.Stanforth kołysałkieliszkiem, jakby w toni trunku kryły się jakieś odpowiedzi.Naraz obaj mężczyznijednocześnie otrząsnęli się z melancholii.Indy wrócił do pakowania.Stanforth sięgnął po butelkę.- Może jeszcze kieliszeczek?- mruknął.Indy otworzył szufladę biurka.Wyjął kilka dokumentów, w tym paszport, i wrzucił dootwartej walizki.Stanforth napełnił kieliszek i odchylił się w fotelu.- Szkoda, że nie poznałeś kogoś takiego jak moja Deirdre.Aatwiej by ci byłoprzetrwać takie czasy.Może zresztą wystarczyłoby, żebyś się zorientował, kiedy ją poznałeś.Indy przewrócił oczami.- Darujmy sobie ten temat, dobra?Stanforth uniósł wolną dłoń w geście poddania.Przy okazji zerknął na zegarek.- Boże! - jęknął - muszę się zbierać.Don i Maggie przywożą spousum et familia naobiad.Rodzinna narada wojenna.- Dobre z nich dzieciaki - zauważył Indy.Stanforth uśmiechnął się.- Mają pracę i są zdrowi, jak dla mnie starczy.- Wstał, zataczając się lekko.- Chybaprzejdę się do domu.Piękną mamy noc.Indy podszedł do dziekana i uściskał go.- Dziękuję ci, przyjacielu.Stanforth wzruszył ramionami.- Dałem niezłe przedstawienie.Rada zamilkła ze wstydu.Przynajmniej tak będęopowiadał wnukom.Ruszył do drzwi, ale naraz odwrócił się i dodał:- Kiedy jesteś młody, cały czas zastanawiasz się, kim będziesz.A potem przez całelata wykrzykujesz światu: Oto, kim jestem!Nim skończył mówić, Indy otworzył drzwi szafy i spojrzał na wiszącą na hakusfatygowaną fedorę.Bicz spoczywał zwinięty na górnej półce.Czekały na spakowanie.Oto, kim jestem, pomyślał.- Tak się ostatnio zastanawiałem - perorował Stanforth za jego plecami.- Kiedy mniejuż zabraknie, powiedzą, że kim byłem?Słowa zawisły w powietrzu, a dziekan machnął zrezygnowany ręką i podreptał wswoją stronę.Indy stał w drzwiach szafy, patrząc na bicz i kapelusz.Powiedzą, że kim byłem? - powtórzył w duchu.Ta myśl nasuwała kolejne pytanie.Czy będzie komu o to zapytać?On zostawi po sobie pusty dom.Słyszał tylko smutne tykanie starego bawarskiegozegara po dziadku.Jego dom przypominał muzeum.Zamknięte muzeum, którego kustoszedawno odeszli.Co zrobił ze swoim życiem?Odszedł wolno od szafy, nie tknąwszy bicza ani fedory.Może nadszedł czas naobranie nowego kierunku.Z tą myślą zamknął szafę - i drzwi do dawnego życia.Rozdział 13Młody motocyklista dodał gazu.Mknął swoim harleyem pochylony nad kierownicą, wczarnej skórzanej kurtce, niebieskich dżinsach i wypolerowanych wysokich butach.Szykudodawały ciemne okulary i skórzane rękawice.Cel znajdował się na tylnym siedzeniu żółtej taksówki.Nie zdążył dopaść go w domu,ruszył więc za nim przez miasto.Taksówka zaparkowała przy krawężniku przed stacją kolejową.Ostry gwizd pociąguprzebił się przez ryk silnika motocyklowego.Cel wysiadł z taksówki.Miał na sobie tweedowąmarynarkę i taszczył poobijaną walizkę ozdobioną nalepkami z różnych egzotycznych miejsc.Najwyrazniej wybierał się za miasto.daleko za miasto.Motocyklista miał ostatnią szansę.Drugi gwizd przebił się przez gwar stacji.Odjazd o szesnastej dziesięć.Cel przyśpieszył, przeskakując po dwa stopnie.Motocykliście znów się nie udało.Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko.Przyspieszył, dojechał do wysokości stacji i ostroskręcił.Przypalił gumy, aż złapały przyczepność, i wystrzelił do przodu.Przeskoczyłkrawężnik i pomknął w górę po schodach.Cel wchodził już na peron.Motocyklista ruszył za nim z rykiem silnika.Dotarł do szczytu schodów, skręcił naperon i uniósł się z siodełka.Motor podskakiwał pod nim, gdy przeszukiwał wzrokiem tłum.Tymczasem pociąg zaczął ruszać w kłębach pary i dymu.Gdzie on się podziewa?Wreszcie go dostrzegł - gościa z walizką.Wskakiwał do ruszającego pociągu.Cholera.Motocyklista opadł na siodełko i dodał gazu.Dróżnicy w czerwonych czapkachzaczęli coś krzyczeć.Kręcąc kierownicą i podskakując na siodełku, przedzierał się przeztłum, ścigając przyśpieszający pociąg.Zerwał okulary, ukazując twarz podrostka.- Hej! - krzyknął w kierunku pleców w tweedowej marynarce.- Kolego!Bez rezultatu.Krzyknął głośniej, akcentując słowa pomrukami silnika.- Hej! Doktorze!Mężczyzna odwrócił się wreszcie.Zmarszczył brwi na widok motocykla mknącego poperonie obok odjeżdżającego pociągu.- Doktor Jones?Odpowiedziało mu skinienie głową.Mężczyzna wychylił się nieco i ręką pokazałmiejsce, gdzie peron kończył się cementową ścianą.- Kończy ci się droga, młody!Motocyklista zignorował niebezpieczeństwo.Zrównał się z pociągiem.- Jesteś przyjacielem doktora Oxleya, prawda?Mężczyzna utkwił w nim ciężkie spojrzenie.- Harolda Oxleya, archeologa?- Tak!- Co z nim, młody?- Chcą go zabić!Na tym musiał poprzestać.Zahamował z piskiem opon, unosząc przednie koło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]