[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak te modlitwy nie pomagały.Wprawdzie mąż ustąpiłw kwestii imienia dla dziecka, lecz po narodzinach malutkiejjego napięcie jeszcze wzrosło.%7łe był nerwowy - to małopowiedziane, teraz wprost zaczął się panicznie bać o losrodziny.Wbił sobie do głowy, że stanowi zagrożenie dlaswoich najbliższych.%7łe przez niego, %7łyda, one, choć nie są%7łydówkami, mogą stracić życie.Zarzucał sobie, że powołał naświat dziecko, któremu nie jest w stanie zapewnićbezpieczeństwa.Powoli wpędzał się w panikę, która jeszcze bardziej siępogłębiła, gdy pewnego dnia stał się mimowolnym świadkiemzastrzelenia na ulicy %7łyda.Nieszczęśnik naraził się czymś -czym, tego Szymon nie widział - idącemu tą ulicążandarmowi.Niemiec po prostu strzelił do tego człowieka inie sprawdzając, co z jego ofiarą, poszedł spokojnie przedsiebie.Szymon z lekarskiego obowiązku podbiegł do leżącegona ziemi mężczyzny, ale temu żadna pomoc nie była jużpotrzebna.Strzał był precyzyjny, prosto w głowę, z którejniewiele zostało.O tym, że zastrzelony był %7łydem,świadczyła opaska z gwiazdą Dawida na rękawie.*Piotrek Tarnowski, trzynastoletni syn administratorakamienicy, z zaciekawieniem spoglądał na żelazne sztaby idwie potężne kłódki na drzwiach od znajdującego się posąsiedzku mieszkania Kornblumów.Metalowa konstrukcjatkwiła tam od kwietnia 1940 roku.Wyglądało to tak, jakbywłaściciele mieszkania wyprowadzili się, wyjechali, zniknęli -kłódki wisiały przecież na zewnątrz, od strony klatkischodowej, więc jeśli ktoś byłby w domu, nie mógłby wyjść.A jednak Piotrek słyszał czasami w nocy jakieś szurania iszmery na klatce schodowej.Wydawało mu się, że słyszy teżgłos doktora Kornbluma, choć stuprocentowej pewności niemiał.Oczywiście nie wyglądał zza drzwi swojego mieszkania,bo po prostu się bał.Poza tym wiedział, że w obecnychczasach lepiej wiedzieć mniej niż więcej.Intrygowało go to jednak mocno, był ciekawski, jak każdychłopak w jego wieku.Wiedział, że w mieszkaniuprzynajmniej czasami ktoś bywa, bo od czasu do czasuwidział pannę Edytę spacerującą z Effi.Najczęściej widywałją wczesnym rankiem lub wieczorem przed godziną policyjną.Ilekroć Piotrek widział na ulicy kogoś z sąsiedniegomieszkania, wyglądał na korytarz i sprawdzał, czy sztaby ikłódki są na swoim miejscu.Zawsze były.Chłopak niewiedział już, co o tym myśleć.Raz nawet pomyślał, że zapytaojca, ale zrezygnował, bo tata zawsze na niego krzyczał zawtykanie nosa w cudze sprawy, jak to określał.Postanowiłwięc, że sam wyjaśni tę zagadkę.Któregoś wieczoru, gdydostrzegł pannę Edytę wracającą ze spaceru z psem, schowałsię za drzwiami dawnej pralni, do której klucze wisiały wszafce ojca.Panna Edyta stanęła przed drzwiami mieszkaniaKornblumów i zastukała dwa razy szybko i dwa razy wolniej.Sztaby drgnęły i panna Edyta po prostu odsunęła je razem ześrubami.Otworzyła drzwi, a potem włożyła całą konstrukcjęw otwory po śrubach, weszła do środka i docisnęła drzwi odwewnętrznej strony.Potem dał się słyszeć zgrzyt zamków iwszystko ucichło.Sztaby tkwiły na swoim miejscu, kłódkiwisiały od zewnątrz, jakby mieszkanie od dawna byłozamknięte na głucho.Piotr, bystry młodzieniec, zrozumiałcały sekret.To jasne - śruby miały mutry od stronymieszkania, trzeba było po prostu tak wejść, żeby można byłodocisnąć drzwi ze sztabami umocowanymi w obejmach.Chłopiec przyjrzał się tym obejmom z bliska, rzeczywiściebyły nieproporcjonalnie szerokie, ale nikomu nie przyszłobydo głowy, że jest w tym coś dziwnego.Teraz już więc Piotr wiedział, jak właściciele sąsiedniegomieszkania z niego wychodzili, a potem wchodzili - rzecztylko w tym, że zawsze ktoś musiał być w domu.Niewiedział, dlaczego tak robili, choć uznał, żenajprawdopodobniej doktor Kornblum się ukrywa.Trwałykonfiskaty mienia żydowskiego, sklep bławatny już odpoczątku roku był zamknięty, a cały towar zniknął.Piotrprzypomniał sobie, że Niemcy już ze dwa razy wypytywalijego ojca o właściciela sklepu, ale pan Tarnowski oddał imtylko klucze od sklepu - miał duplikaty kluczy do wszystkichpomieszczeń w kamienicy, jako administrator budynku, a napytania o miejsce pobytu Szymona Kornbluma odpowiadał, żenie wie.W zasadzie mówił prawdę, bo nie wiedział, co zauważyłjego bystry syn.A Piotr już postanowił, że zostawi to dlasiebie.Rozdział 61940 c.d.- Pani Mario! - zawołała Weronika Ostaniecka, którazbierała porozrzucane na podłodze kocyki i chustę, uprzedniookrywające ich znalezisko" - tu są jakieś papiery, niech panispojrzy.Pani Parzyńska odruchowo przyłożyła palec do ust,wskazując głową na zawiniątko.- Usnęła, biedna mała - szepnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]