[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W odpowiedzi pomachał pogodnie puszystym ogonem.RODZINNE ROZMOWY4.10.2006 środaPo intensywnym leczeniu temperatura Kai spadła i kaszelnieco spasował.Temat leczenia został podjęty ponownie,kiedy mój brat wpadł na chwilę z Austrii.Usiedliśmy nadIreną jak stado sępów i próbowaliśmy ją przekonać ozbawiennym wpływie pobytu na oddziale rehabilitacji.Jednaknawet Marek, najwyższa wyrocznia i największa miłość, niezdołał przebić się przez pancerne obwarowania jej uporu.Nanic nasze argumenty, że zabiegi, gimnastyka, posiłki i spacerakurat wypełnią jej dzień.A po wyjściu będzie czuła się owiele lepiej.- Nie.Nie! Nawet w domu się nudzę.Tam będę sięnudzić jeszcze bardziej.Nie pójdę.Nawet mnie nieprzekonujcie.- A pamiętasz, jak poprzednio zachwycałaś sięgimnastyką?! - wrzasnęłam zachęcająco.- Gimnastyka - obruszyła się.- Przecież i tak nie słyszę,co pan Janusz mówi.- To poproszę go, żeby stał nad twoim uchem! -obiecałam.- Nie chcę.- No, mamuś, dla mnie tego nie zrobisz?! - ryknął Marekprzymilnie aksamitnym barytonem.- Nie zrobię.I nie wrzeszczcie nade mną!- Widzisz? Cały czas tak jest.Jak mówię głośno, to sięawanturuje, że na nią wrzeszczę, jak mówię normalnie, to niesłyszy i potem się wścieka, że nic jej nie mówię - poskarżyłamsię.- A do laryngologa za nic nie pójdzie i na aparat słuchowynie chce się zgodzić, bo twierdzi, że trzeszczy.Sąsiadka jej takpowiedziała.Dzwonka nie słyszy i upiera się, żeby zostawiaćklucz w furtce i w drzwiach wejściowych, jakby to były latasiedemdziesiąte, kiedy w ogóle nie zamykaliśmy domu.Kupiłam jej słuchawki do telewizora, w których słyszydoskonale, to służą jako łapacz kurzu - dodałam z goryczą.Marek rozpoczął pertraktacje mające na celu skłonieniebabci do wizyty u laryngologa i zakupu aparatu słuchowego.Ale to był kolejny falstart.- Nie będę nosić trzeszczącego paskudztwa na uchu jakjakiś głuchy! - zbuntowała się Irena.- Przecież jesteś głucha! - wrzasnęłam wyprowadzona zrównowagi.- A poza tym nikt ci nie każe kupować aparatu uruskich na targu! Współczesne są malutkie i wcale ich niewidać!- No właśnie, mamo, to już nie te czasy, kiedy kolumnynosiło się na plecach, a wzmacniacz pchało na wózku - poparłmnie Marek.Z równym powodzeniem podjęliśmy temat wymiany piecado CO na kocioł miałowy.Nasz obecny piec, zakupiony przezIrenę u jakiegoś prywatnego wytwórcy, oby się tlił w swoimwyrobie przez całą wieczność, wymaga więcej starań i uwaginiż obłożnie chory człowiek.Kiedy woda się zagotuje wkaloryferach, temperatura w pomieszczeniach dochodzi nawetdo osiemnastu stopni, ale rzecz w tym, żeby ta woda się niegotowała.W tym celu trzeba czujnie macać żeberka i biegaćdo piwnicy co godzinę, żeby odkręcać, zakręcać, uchylać,przymykać, dokładać, zasypywać popiołem, drapać zauchem.Cholery można dostać.To już lepiej wlezć dokartonu i przeczekać.Babcia, skrytykowawszy bezlitośnie nie wiadomo jakie,ale na pewno byle jakie urządzenia, orzekła na koniec tonemeksperta, z niezachwianą pewnością siebie, że takiedziadostwo jest do niczego, bo jak przestaną produkowaćmiał, to czym będziemy w nim palić?Zareagowaliśmy na to utratą resztek energii i zbiorowymopadem żuchwy.Nawet Garysiowi opadła, być może dlatego,że babcia zamierzyła się na niego woreczkiem foliowym,kiedy próbował dyskretnie zwędzić spod stołu swoją ulubionągałkę czarnej wełny.Godzinę pózniej Kaja, wciąż ze śladamipodyskusyjnego otępienia na twarzy, próbowała pochwycićumykające razno resztki zdrowego rozsądku.- Przecież miał jest z węgla, prawda? To dopóki będziewęgiel, będzie i miał? Chciałam to powiedzieć, ale babcia takpotrafi namieszać człowiekowi w głowie, że traci się zdolnośćnormalnego myślenia.- O, tak.W tym babcia jest mistrzynią.Jest lepszymstrategiem niż ten mały.w kapeluszu.jak mu było?- Chaplin? - podpowiedziała usłużnie, wypinając Gareta zrękawa bluzy.- Aha, właśnie, Napoleon.- Garet, porzuciwszy na chwilęrękaw, wetknął pazury i nos w szparę między poręczamifoteli.- Ty, zobacz, coś mu tam chyba wpadło.- Dobre maniery - zgasiła mnie Kaja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]