[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kto płaci czy nsz?– Nie wiem , m onsieur.– Pary skie Muzeum Przy rodnicze?– Nie m am poj ęcia.– Kiedy ostatnio ktoś się poj awił?– Nikt się nie poj awia.Pieniądze przy chodzą pocztą.– Skąd?– Nie wiem.– I nikt nie wchodzi do m ieszkania ani go nie opuszcza?– Od tam tego lata – odpowiada gospody ni, po czy m wraca do ciem nego, arom aty cznegom ieszkania.Von Rum pel wspina się po schodach.Na trzecim piętrze przekręca klucz w zam ku i wchodzi dom ieszkania ślusarza.Okna zaklej ono arkuszam i forniru; przez m ikroskopij ne otworki w sękachsączy się do środka perłowe, bezcielesne światło.Von Rum pel m a wrażenie, że znalazł sięw ciem ny m pudełku zawieszony m w słupie czy stego światła.Szafy są otwarte, poduszki nakanapie lekko przekrzy wione, krzesło kuchenne leży na boku.Wszy stko sugeruj e pośpiesznywy j azd albo dokładną rewizj ę – m oże j edno i drugie? Muszlę klozetową, w której sączy się woda,pokry wa wianuszek czarnej pleśni.Von Rum pel ogląda sy pialnię, łazienkę, kuchnię i nagle rodzisię w nim diabelska, niepowstrzy m ana nadziej a: A jeśli?…Na blacie warsztatu stoj ą m ikroskopij ne ławki, m ikroskopij ne latarnie, m aleńkie trapezoidyz wy polerowanego drewna.Im adełko, pudełko gwoździków, buteleczki z klej em , który dawnostężał.Obok warsztatu, przy opuszczanej klapie, niespodzianka: skom plikowany m odel piątejdzielnicy.Budy nków nie pom alowano, lecz szczegóły oddano z fantasty czną dokładnością.Okiennice, okna, kratki ściekowe.Żadny ch ludzi.Zabawka?W szafie wisi kilka dziewczęcy ch sukienek nadgry ziony ch przez m ole i sweterz wy haftowany m i kozam i skubiący m i kwiaty.Na listwie przy podłogowej leży rząd zakurzony chsosnowy ch szy szek, ustawiony ch od naj większej do naj m niej szej.W kuchni przy bito gwoździam ido podłogi pasy przeciwpoślizgowe.Pokój osoby cichej i zdy scy plinowanej.Spokój.Porządek.Między stołem a łazienką rozpięto sznurek.Martwy zegar bez szkła na tarczy.Von Rum pel rozwiązuj e zagadkę dopiero wtedy, gdy znaj duj e trzy skoroszy ty z powieściam iJuliusza Verne’a w alfabecie Braille’a.Konstruktor sej fów.Znakom ity specj alista od zam ków.Mieszka w pobliżu m uzeum.Etatowypracownik przez całe swoj e dorosłe ży cie.Skrom ny, żadny ch widoczny ch aspiracj i do bogactwa.Niewidom a córka.Mnóstwo powodów, by by ć loj alny m.– Gdzie go ukry łeś? – py ta na głos.W dziwny m świetle wiruj ą drobinki kurzu.W woreczku albo pudełku.W schowku za fram ugą, pod deskam i podłogi albo w ścianie.VonRum pel wy ciąga szuflady znaj duj ące się w kuchni i sprawdza, co znaj duj e się za nim i.Choćludzie, którzy wcześniej przeszukiwali dom , na pewno zaglądali w te m iej sca.Powoli znów skupia uwagę na m iniaturowy m m odelu m iasta.Setki m aleńkich dom ówz dacham i m ansardowy m i i balkonam i.Zdaj e sobie sprawę, że to dokładna replika naj bliższegosąsiedztwa, pozbawiona barw, bezludna, odtworzona w m ikroskopij nej skali.Widm owa replikatego obszaru Pary ża.Jeden budy nek wy daj e się szczególnie starannie wy gładzony, wręczwy pieszczony przez czy j eś palce: kam ienica, w której von Rum pel się znaj duj e.Dom oj cai córki.Ogląda dokładnie m odel, staj e się Bogiem patrzący m na Dzielnicę Łacińską.Mógłbyzm iażdży ć dwom a palcam i każdego człowieka, zniszczy ć połowę m iasta.Przewrócić j e do górynogam i.Doty ka palcam i naj staranniej wy konanej kam ienicy.Porusza nią w różne strony.Domz łatwością daj e się wy j ąć z m odelu, j akby specj alnie tak został zaproj ektowany.Von Rum pelobraca go przed oczy m a: osiem naście m aleńkich okien, sześć balkonów, m ikroskopij ne drzwiwej ściowe.Tutaj – za oknem – m ieszka kobieta hoduj ąca koty.A tu, na trzecim piętrze, stoi onsam.Znaj duj e w podstawie m ikroskopij ny otwór, dość podobny do dziurki od klucza w sej fie naklej noty, który trzy lata wcześniej widział w m uzeum.Zdaj e sobie sprawę, że dom j est pustyw środku, że to poj em nik.Ogląda go przez chwilę, próbuj ąc rozwikłać zagadkę.Obraca, doty kapodstawy, boków.Coraz szy bciej bij e m u serce.W ustach poj awia się m etaliczny, gorączkowy sm ak.Czy coś w tobie ukry to?Von Rum pel stawia niewielki dom na podłodze, unosi nogę i m iażdży go.Białe miastoW k w i e t n i u 1 9 4 4 r o k u opel wj eżdża z turkotem do białego m iasta pełnego pusty chokien.– Wiedeń – m ówi Volkheim er, a Neum ann Drugi wy głasza gniewną ty radę o pałacachHabsburgów, szny clach wiedeńskich i dziewczętach, który ch cipki sm akuj ą j ak strucle z j abłkam i.Nocuj ą w zruj nowany m staroświeckim apartam encie z m eblam i zsunięty m i pod ściany.Marm urowe um y walki są pozaty kane pióram i kurczaków, a okna niedbale zasłonięte gazetam i.Z okna widać kolej ową stacj ę rozrządową z labiry ntem torów.Werner m y śli o kędzierzawy mdoktorze Hauptm annie w futrzany ch rękawiczkach; wy obraża sobie, że spędził on m łodośćw hałaśliwy ch kawiarniach w Wiedniu, gdzie przy szli naukowcy dy skutowali o Bohrzei Schopenhauerze, a z postum entów, niczy m dobroduszni rodzice chrzestni, spoglądały na nichm arm urowe rzeźby.Kom endant garnizonu nie m a dla nich czasu.Jego podwładny inform uj e Volkheim era, żepoj awiły się m eldunki o transm isj ach radiowy ch ruchu oporu nadawany ch z Leopoldstadt.Jeżdżąw kółko po dzielnicy.Nad wy puszczaj ący m i pąki drzewam i wisi chłodna m gła, a Werner siedziz ty łu ciężarówki i dy goce.Ma wrażenie, że czuj e zapach m asakry.Przez pięć dni sły szy w słuchawkach ty lko pieśni woj skowe, propagandę i m eldunkipułkowników, którzy dom agaj ą się zaopatrzenia, benzy ny, żołnierzy, walcząc z przeważaj ący m isiłam i nieprzy j aciela.Werner czuj e, że wszy stko się kończy ; tkanina woj ny się pruj e.– Staatsoper – m ówi pewnego wieczoru Neum ann Drugi.Fronton wspaniałego budy nku ozdabiaj ą pilastry i kolum ny.Po obu stronach rozciągaj ą sięm aj estaty czne skrzy dła, ciężkie, a zarazem lekkie.W tej sam ej chwili Wernera uderza pewnam y śl: j ak cudownie bezsensowne j est budowanie piękny ch budowli, kom ponowanie m uzy ki,śpiewanie piosenek, drukowanie ogrom ny ch ksiąg pełny ch kolorowy ch ry cin ptaków wobecstraszliwej , wszechogarniaj ącej oboj ętności świata – j akież pretensj e m aj ą ludzie! Po cokom ponować m uzy kę, skoro cisza i wiatr są znacznie potężniej sze? Po co zapalać lam py, skorow nieunikniony sposób pochłonie j e ciem ność? Skoro rosy j skich j eńców przy wiązuj e się trój kam ilub czwórkam i do ogrodzeń, a niem ieccy szeregowcy wrzucaj ą im do kieszeni odbezpieczonegranaty i uciekaj ą?Gm achy oper! Miasta na Księży cu! Śm ieszne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]