[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By dowieść skuteczności mikstury, przygotowano wnet demonstrację nieco przypominającąprzedstawienie teatralne.Oto urodziwy młodzian z osłupieniem wpatruje się w pięknośćPołudnia z południowych bowiem obszarów Cesarstwa Lechandryjskiego miała rzeczonaniewiasta pochodzić wedle słów narratora, którym był, rzecz jasna, sprzedawca.Ktoś scenicznymszeptem przechrzcił ją jednak na piękność północy była to bowiem jedyna pora, kiedy mogłaza piękność w istocie uchodzić.Przez tłum przetoczył się, jak fala, zduszony rechot. Młodzieniec (przy bliższym oglądzie lat mu przybywało) wykonuje wszelkie możliwe,a scenicznie do cna zbanalizowane gesty wyznaczające rozmiary jego miłości.Chwyta sięw okolicach serca, sugerując jego palpitację, siła jego westchnień mogłaby góry zamieniaćw niecki, próbuje nawet wyrazić subtelność żywionych uczuć grą na lutni (na szczęściezachowano artystyczną umowność tej sceny lutnia nie wydaje dzwięków).Tymczasem obiektmiłości wyraznie gardzi demonstrowaną potęgą uczuć młodziana.Ten ostatni, doprowadzony naskraj emocjonalnej inflacji, postanawia przedwcześnie napisać ostatnią kartę swego życiorysu,już z wdziękiem urodzonego wilka morskiego plecie ze sznura pętlę, już zarzuca ją sobie naszyję, gdy.pojawia się w cudowny sposób sprzedawca z antymiłosnym panaceum.Niemraweoklaski.Dolsilwa zauważył sarkastycznie, że lek przydałby się Rozenkrontzowi na stare rany, tenostatni zaś odciął się, że gdyby cudowną miksturę stosować na poecie, kolejne miłostkiodpadałyby od jego serca jak wysuszone wrzody po cudownie wyleczonej ospie; czarny stos bysię z nich uzbierał.Selijon nic nie powiedział, jeno zakupił butelczynę.Na ich zdziwionespojrzenia wzruszył ramionami. Nie zaszkodzi spróbować , rzekł.Mimo artystycznej nikłości przedstawienia Dolsilwa poczuł, że natknął się na środek wyrazuwielkiej mocy.%7łe w dramacie kryje się gigantyczny potencjał połączenie teatralnejwystawności z umownością słowa.Dwa w jednym, jął przemyśliwać nad napisaniem sztuki,wciąż jednak brakło mu tematu.Było upalnie, choć słońce, jak zwykle nad Barden, schowało się za przygniatającym woalemchmur.Powietrze było ciężkie od zapachów, a te budziły w Rozenkrontzu nostalgię.Tamieszanina woni tu kupiec rozpyla nęcąco pachnidła Wschodu, zachowując się wobec klientelijak kwiat wabiący motyle, ówdzie rozchodzi się ostry zapach egzotycznych owoców Południa,a nad wszystkim dominuje wszędobylski odór potu przypominała mu dawne, o wieleszczęśliwsze czasy.Tak, zapachy też pobudzają pamięć, może nawet subtelniej i na swój sposóbdobitniej niż jakiekolwiek inne bodzce.Zaraz jednak porzucił sensualne wspomnienia, na targowisku działo się bowiem cośniezwykłego nagły tumult się podniósł.Rozenkrontz i pozostali obejrzeli się za siebie w tym samym momencie.Ich oczom ukazał się taki oto niezwykły widok: białowłosy wojownik wpatrywał sięz natężeniem, które wąsko graniczyło z obłędem, w towarzyszącą im dziewczynkę.Wyglądał naweterana wielu bitew, a jednak w jego spojrzeniu dało się odczytać strach lękał się dziecka! To ty powtarzał wciąż.Rozenkrontz ruszył w kierunku błyskawicznie uformowanegozbiegowiska, ale rycerz już obrócił się na pięcie i zanurkował w tłumie.Rozenkrontz zrozumiał on uciekał przed dziewczynką! Wojownik czmychający przed dzieckiem! Zdołał zaobserwowaćjeszcze jeden niepokojący szczegół wojownik nie miał uszu.Choć potem pomyślał, że mu sięzdawało. Nic ci się nie stało? zapytał dziewczynkę.Ta nie odpowiedziała.Rozenkrontz poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.Obrócił się gwałtownie to Selijon. Musimy porozmawiać, Rozenkrontz.Sami.Zostawili poetę (nie był tym zachwycony) z dziewczynką i jęli przechadzać się międzystraganami. Nie niepokoi cię ta mała, Rozenkrontz? Wiele rzeczy nie daje mi spokoju. Musisz jednak coś wiedzieć Selijon przerwał, jakby zbierając myśli; rozrzut ich musiałbyć znaczny, bo trwało to długo. Słyszałeś o Daghor albo o Sithfus? Albo jak nazywają ją.jego?.to? mieszkańcy Hongh-Kikuru? Słyszałeś? Te nazwy nic mi nie mówią.Nie znam języków obcych. W języku lechandryjskim brzmiałoby to. Selijon zawahał się .chyba Nostalgica.Albotak jakoś. Aadnie nawet.Miewam takie stany.Coś człeka jakby ściska w dołku. To nie jest stan duszy, Rozenkrontz, Nie jest to nastrój chwili.Przyjrzałeś się temu.dziecku? Milcz powiedział cicho Rozenkrontz. Musisz mnie wysłuchać.To dziecko nie jest żadnym dzieckiem.Wiesz o tym.Toucieleśnienie bólu, strachu, cierpienia i diabli wiedzą czego jeszcze.To potwór, Rozenkrontz.Sprowadza ją tu łaknienie, tęsknota, poczucie pustki.Ona sama jest jak wyrwaw rzeczywistości.Jest czymś, czego nie ma.Ona cię wchłonie, Rozenkrontz.Zniszczy.Topotwór.Potwór. Milcz. Potwór.Nie wiem, dlaczego tu jest.Być może za twoją sprawą.Ja nie miałem dzieci,Dolsilwa może i miał, ale chyba nic o tym nie wie.A ty, Rozenkrontz? To twój ból.Twój awatar.Twój i tego rycerza.I nie wiadomo, czyj jeszcze. mówił gorączkowo Selijon. To dziecko powiedział Rozenkrontz. Ty widzisz w niej potwora, a ja dziecko.Mimowszystko dziecko.Miałem syna, jeśli chcesz wiedzieć.Nigdy go nie widziałem.To nie mójawatar.Nie moja sprawa.Lecz przez głowę przebiegała mu jedna myśl oczy, mądre, pełne bólu oczy.Oczy ze snu.Rycerz Kwaidan wjechał do Barden na płowym koniu.Koń był stary i z tego powodudoszczętnie zgłupiał od czasu do czasu wyczyniał sztuki, zawsze w nieodpowiedniej porze,zawsze nie na miejscu.Jego właściciel sądził, że wierzchowcowi przypominały się po prostudawne czasy przyszedł na świat na karmańskich stepach; tamtejsi jezdzcy uchodzili zanajbieglejszych w swym rzemiośle, to oni go przysposobili.Teraz drobił, cofał się, niemalwyczyniał piruety; rozchichotanym obserwatorom zdawało się, że stąpa na palcach, choć przeciekonie nie miewają palców.Mimo wszystko Kwaidan nie żałował, że ongiś pokonał w pojedynku tego karmańskiegowojownika, który wyróżniał się sumiastym wąsem i niepospolitą głupotą.Potem, w zgodziez obyczajem, musiał przejąć jego dobytek broń sprzedał, konia natomiast zatrzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]