[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą skąd miałby wiedzieć?Większość mieszkańców zamku to byli wojownicy, którzy nie tylko nie wymagali ochrony, ale isami mogli stanąć w obronie każdego, kto tego potrzebował.Po co u boku knezinki miał stanąćjeszcze jeden zbrojny? Może tylko po to, żeby ładnie wyglądało.Nie ma się co dziwić, że sługarozłożył na kolorowych pokrywach skrzyń kilka sztywnych od haftu szat, a do nich dodał wąskiespodnie uszyte według ostatniej mody.W takim stroju można było od biedy stać albo siedzieć, alespróbuj w czymś takim wskoczyć na konia - zaraz trzasną w kroku, a ty okryjesz się sromem.Wilczarz bezgłośnie westchnął i zwrócił się do starca.- Jak cię zwą, ojcze?- Zyćko - odparł sługa.- A jak po ojcu?Sługa zdziwił się temu pytaniu, chwilę zwlekał z odpowiedzią, po czym wygładził brodę.- Zyćko, syn %7łivlaka.- Więc chciałem cię spytać, Zyćku, synu %7łivlaka, czy nie masz w swych skrzyniach miękkiego,skórzanego wdzianka? Takiego, które można włożyć na kolczugę?Sługa skinął głową, odłożył połyskujące różnokolorowym jedwabiem, wzorzyste szaty i pewnymgestem otworzył jedną ze skrzyń.Chwilę potem Wilczarz już przymierzał cienkie, doskonalewyprawione brunatne wdzianko.Sięgało mu do połowy bioder, a na rękach niemal do łokcia.Starysługa miał doskonałe oko, Wilczarz poruszył ramionami, schylił się, przysiadł - teraz już wiedział,że wdzianko dokładnie zakryje kolczugę i nie będzie mu przeszkadzać.Następnie sługa podał muspodnie, podobne do tych, które Wilczarz miał na sobie, tylko nowe, i lekkie buty z wiązadełkamipowyżej kostki.Wreszcie prostą, pozbawioną haftów koszulę z grubego płótna.- Wybierasz się prosto na pole bitwy, zuchu? - spytał Zyćko.Wilczarz chciał jak zwykleodburknąć Może się i wybieram", ale powstrzymał się i odparł:- Moje zajęcie takie właśnie jest - nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie ci stanąć do walki.Dziękuję ci,Zyćku, synu %7łivlaka.Potem odszukał bojara Spryta.Stary wojownik był na drugim dziedzińcu.Poirytowanypomysłem młodej władczyni, wyżywał się teraz, pokrzykując na bezwąsych chłopaków ćwiczącychsię w fechtunku dębowymi atrapami mieczy.Jego ryk słychać było w całej twierdzy.Popatrzywszy na bojara Wilczarza, zawahał się, czy w ogóle powinien się doń odzywać.ImięPrawego - Spryt - przypominało raczej przezwisko, które zresztą doskonale do niego pasowało.Amoże i było to przezwisko, jako że prawdziwe imiona Solwenów znała tylko rodzina i najbliżsipobratymcy.Półnadzy, lśniący od potu chłopcy robili uniki, podskakiwali i na wszystkie strony - oddołu i nad głową - wymachiwali drewnianymi mieczami, które musiały ważyć dobrych dwadzieściapięć grzywien.Bojar chodził wśród ćwiczących młodzieńców jak niedzwiedz i rozdawał niezgułomojcowskie kuksańce.On sam na pewno świetnie by sobie ze wszystkim poradził - lata go,siwowłosego, tak prędko nie dogonią.Dostrzegł obserwującego go Wilczarza, ale nie dał nic posobie poznać, tylko jeszcze mocniej się zaczerwienił.Wen jednak nie odchodził, więc w końcuPrawy sam go zawołał.- Hej, ty! Podejdz tutaj!Wilczarz ostrożnie położył na ziemi pokazny pakunek z nowymi strojami i podszedł.- Dlaczego mam ci ufać? - spytał bojar, na wskroś go przeszywając uważnym spojrzeniemmałych szarych oczu.Wilczarz uchwycił w jego głosie autentyczną gorycz.Milczał dłuższą chwilę, obmyślającodpowiedz, po czym spokojnie rzekł:- Dlatego że pani mi ufa.- To dla ciebie ona jest panią! - wrzasnął Prawy.- A dla mnie jest jak rodzona siostra! Skądmam wiedzieć, że ty, łotrze, nie zrobisz jej krzywdy?Wilczarz mimo woli porównał siebie i Spryta do narowistych, skorych do bitki zuchów, którzyobchodzą się nawzajem, trącają umięśnionymi ramionami i rozważają, czy już przyłożyćprzeciwnikowi, czy jeszcze nie.Teraz nie mieli się o co bić.A to znaczyło, że ktoś powinienustąpić.- Wojewodo, czy ktoś zagraża knezince? - cicho spytał Wilczarz.- Czy może ktoś podrzucił jejjakieś listy z pogróżkami? Albo może ktoś zasłyszał czyjąś złą rozmowę?- Nic takiego nie było - odburknął Spryt.Już trochę ostygł z emocji.- Na co ty się możesz jejprzydać, oberwańcze?- Nie wiem, czy się przydam, czy się nie przydam, to ani na mój, ani na twój rozum.Jak panikazała, tak służyć trzeba.Czy pani ma jeszcze jakichś innych ochroniarzy?- Nie ma! - tak samo nieuprzejmie, ale już bez uprzedniej zapiekłej wrogości odparł bojar.- Dotej pory nie było i tobie też nie na długo służba pisana.- Jak pani każe, tak się stanie - odrzekł Wilczarz.- Dzięki za naukę, wojewodo.Tego dnia był w zamku niedługo, ale zdążył się nasłuchać najróżniejszych różności.Któryś zwitezi zaczepił go i zapytał, czy zamierza cały czas sterczeć obok knezinki i odprowadzać ją nawetpod drzwi wychodka.Inni z kolei twierdzili, że Wen zajmie się polowaniem na pchły, jeżeli takowewychyną z puchowych pierzyn i zaczną panience zagrażać.Jeszcze inni jadowicie prorokowali, żenawet jeśli pchły rzeczywiście się pojawią, najpewniej przeskoczą z samego Wena - kto z kimprzestaje, taki się staje.Wilczarz znosił docinki w milczeniu, tak jak gdyby w ogóle go niedotyczyły.Zawsze tak postępował, kiedy był na służbie.Przywiązywał wagę tylko do tego, comogło zaszkodzić pani.A o żarty pod jego adresem tyle dbał co o zeszłoroczny śnieg.Knezinka Hellona nie wyszła już więcej ze swoich komnat.Czekała zapewne, aż ustaniegadanina.Tylko wysłała chłopca, który wręczył Wilczarzowi woreczek srebra i przekazał ustnepolecenie: niech teraz idzie do domu, a jutro wcześnie rano przybędzie pod jej drzwi.Pani, znaczyknezinka, chce się wybrać na rynek, gdzie mają jej złożyć pokłon nowo przybyli kupcy.- A dlaczego knezinka do nich, a nie oni do knezinki? - spytał Wilczarz.- Taki u nas zwyczaj - odparł z dumą w głosie chłopiec.- Knezie nie powinni odgradzać się oddobrych ludzi.A Halirad z kupców słynie!*W domu wszyscy czekali na Wilczarza z wielką niecierpliwością.Pod jego nieobecność domistrza zajrzał znajomy młody Welch i opowiedział o wczorajszym zdarzeniu ze starcem istaruszką - opowiedział w typowy dla Welchów sposób, z mnóstwem ubarwiających opowieśćszczegółów, za prawdziwość których sam by zapewne nie zaręczył, bo połowę z nich wymyślił wtrakcie opowiadania.Kiedy Wilczarz powrócił z zamku, na dodatek z sakiewką pełną prawdziwegosrebra i z pokaznym węzełkiem w ręku, pytania podekscytowanych domowników posypały się nańjak grad.- Jestem teraz osobistym ochroniarzem knezinki - złożył krótkie wyjaśnienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]