[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze.Dziękuję, Djoti.- Tak, memsahib.Ma pani rację.Dobrze być przygotowanym na wszystko.Poruszał się po domu i terenie posiadłości jak dowódca, który prowadzi mediacje między swoimiżołnierzami; zawsze211wysyłał jakieś dziecko, żeby towarzyszyło Skye, gdy zbierała kwiaty w lesie; pokazywał chłopcu,którędy ma wejść na ciepły, cienki dach, żeby rozłożyć ręczniki do wysuszenia; radził Ellen, żebystanęła w wannie, rozebrała się i potrząsnęła ubraniem nad taflą wody, bo tylko w ten sposób uda jejsię znalezć pchłę.Podczas posiłków na chwilę pojawiał się przy stole i zazwyczaj wygłaszał jakiś krótki wykład:- Proszę, memsahib, nie zostawiajcie na noc pootwieranych okien, żeby do środka nie wpadały ćmy.- Uważajcie na węże, zwłaszcza w pobliżu zbiorników z wodą.- Wytrząśnijcie porządnie buty, nim założycie je na nogi.- Nie zostawiajcie jedzenia na stole, bo ściągniecie małpy.- Zawsze trzymajcie przy łóżku świece na wypadek, gdyby zabrakło prądu.- Obchodzcie szerokim lukiem wszelkie psy.Mogą być chore na wściekliznę i jeśli was ugryzą, nicjuż was nie uratuje.Ziggy i Skye słuchały go z ustami uchylonymi z zaciekawienia.Ellen przypuszczała, że jejtowarzyszki z prawdziwą radością witają każde nowe niebezpieczeństwo czy niedogodność, traktującje jak następny krok, który oddala je od bezpiecznego, czystego i przewidywalnego świata MarshyKendall; dowód, że przełamując wszelkie bariery, uciekły do odważnego, nowego świata, którymrządzą inne reguły.Mogły spotkać tygrysa w lesie.Mogły wpaść w osuwisko.Albo potknąć się nakrętej ścieżce i zniknąć w przepaści.Wszystko było tu możliwe.Mogły znów odzyskać siły i zdrowie.Mogły być szczęśliwe.Nie rozmawiały na temat jedzenia.Nie sporządzały wykresów wagi.W całym domu było tylkojedno pełnowymiarowe lustro, które stało za drzwiami pokoju Ellen, odwrócone do ściany.Posiłkipodawano i zabierano ze stołu bez komentowania, czy zostały zjedzone, czy nie.Ellen nigdy nie212wchodziła do pokojów Ziggy ani Skye i nigdy nie nasłuchiwała pod drzwiami ich łazienki.Wiedziała, że po wielu latach liczenia kalorii, podglądania w ubikacji i sprawdzania pokojów wposzukiwaniu tabletek obie potrzebowały czegoś nowego.To była ich ostatnia szansa.Zwyciężą lubprzegrają, albo będą lawirowały między jednym i drugim, ale do wszystkiego będą podchodzić nawłasnych warunkach.Pewnego ranka siostrzenice Prianki przyniosły z bazaru pendżabskie stroje składające się z bluz ispodni oraz kaszmirskie szale.Rozłożyły je na werandzie i proponowały na sprzedaż.Djoti wyjaśnił,że tradycyjne stroje bawełniane są lepiej dostosowane do miejscowych metod prania.TrzyAmerykanki przebierały się więc, wymieniały między sobą bluzy i spodnie, śmiały się iprzekomarzały jak dzieci.Ellen wybrała komplet gładki, jasnoniebieski.Ziggy, jak przystało nagwiazdę paryskich wybiegów, zdecydowała się na żółte spodnie i bluzę haftowaną w szalone wzroki.Skye przechadzała się po trawniku w brązowym komplecie, spowita w wełniany szal w kolorachziemi.Prianka bacznie obserwowała ją z drzwi kuchennych, białymi od mąki rękami poklepując kulęciasta.- Bardzo dobra! - zawołała, kiwając głową z aprobatą.-Zliczna.Hinduska.- Wygląda jak zakonnica - skomentowała Ellen.- Albo święty mąż - dodała Ziggy.- Jeszcze trochę, a zacznie sypiać na łożu nabitym gwozdziami.-Jej głos był niewinny, oczy niczego nie zdradzały.- Lub przez długie miesiące będzie obywać się bezjedzenia.Ellen zerknęła na przyjaciółkę.Ziggy odchyliła głowę i wy-buchnęla gromkim śmiechem.Zawtórował jej Djoti.- Tak! Jest chuda jak święty mąż.Mamy tu dwie amerykańskie sadhu.- Zamilkł, zakaszlał.-Musicie pojechać do Riszikeszu.Miasta świętych.- Pokonał szaloną radość i wydusił ostatnie słowa:- Szybko.zdobędziecie tam sławę.213Ziggy przez dobrą chwilę zwijała się ze śmiechu.Potem odchyliła się, oparła o słupek werandy iomiotła wzrokiem ogród.Na jej ustach błąkał się uśmiech.- Mam zamiar założyć ogród - oznajmiła.- Tam, za fontanną.Drzwi i okna były pootwierane, świeże, nagrzane przez słońce powietrze wpadało do pokojów iporuszało perkalo-wymi zasłonkami.Kwiaty Skye stały we flakonach, słoikach i kubkach, zajmowałykażdą wolną powierzchnię.Były to mocne, kolorowe kwiaty pościnane z leśnych drzew.Długozachowywały świeżość i pięknie pachniały.Na frontowym trawniku Ziggy oparła się o łopatę i obserwowała, jak trzej nastoletni chłopcyprzekopują jej nowe poletko.Dwaj inni zbierali kamienie.Na migi wydawała instrukcje, ale też dużomówiła, chociaż Djoti wyjaśnił, że młodzieńcy nie rozumieją angielskiego.Chłopcy powodowalispore zamieszanie, bo z napięciem słuchali wszelkich poleceń, mówili: Tak jest, memsahib!", apotem odwracali się i robili swoje.Ellen obserwowała ich z okna na piętrze, ciesząc się, że przyjaciółka odżyła.Chociaż Ziggy wciążbyła chuda i słaba, nie siedziała już godzinami w bezruchu i nie obserwowała świata spod cyniczniepółprzymkniętych powiek.Często się uśmiechała.Dotykała różnych przedmiotów, smukłymi palcamipoznając kształt i fakturę, jakby przedtem długo była zdrętwiała albo niewidoma.Co więcej, chociażwciąż rezygnowała na ogół z proponowanych potraw, chętnie jadała chapati Prianki, bo, jakpowiedziała, smakują jak ziemia, nie jak jedzenie.Idąc za jej przykładem, Skye też czasami coś brała do ust.Wciąż była bardzo cicha, ale wyglądałona to, że prawdziwą radość sprawiają jej spacery po lesie i zbieranie kwiatów.214Obserwując zmiany, które następowały u obu przyjaciółek, Ellen sama czuła się silniejsza,bezpieczniejsza, jakby rozpoczęty proces zdrowienia w jakiś sposób objął i ją.Spoglądając z wysokana przesyconą spokojem scenę w ogrodzie, uśmiechnęła się.Wszystkie trzy znalazły spokojnąprzystań, o której marzyły.Ziggy zrobiła kilka kroków, stanęła na środku poletka, rozejrzała się wokół siebie i zaczęłaplanować, co gdzie posadzi.Nagle chłopcy przestali kopać, bo na końcu ścieżki pojawił się Djoti,zerkając zza ogromnej paczki, którą niósł ostrożnie na wyciągniętych ramionach.Poranne słońceodbijało się od jej błyszczącej powierzchni.Ellen przybliżyła się do okna i zacisnęła palce na parapecie.Przełknęła ślinę i poczułaprzyspieszone bicie serca, gdy rozpoznała fałdy celofanu z kwiaciarni.Zbiegła schodami na dół, wyobrażając sobie małą, białą karteczkę przyczepioną do celofanu, zdobrze znaną pieczęcią Interfloral".Radosna, szalona wizja rozrosła się błyskawicznie jak pustynnekwiaty po deszczu.Widziała w myślach Jamesa, który poważnym i bezbarwnym głosem przekazywałswoją wiadomość przez telefon. Kochana Ellen".Może pan przeliterować, sir? Jedno 1" czy dwa? Nie możemy bez ciebie żyć".To wszystko, sir? Proszę, wróć do domu.Na pewno uda nam się pokonać wszystkie problemy.Wiem, że to możliwe.Kochamy cię, James i Zelda".W porządku.Zapisałem.Czytam.Djoti z nabożnym skinieniem głowy wyciągnął bukiet w stronę Ziggy.Dziewczyna w bezruchupatrzyła na kwiaty spowite w celofan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]