[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Już pózno - powiedziała w końcu.- Powinniśmy wracać.- Co robicie jutro, dziewczyny? - dobiegł z ciemności głos Sama.Park już opustoszał, słychać było tylko fale rozbijające się o skalną ścianęportu, stanowiącą jego granicę.- Idziemy na plażę, Connie? - spytała sennym głosem Liz.- Na plażę - potwierdziła Connie, siadając niezdarnie.- Rusz się, Liz - zako-menderowała, szarpiąc przyjaciółkę za nogę.- Sam musi wrócić do domu.Liz wydała jęk protestu, ale wstała, więc złożyli koc i krętymi zaułkami ru-szyli w kierunku na Milk Street.Otaczający ich mrok rozstępował się przed bijącym z latarki Sama snopemświatła, w którym widać było każdy kamyczek i liść leżący na drodze.- Tak czy owak Grace uważa, że trzymam się utartych schematów myślenia -mówiła właśnie Connie.- Dlatego postanowiłam jeszcze raz przejrzeć notatki.Zwróciła mi uwagę, że Prudence mogła używać zupełnie innej nazwy.- Connie - wtrąciła Liz autorytatywnym tonem.- To wszystko jest pasjonu-jące, ale jutro robisz sobie wolny dzień.Idziemy na plażę, będziemy wylegiwaćsię w słońcu, pływać, a wieczór spędzimy w najdzikszej spelunce, jaką zdołamyznalezć.Popierasz mnie, Sam?Roześmiał się i przesunął snopem światła po czubkach ich stóp, a potemznów oświetlił drogę.- Jasne, jasne.- Wiedziałam, że go lubię - powiedziała Liz.Snop światła zawadził o pierwsze krzaki gęsto obrastające babciny dom iwnet prześlizgnął się na furtkę.Gdy Connie otworzyła zasuwkę, przez wąskiotwór wsunęli się do ogrodu.Trzeba było uważać na kępki trawy, zdradliwiewystające spomiędzy kamieni na ścieżce.RLT- Zasługujesz na wolny dzień.- zaczął Sam.W tym momencie światło la-tarki padło na drzwi wejściowe i wszyscy troje osłupieli.Liz krzyknęła.- O Boże! - stęknęła Connie, z trwogą wpatrując się w drzwi.Roztrzęsiona Connie otuliła się swetrem po szyję, a Liz kucnęła obok niejprzed wejściem i obie gapiły się na Sama, który konferował cicho z dwoma ro-słymi mężczyznami.Dynamikę ich gestykulujących rąk podkreślały błyskająceczerwono-niebieskie światła samochodu policyjnego zaparkowanego na ulicy,których blask przenikał przez ścianę pnączy i rozlewał się na nieruchomej, mil-czącej ścianie domu.- Jestem pewna, że to wyjaśnią - powiedziała cicho Liz, ale Connie doskona-le wiedziała, że przyjaciółka chce tylko dodać jej otuchy.- Wiem.- Objęła Liz i uścisnęła.W tej samej chwili jej serce zabiło gwał-towniej, zobaczyła bowiem, że Sam wskazuje na nią, a dwaj rośli mężczyzniszybko ruszają w jej stronę.- Pani jest Connie Goodwin? - spytał jeden z nich.Drugi ostrożnie skręcił napodwórko i oświetlając latarką front domu, rozpoczął dokładne oględziny.Po-sterunkowy, który stanął nad Connie, miał głowę ostrzyżoną na zapałkę, a jegosiny nos przywodził na myśl pijaka.W blasku obracającego się światła poli-cyjnego koguta jego twarz miała diaboliczny wyraz, prawdopodobnie nieuzasad-niony.Connie wstała, a za nią Liz.- Tak - potwierdziła.- To pani dom?- Tak.Właściwie niezupełnie.Należał do mojej babci, Sophii Goodwin.Babcia już nie żyje.- Connie skrzyżowała ręce, odwracając wzrok od wejścia.- Trudno go znalezć.Nawet posterunkowy Litchman i ja mieliśmy kłopoty,chociaż mieszkamy w Marblehead - powiedział, otwierając notatnik na nowejstronie.RLT- Nie ma śladu włamania, Len! - zawołał ten drugi, zapewne posterunkowyLitchman, spod okna jadalni.Teraz zaglądał do środka, kierując światło latarkiprosto w szybę.- W porządku - powiedział ten z notatnikiem i coś zapisał.Potem zwrócił sięznów do Connie: - Czy ktoś wiedział, że pani tu mieszka?- Nie sądzę - odparła, marszcząc czoło.- Tylko moja matka, która prosiłamnie, żebym przyjechała tu na lato.Oczywiście przyjaciele.I chyba mój promo-tor.- Promotor? - zdziwił się policjant.- Jestem na studiach doktoranckich.Promotor to profesor, u którego piszępracę.- Rozumiem - powiedział i znów zapisał parę słów.Zza ich pleców rozległo się nagle zajadłe szczekanie i krzyk posterunkowe-go Litchmana:- Jezu Chryste!Latarka gwałtownie zabłysła i upadła na ziemię.- Ma pani psa? - spytał pierwszy z policjantów, zapewne imieniem Len.-Tak, Ario.Jest w środku.Bardzo przepraszam! - zawołała do posterunko-wego Litchmana, który klnąc pod nosem, rozpoczął poszukiwania latarki w buj-nych chwastach.- Dziwne, że pies nie wystraszył sprawców - zauważył policjant, pracowi-cie uzupełniając notatki.- Tak - przyznała zaniepokojona Connie.Tymczasem podszedł Sam i opiekuńczym ruchem objął ją w talii.- Panie posterunkowy.Cardullo.- Liz zaczerpnęła wiedzę z plakietki namundurze policjanta.- Czy ma pan jakiś pomysł, kto mógł to zrobić? Dlaczegoktoś miałby chcieć nastraszyć Connie? Ona tutaj nawet nikogo nie zna! - GłosRLTLiz uciekł w niebezpiecznie wysokie rejestry, więc Connie położyła jej rękę naramieniu.Wszyscy zwrócili się ku drzwiom frontowym i przez chwilę przyglądali imsię z uwagą.Pojawił się na nich świeżo wypalony w drewnie okrąg o średnicy mniejwięcej dwóch stóp.Wewnątrz znajdował się mniejszy okrąg, niczym tarczastrzelecka przecięty prostopadłymi liniami.Górną połowę symbolu zajmowałosłowo Alpha wypisane nierównym, archaicznym krojem, a powyżej niego wid-niały dwa równoramienne krzyże.W lewym górnym polu, na zewnętrznym ob-wodzie wypisano słowo Meus z przekreślonymi podwójnymi krzyżami na obukońcach.Tak samo usytuowane po prawej stronie było słowo Adjutor, równieżograniczone przekreślonymi podwójnymi krzyżami.Podobnie w dolnej połowieznaku umieszczono słowa Omega pośrodku i na obwodzie Agla na lewym poluoraz Dominus na prawym, każde z parą przekreślonych podwójnych krzyży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]