[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie mam pojęcia.Po prostu uświadomiłem sobie, że go nie mam.Słuchaj, czy to ważne? Do cholery, tamten pierścień przepadł, więc terazużywam tego.Chcesz, żebym w końcu zapieczętował ten list, czy nie?- Tak, chcę.- Ale podejrzenia Jacka nie słabły.To było stanowczo zbytłatwe.Rafe coś ukrywał - ale co? Oddał kuzynowi sygnet i zorientował się,że na biurku nie ma wosku do pieczętowania.Rafe również to zauważył izawahał się.Zerknął ukradkiem ku szufladzie po prawej.RS197Jack poszedł za jego spojrzeniem.- Co tam trzymasz, draniu?- Nic.Tylko wosk do pieczętowania.- To go wyjmij - rozkazał Jack, machnąwszy pistoletem.Niechęć Rafe'a do otwierania szuflady wprost biła w oczy.Poszukał wkieszeni klucza, niemal go upuścił, potem znowu się zawahał.Poirytowany Jack obszedł biurko dookoła, wyrwał mu klucz i otworzyłszufladę.Wewnątrz zobaczył blok żółtego wosku, ale nie tylko, bo leżałatam również oprawna w skórę książka, w którą, zamiast zakładki, wetkniętybył kawałek papieru.Zaciekawiony Jack przełożył pistolet do lewej ręki, którą posługiwał sięniemal równie zręcznie jak prawą, i znowu przycisnął lufę Rafe'owi dokarku.Potem prawą ręką przerzucił kartki książki.Był to tomiksiedemnastowiecznych francuskich wierszy.- Wiersze? Zaskakujesz mnie - zamruczał i spojrzał na kawałek papieru.Ktoś zapisał tam kolejno jakieś liczby, w porządku chyba przypadkowym.Najmniejszego to sensu nie miało.Kątem oka zobaczył, jak Rafe zerka naksiążkę i przesuwa nerwowo językiem po wargach.- Co to za liczby, Rafe? - zapytał Jack.- Nie wiem.Kartka była w książce, kiedy ją kupiłem.Jack mu nieuwierzył.Ten kawałek papieru musiał z jakiegoś powodu być ważny, możelepiej go będzie zatrzymać.Ukradkiem wetknął sobie kartkę do kieszeni,potem przełożył znowu pistolet do prawej ręki i obszedł biurko, by stanąćprzed Rafem.- Zapieczętuj list - polecił.Rafe zrobił, co mu kazano.Wziął wosk do jednej ręki, a świeczkę dodrugiej i zbliżył je do siebie tak, by kilka stopionych, żółtych kropli spadłokolejno na każdy z listów.Następnie przycisnął pierścień do tężejącegowosku, zostawiając na nim doskonałe podobizny róży Jacka.Jack zaczekał chwilkę, aż wosk stwardnieje, potem wsunął listy dokieszeni, obok kartki z liczbami.- No dobrze, jedno zadanie mamy już za sobą.Teraz przechodzimy donastępnego.- Następnego?- Chcę odzyskać to, co moje, draniu, a dopóki to ja trzymam pistolet,będziesz tańczył, jak ci zagram.- Jeżeli sądzisz, że zamierzam oddać ci.RS198- Ja nie sądzę, ja wiem.- Jack pochylił się do przodu nad biurkiem iwycelował pistolet prosto między oczy Rafe'a.- Pamiętaj o Manco -szepnął.- A teraz wyjmij świeżą kartkę papieru.Ale kiedy Warrender niechętnie podporządkowywał się rozkazom,obydwaj usłyszeli czyjeś kroki, zbliżające się do drzwi, które zostawililekko uchylone.- Jest pan tam, Warrender? - rozległ się głos sir Quentina.Jack zareagował błyskawicznie.Przyłożył Rafe'owi w szczękę lewąpięścią i pozbawił go przytomności; Rafe opadł do przodu na biurko, wciążjeszcze ściskając w dłoni nową kartkę papieru.Potem Jack skoczył za drzwii czekał, aż prawnik wejdzie do środka.- Warrender? - Sir Quentin zajrzał do pokoju, uprzejmie nastawiającpodbródek, który natychmiast również zapoznał się z pięścią Jacka.Prawnikzwalił się na podłogę i leżał tam, otulony białą nocną koszulą i kwiecistymbrokatowym szlafrokiem; długi, złocisty chwaścik od szlafmycy ułożył musię równiutko na nosie.Jack spojrzał na niego ze złością.- Niech cię wszyscy diabli za moment, jaki sobie wybrałeś,Brockhampton! - mruknął.Obejrzał się na Rafe'a, który ani drgnął.Nokautwyeliminował obydwu panów z gry.- Lepiej zmykaj stąd, dopóki możesz,Jack, mój chłopcze - szepnął i niczym cień wysunął się z pokoju.Pospiesznie przemknął przez zamek, wyszedł przez furtkę i po trawnikuskierował się do bram.Wyjrzał ostrożnie, zobaczył, że rynek nadal jestpusty, po kutych ozdobach przeszedł na druga stronę i, mijając sklepy,pobiegł szybko w kierunku alejki, gdzie czekał jego koń.Zdążył opuścićrynek, skierować się w stronę mostu na Teme i wjechać w mgłę, któragrubym płaszczem okrywała już wszystko, a nadal nic nie świadczyło o tym,by na zamku podniesiono alarm.Nie minęło pół godziny, a już znalazł się w stajniach.Po następnychpięciu minutach był już w Fairfield Hall.Ale wstępując na schody,zobaczył, że na podeście czeka Emily.Musiała pójść do jego pokoju iprzekonać się, że go tam nie ma.Przystanął skonsternowany.- Emily? - powiedział cicho, widząc ślady łez na jej twarzy.Emily zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego tak mocno, że czułbicie jej serca.Ogarnął ją ramionami, opierając policzek o złotobrazowewłosy.- O co chodzi, moje kochanie? Czy stało się coś jeszcze? - wyszeptał.RS199- Nie, tylko.tylko ja potrzebuję być z tobą - odpowiedziała głosemzduszonym przez łzy.Myślała, że już wszystkie łzy przelała przy matce, alena jego widok popłynęły znowu.Jack otarł się policzkiem o jej włosy.- Jeszcze trochę, a wszystko się naprawi i będziemy mogli być razem -zapewnił ją cicho.Emily odchyliła się, by spojrzeć mu w oczy.- O czym ty mówisz?Jack usłyszał jakiś odgłos z sypialni Cory, chwycił Emily za rękę iwciągnął ją pospiesznie do swego pokoju.Kiedy znalezli się w środku,szybko zapalił od ognia świeczkę, potem w jej łagodnym świetle stanąłtwarzą w twarz z ukochaną.- Mam coś dla ciebie - powiedział i podał jej list Rafe'a.Emily poznałapismo i pieczęć i popatrzyła na niego pytająco.- Ale jak.?- Nie pytaj, a nie usłyszysz kłamliwych odpowiedzi.Wystarczy, byświedziała, że te listy są autentyczne.Tak, są dwa.Ten drugi jest do panaMackaya.Możesz mu go dać, kiedy przyjedzie tu na wezwanie twojejmatki.Ale zanim przeczytasz ten adresowany do ciebie.- Tak?- Proszę tylko o jedno, żebyś nie wspominała, iż otrzymałaś którykolwiekz nich tej nocy z moich rąk.Rano możesz je znalezć" w porannej poczcie.Emily spojrzała mu badawczo w oczy i skinęła głową.- Oczywiście, jeżeli tego chcesz.- Złamała pieczęć, przeczytała pismo igłos jej odebrało.- Rafe wycofuje się z naszego związku i spłaca mojedługi?- Czyż to nie szlachetnie z jego strony? Emily bała się cieszyć.- Nie zrobiłeś niczego.niczego okropnego, prawda?- No cóż, przystawiłem mu pistolet do głowy i przeraziłem go niemal naśmierć pogróżkami o Manco i inkaskiej magii, ale nic więcej.Udało mi siępowstrzymać i jednak nie nacisnąłem spustu.Pięćdziesiąt tysięcy gwineinależy do ciebie, Emily.Już nie musisz zostawać żoną Warrendera, areputacja Geoffreya będzie nadal nieskalana.Peter może wrócić do Harrow,jeżeli jeszcze tego chce, i wszystko znowu będzie tak, jak być powinno.- Jesteś.jesteś pewien?- Klnę się własnym życiem - powiedział łagodnie i położył sobie dłoń nasercu.- Nie będzie żadnych zaręczyn w Noc Fajerwerków.W ogóle nieRS200musisz iść Pod królewski dąb", jeżeli nie masz ochoty.Jesteś znowu paniąsamej siebie, Emily.Emily zakryła sobie usta rękami, jakby bała się, że wyrwą się z nichniewłaściwe słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]