[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Istnieje prosta zasada - rzekła, opierając się na łokciu i zdejmując zkolan serwetkę.- Kiedy człowiek mówi prawdę, zwierza się.Bezzwierzeń nie ma prawdy.Kelner, który zapewne obserwował nas z daleka, nie chcąc Annieprzerywać monologu, podszedł teraz do stolika i zebrał naczynia,sprawdzając obie butelki, czy przypadkiem na dnie nie zostało trochęwina.- Kawa? Deser? - spytał, patrząc na mnie.- Która godzina, Carlo? - wtrąciła Anna.Ręce miał pełne talerzy, ale przekręcił dłoń tak, żeby Anna mogłaspojrzeć na zegarek.- Ojej.Za dziesięć dziesiąta.Wystawiłam faceta do wiatru.- Byłazmartwiona, nawet lekko przestraszona, ale po chwili się rozpogodziła.-1 bardzo dobrze! Ostatni raz wystawiłam kogoś do wiatru, jak miałamszesnaście lat!Wróciliśmy do domu upewnić się, czy przypadkiem przyjaciel Annynie postanowił na nią zaczekać.Kiedy znalezliśmy się pod markizązawieszoną nad wejściem do budynku, Anna powiedziała: Chybazemdleję, jeśli wciąż czeka", ale nie wiedziałem, czy zemdleje zradości, ze zdziwienia, czy na skutek zawodu.Jeśli zaś chodziło o mojepreferencje, to przysłaniało je zmęczenie i dobrze mi znane, dośćwyczerpujące uczucie zazdrości: chłopiec, który odżył wewspomnieniach, jakie Anna snuła w Gospodzie Pete'a, nadal we mniezamieszkiwał, choć w coraz mniejszym stopniu byłem nim ja.Nadalwierzyłem, że człowiekiem, który owej nocy kochał się z Jade, byłemja, jednakże patrzyłem teraz na dawnego siebie jak na młodszego brata,którego wyczyny i wzloty mogę tylko podziwiać z głębokimszacunkiem.- W holu go nie ma - stwierdziła Anna.Szła trochę chwiejnymkrokiem.Co jakiś czas chwytała mnie za ramię, jakby chciała odzyskaćrównowagę, ale czyniła to tak nieśmiało, że prosty odruch wydawał sięaż nienaturalny.Portiera nigdzie nie było widać.Otwierając drzwi,Anna zerknęła przez ramię.Zmartwiło mnie, że teraz ostrożność stałasię jej drugą naturą.Zawsze miałem ją za osobę, która wszędzie czujesię bezpieczna.Ja też byłem wstawiony po winie.- Kiedy zaczynaliśmy palić trawę - powiedziałem, gdy jechaliśmywindą, w której staliśmy odsunięci od siebiena odległość ręki - nigdy nie braliśmy do ust alkoholu i potępialiśmytych, co pili.- Byliśmy wtedy purytanami.- Purytanami?- Teraz wszystko jest dobre, co nam pozwala przetrwać noc.Po jakielicho wracam do domu? Nawet nie mam co się łudzić, że facet będziena mnie czekał.To nie w jego stylu, prędzej w twoim.- Windazatrzymała się i po chwili drzwi się rozsunęły.- Należało gdzieś pójśćposłuchać muzyki.Korytarz był pusty, cichy.Z jednej strony czułem lekki zawód, iżprzyjaciel Anny nie czeka na nią pod drzwiami, chciałem go bowiemzobaczyć, z drugiej jednak strony czułem ulgę, że nie muszę od razuwracać do hotelu.- Chyba powinnam do niego zadzwonić - powiedziała, wchodząc domieszkania.Przeszliśmy do salonu: usiadłem na krześle, podczas gdyAnna wertowała notes, szukając numeru telefonu przyjaciela.Widoknotesu oraz świadomość, że zawiera telefon do Jade, poruszył mnie, aleod tak dawna i na tak wiele sposobów coś mnie ciągle poruszało, żeniemal tego nie zauważyłem.- Jeden dzwonek - liczyła Anna, odsuwając od ucha słuchawkę, takabym słyszał pomruk brzęczącego w oddali telefonu.- Drugi.Trzeci.-Odłożyła słuchawkę.- No, jestem wolna.Z szafki kuchennej wyjęła półlitrową butelkę tequili i dwie grube,wąskie szklanki do soków owocowych, jakie czasem widuje się wstaromodnych restauracjach.- Najczystszy z alkoholi - rzekła, siadając na kanapie i stawiając nastole butelkę oraz szklanki - o najbardziej psychodelicznym działaniu.Z whisky biorą się sny, z tequili wizje.Istny haszysz w płynie.Z wielkim nabożeństwem nalała nam po skromnej porcji, po czympodniosła swoją szklankę, zostawiając moją na stole.Wypiliśmy całkiem sporo.Za każdym razem Anna starannie isolidnie zakręcała nakrętkę, jakby miała zamiar odstawić tequilę nadługie zimowe wieczory.Nie byłem pewien, czy ten odruch świadczyo jej ograniczonych możliwościach finansowych, czy też jest toświadomy, przewrotny zabieg osoby, która często nadużywa alkoholu.Wypaliliśmy wspólnego skręta z doskonałej trawy z najprzedniejszychkolumbijskich nasion, którą Keith specjalnie wyhodował dla Anny wVermoncie; podejrzewam, że gdyby Anna miała w domu LSD lubmeskalinę, nie odmówilibyśmy sobie i tej przyjemności.Minęłajedenasta; im bardziej czuliśmy się sobie bliscy, tym bardziejatmosfera stawała się poważna i tajemnicza.- Nadal masz bzika na punkcie astronomii? - spytała Anna.- Trochę mniejszego.Wreszcie rozpocząłem studia.W szpitaluczytałem książki na temat astronomii, ale samouk nie jest w staniewszystkiego sobie przyswoić.To zbyt skomplikowane.- Tak, wiem.- Czasem mi się wydaje, że kiedyś jeszcze zostanę astronomem.Alena ogół staram się nie myśleć o przyszłości.- Strasznie imponowałeś Jade swoją wiedzą astronomiczną.Byłaświęcie przekonana, że odkryjesz nową gwiazdę i nazwiesz ją jejimieniem.Ja natomiast ani przez chwilę nie wierzyłam w szczerośćtwoich zainteresowań.Wydawało mi się, że zabierasz Jade doplanetarium, żeby być z nią sam na sam w ciemnościach i oszczędzićna bilecie do kina.Miałem wrażenie, jakby coś dotknęło mojej ręki, ale gdy spuściłemwzrok, okazało się, że to tylko złudzenie.Kiedy znów spojrzałem naAnnę, oczy miała zamglone, rozmarzone, twarz zaś pokrytą jasnymrumieńcem.Zapadło głuche, niemal krępujące milczenie.Anna ponownie napełniła szklanki, po czym rzekła z uśmiechem:- Wiedziałam, że usiądziesz na tym krześle.- Skąd wiedziałaś? Pociągnęła łyk ze szklanki.- Bo ty wiedziałeś, że ja usiądę na kanapie, i bałeś się usiąść kołomnie.- Bałem się?Skinęła głową.Zasznurowała mocno usta, twarz jej się wydłużyła, azmarszczki w kącikach ust pogłębiły.- Chodz do mnie.Proszę cię.Nie odpowiedziałem, nawet nie drgnąłem.- Ciągle o tobie myślę - powiedziała.- Wracam myślami do ciebie, domoich wspomnień o tobie.Jesteś jak nałóg, z którym się kryję, jakzagraniczna czekolada, którą chowam po kątach.W czasie wojnyHugh kupił w Europie zdjęcia rozebranych dziewczyn, które trzymał.zresztą kto to wie? Chyba na półce z bielizną.Miał żonę i dom pełendzieciarni, ale mimo to coś go ciągnęło do tych starych zdjęć.Składałysię na jego prywatne życie seksualne.Oglądał je po ciężkim dniu wpracy albo gdy coś nam nie wychodziło w łóżku.Nigdy jednak niewyjmował ich przy mnie.Cała frajda polegała właśnie na tym, żebyoglądać je po kryjomu.Hugh przypominał dziecko, które w chwilachniepewności tuli ukochaną maskotkę, tyle że cała sytuacja byłabardziej ponura i beznadziejna, albowiem im się jest starszym, tymbardziej wszystko staje sięponure i beznadziejne.Nie tyle poważniejsze, co bardziejnieodwołalne.- Znów pociągnęła łyk tequili, tym razem niemal do dnaopróżniając szklankę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]